"Trzeba mieć do kogo wracać..." płk Andrzej Kruczyński z GROM o tym, jak być komandosem i ojcem

Piotr Jaszczuk
Roboty. Maszyny do zabijania. Superżołnierze gotowi na wszystko. Tak myślimy o członkach GROM-u. W ten sposób robimy im krzywdę. Zapominamy, że mają rodziny do których tęsknią za każdym razem, gdy ruszają na niebezpieczną misję. Nie bierzemy pod uwagę tego, że ich związki rozpadają się, bo żony nie wytrzymują samotności, a dzieci często traktują ojców jak obce osoby bo ci, zamiast pomagać im w odrabianiu lekcji, uganiają się za terrorystami w zapomnianych przez wszystkich zakątkach globu. Jak poukładać sobie życie jeśli wybrało się służbę w siłach specjalnych? I jak po okropnościach wojny znowu być ojcem i mężem? O to zapytaliśmy pułkownika Andrzeja Kruczyńskiego, eks–GROM-owca, jednego z najbardziej cenionych weteranów polskich sił specjalnych.
W GROM-ie miał pseudonim "Wodzu", patrząc na niego nietrudno zgadnąć dlaczego Fot: Fundacja Instytut Bezpieczeństwa Społecznego
O czym myśli żołnierz sił specjalnych szykując się do niebezpiecznej misji na drugim końcu świata wiedząc, że w domu czeka na niego rodzina?

Przede wszystkim myśli o tym, że chce wrócić do tego domu – i o tym, żeby ci, których opuścił, poradzili sobie pod jego nieobecność. W przypadku żołnierzy sił specjalnych rozłąka często trwa wiele miesięcy dlatego jesteśmy strasznie rozdarci.

Zawsze dbałem o to u siebie, i wpajałem podwładnym, żeby na misje wyjeżdżać z czystą głową. Przed wyjazdem trzeba poukładać wszystko tak, byś później nie musiał odbierać pilnych telefonów i załatwiać spraw osobistych, będąc kilkanaście tysięcy kilometrów od Polski. Nie wszystko oczywiście uda się zaplanować. Mówiąc w przenośni: możemy zrobić zakupy na dwa, trzy tygodnie, ale nie zrobimy zakupów na pół roku. Nie da się przewidzieć wszystkiego, co podczas nieobecności może wydarzyć się w domu.


Życie zawsze pisze swoje scenariusze. Pamiętajmy też, że w służbach służą również kobiety. Gdy wyjeżdżają na misję, w domu zostają mężowie i to oni mają wszystkie sprawy rodzinne na głowie. Niestety siły specjalne są specyficzne, bywa że przez dłuższy czas nie mamy kontaktu z rodziną.

Znajdujecie jakieś sposoby na to, jak radzić sobie z rozłąką?

Obecnie i tak jest łatwiej niż kiedyś. Mamy telefony komórkowe, są komunikatory, więc kontakt z bliskimi można mieć właściwie 24 godziny na dobę. Podczas misji na Haiti mieliśmy do dyspozycji telefon satelitarny i obowiązywały jasne zasady: mogłeś zadzwonić raz w tygodniu, pod jeden wybrany numer, a rozmowa trwała 3 minuty, z zegarkiem w ręku. Ten czas trzeba było rozdzielić tak, żeby zamienić słowo z żoną, rodzicami i dzieci. Nie było to łatwe.

Teraz jest lepiej, ale przecież trudno w trakcie działań operacyjnych załatwiać sprawy rodzinne. Taka jest specyfika tego zawodu.

Jak rozmawiać z żoną czy dziećmi o pracy, która wymaga, by o niej milczeć?

Żona powinna orientować się, gdzie pracuje mąż, w końcu to ojciec jej dzieci. Nikomu nie trzeba jednak tłumaczyć, że służba w jednostce specjalnej rządzi się swoimi prawami. Nie opowiadamy nikomu ze szczegółami o tym, dokąd jedziemy i co będziemy tam robić. Z prostego powodu – najczęściej sami tego nie wiemy. Dopiero na miejscu otrzymujemy zadania, ale nawet wtedy nie dzielimy się nimi z rodziną.

Praca w jednostce specjalnej takiej jak GROM jest specyficzna, przez duże S. Czasem zbyt dużo szczegółów wprowadza w głowie niepotrzebny zamęt. Dla własnego zdrowia, o tym co robi mąż lepiej wiedzieć za mało niż za dużo – i zamartwiać się myśląc, co dzieje się z mężem podczas misji.
Fot: archiwum prywatne
Żołnierz GROM właściwie cały czas jest na misji – jeśli nie bierze udziału w jakiejś misji to czeka w gotowości. Jak w takiej sytuacji być mężem i ojcem, na którym można polegać?

Nie jest tajemnicą, że małżeństwa żołnierzy sił specjalnych często się rozpadają. To nie powinno dziwić, bo wykonujemy specyficzną pracę. Gdy GROM powstawał, przestrzegali nas przed tym koledzy po fachu z USA czy Wielkiej Brytanii. Mówili: jak wpadniecie w rytm pracy służb specjalnych - gdy ruszą treningi, szkolenia i wyjazdy na misje, wasze małżeństwa i rodziny zaczną się sypać. To naturalna kolej rzeczy.

Najtwardszym z nas udawało się jakoś przetrwać te trudne momenty w związkach. Wcale nie dziwię się kobietom, które decydują się na rozwód mając świadomość, że przez kilka miesięcy w roku są zdane tylko na siebie. Zdarza się, że rozłąka trwa nawet ponad rok. Można mieć dość takiego życia.

Nie chodzi tylko o wyjazdy na misje – nawet gdy jesteśmy w Polsce, ciągle gdzieś wyjeżdżamy - trenujemy, jesteśmy na poligonie, robimy mnóstwo aktywności, najczęściej poza miejscem zamieszkania. Często porównuję pracę komandosa z najwyższej półki do pracy zawodowego sportowca. I jedni i drudzy, najczęściej są w domu jedynie gośćmi.

Specjalsi zakładają rodziny jeszcze w czasie służby czy po jej zakończeniu?

To się zmienia. Na początku służby w GROM miałem wielu żonatych kolegów. Patrzyłem na nich z zazdrością choć z drugiej strony ja, jako singiel, miałem więcej czasu na trening i realizację swojej pasji.

Fajnie jest mieć rodzinę, bo ona motywuje do działania – cały czas wiesz, że masz do kogo wracać. Często mówię że, jeśli specjals nie ma rodziny, powinien kupić sobie choćby złotą rybkę, byle miał do czego wracać.

Moi koledzy, którzy decydują się na ponowne założenie rodzin już po zakończeniu służby, myślą, że będą mieli więcej czasu dla rodziny. To jednak tylko marzenie. W cywilu jestem od kilkunastu lat. Myślałem, że na emeryturze będę mógł realizować swoje hobby, a nie daję rady przeczytać książek, które czekają na mnie na półce. Zasuwam jak mały samochodzik. Żona się czasem śmieje, że nie wiadomo po co odszedłem na emeryturę, skoro teraz nie ma mnie w domu częściej, niż gdy służyłem w GROM-ie.

Jak żyć w cywilu mając "piętno wojny”, którego nie da się pozbyć?

Pierwsze tygodnie po powrocie zawsze są bardzo ciężkie. Wracamy z daleka, z innej strefy klimatycznej i wpadamy w codzienne obowiązki. Musimy chodzić po zakupy, sprzątać, czasem coś naprawić w domu. Trzeba ponownie wpaść na odpowiednie tory zwykłego życia, a to nie jest łatwe. Są jednak też dobre strony: na nowo budujemy związek z żoną, narzeczoną czy dziewczyną.

Wyjeżdżając do Iraku zostawiłem w Polsce żonę, dwuletnią córkę i 3-tygodniowego syna. Taki mąż to kawał drania, prawda? Tak niestety wygląda życie specjalsa. Jeśli człowiek powiedział A, musi powiedzieć też B. Decydując się na służbę w siłach specjalnych nie możesz postanowić, że na misje zaczniesz jeździć dopiero gdy dziecko skończy dwa lata. Później okazuje się że, gdy dzieci podrosną, wcale nie jest łatwiej. Często jest nawet gorzej.

To są trudne momenty w związku. Po powrocie z misji obie strony muszą dać sobie trochę czasu na to, by poznać się na nowo, zbliżyć do siebie.

Kiedy wróciłem z Iraku, córka podchodziła do mnie z dużą nieśmiałością. Wiedziała, że przyjechał tata, ale miała przede mną jakieś opory. Dopiero po kilku dniach wszystko wróciło do normy. To są naprawdę trudne chwile dla ojca i męża.

Często słyszy się o tym, że relacja która powstaje między żołnierzami jest silniejsza od tej, którą daje rodzina. Jak sobie z tym poradzić?

Tak dzieje się bardzo często. Nazywamy to braterstwem broni. Wiemy, że jeśli kolega potrzebuje wsparcia, rzucamy wszystko i pomagamy mu. Ta więź utrzymuje się także po przejściu do cywila. Jest dla mnie oczywiste, że jeśli będę potrzebował kiedyś pomocy, zawsze ktoś mi pomoże.

Spędzamy ze sobą wiele lat. Czasem są to zabawne sytuacje, innym razem tragiczne. Dzięki temu wiemy, że jesteśmy przyjaciółmi do końca życia i o jeden dzień dłużej.
Fot: archiwum prywatne
Rozmawiał Pan z dziećmi na temat swojej pracy? Wiedziały gdzie pan pracuje?

Gdy wyjeżdżałem na misje, dzieci były jeszcze malutkie, więc nie trzeba było im zawracać głowy tymi rzeczami. Gdy podrosły, nie miało sensu opowiadanie, że tata jest w lesie przez pół roku i nie wiadomo co tam robi. Żona i nastoletnie dzieci powinny wiedzieć, czym zajmuje się ojciec.

Dlatego też w siłach specjalnych zawsze była duża otwartość w tych sprawach. Organizowaliśmy rodzinne imprezy z okazji dnia dziecka czy w okolicy Wigilii. Przychodziliśmy z rodzinami, tak by wszyscy mogli się poznać. Pokazywaliśmy sprzęt którego używamy, no i wspólnie się bawiliśmy.

W dzisiejszych czasach już się nie „legenduje”, nie wymyśla się bajek o tym, że na przykład tata jest górnikiem. Karty powinny być wyłożone na stół. Żona musi od początku wiedzieć, kogo bierze za męża i jakie są minusy jego pracy.

Jedno jest dobre: wiadomo, że emerytura w siłach specjalnych przychodzi szybciej, więc zawsze można uznać, że jeśli jako rodzina przetrwamy trudny okres to później nadrobimy zaległości. Oczywiście później się okazuje, że pewnych spraw nadgonić się nie da. Taka jest brutalna prawda.
Podczas wykonywania obowiązków na misjiFot. Archiwum prywatne
Stracił pan jakieś ważne momenty z życia swoich dzieci?

Tak. Ominął mnie cały okres ich dorastania. Teraz na szczęście mam trzecie dziecko, ma teraz 7 lat. Byłem przy nim od chwili narodzin, widziałem jak dorastał. Dzięki temu jesteśmy teraz super kumplami. Pewnie coś w ten sposób staram się nadrobić.

Czasami oczywiście dzieci potrafią wkurzyć i wtedy „gul” skacze człowiekowi. Takie są uroki ojcostwa - zdarzają się momenty fantastyczne i trochę gorsze. Tak wygląda życie.

Jak wychowuje się dzieci będąc żołnierzem jednostki specjalnej?

To zależy od charakteru człowieka, jednak musimy przyjąć jakieś zasady. Nie jest tak, że wolno mi wprowadzić w domu zamordyzm, bo jestem komandosem. Żyjemy w czasach, w których dzieci obserwują rówieśników równie chętnie co rodziców. Co z tego, że będę im wskazywał co jest dobre, a co złe? Dziecko musi czasem doświadczyć pewnych rzeczy na własnej skórze, przekonać się jakie jest życie. Wiem to sam po sobie.

Córka w tym roku kończy liceum. Nie wybiorę jej kierunku studiów. To ona ma decydować, co chce w życiu robić. Jest kowalem swojego losu. Nie wybaczyłbym sobie do końca życia, gdybym kazał jej robić coś, co okazałoby się dla niej niewłaściwe.

Staram się podpowiadać dzieciom poprzez swoje zachowanie i postawę. Pokazuję im, że mi udało się coś w życiu osiągnąć. Wychowywałem się w małej wiosce, na wschodzie Polski. Nie było łatwo, ale dzisiaj mogę być dumny z tego, co osiągnąłem.
Fot: Fundacja Instytut Bezpieczeństwa Społecznego


Pokazuję dzieciom, że są w całkowicie innym miejscu niż ja. Mają większe możliwości, mogą mieć wszystko. Jeśli zechcą się uczyć, będę je wspierał i pomagał w życiu codziennym. Mamy to szczęście jako rodzina, że nas na to stać. Jak jednak nie będą chciały się uczyć i wybiorą pójście do pracy, same będą musiały opłacać mieszkanie i wszystkie życiowe przyjemności. Krótka piłka.