"Człowiek był głupi, schrzaniłem to". Ojcowie po latach przyznają, jakie błędy popełnili

Aleksandra Gersz
Nie bawiłem się z dzieckiem. Nie rozmawiałem z nim. Rozpieściłem córkę. Piłem. Albo po prostu - nie było mnie, gdy moje dzieci dorastały i potrzebowały mojej obecności. Są takie rzeczy, które wydarzyły się lata temu, ale wciąż powracają jako wyrzuty sumienia. Czujesz, że zawiodłeś jako ojciec i chciałbyś cofnąć czas.
Największy ojcowski błąd - nieobecność. Fot: Andrew Neel/Pexels
Kiedy rodzi ci się dziecko, wydaje ci się, że zawsze będzie takie małe i urocze. Nie zdążysz się jednak nawet obejrzeć, a twój słodki bobas zamienia się najpierw w dokazującego kilkulatka, a potem – emocjonalnego nastolatka. Ubrania robią się za małe, ulubione zabawki idą w kąt, a łóżko trzeba wymienić, bo nogi wystają już poza ramę. A już za chwilę twoja pociecha wyprowadza się, zaczyna własne życie i nie potrzebuję już ciebie aż tak, jak kiedyś.

Ten nieubłagany upływ czas boli – szczególnie wtedy, kiedy jako rodzic masz wyrzuty sumienia. Gdy czujesz, że czegoś nie zrobiłeś, że poświęcałeś dziecku za mało czasu, że je zawiodłeś. Bo przecież mówiłeś sobie: "mam jeszcze czas", "jestem zajęty", "nie mam na to teraz ochoty", "w końcu się zmienię". Powtarzałeś to tak często, że zrobiło się po prostu za późno.


Tak było również w życiu kilku ojców, którzy opowiadają, czego żałują najbardziej.

"Tatuś jest zmęczony"
"Tato, pobawisz się ze mną?" – to pytanie zna każdy tata. I mimo że wspólna zabawa wydaje się mało znaczącą rzeczą, to jest zupełnie odwrotnie. To właśnie niespędzania czasu z dzieckiem na budowaniu z klocków czy wygłupianiu się na dywanie żałuje większość ojców.

Wśród nich jest Marcin, ojciec 10-letniej Ani. – Kiedy moja córka była mniejsza, pracowałem jak wół. Dosłownie. Zasuwałem od 8 do 16, ale w rzeczywistości wychodziłem z biura przed dwudziestą. Kilka razy zostawałem w firmie na noc, bo przecież projekt się sam nie zrobi, a szef potrzebuje go na "już". W weekendy pracowałem w domu, o urlopie nie chciałem słyszeć. A najgorsze, że wkurzałem się na moją żonę czy teściów, bo twierdzili, że pracuję za dużo – opowiada. Jak wyznaje Marcin, na jego pracoholizmie ucierpiała też córka, bo nie miał czasu się z nią bawić. Zabawa lalkami albo układanie klocków wydawały mu się stratą czasu, którego przecież i tak nie miał. – Kiedy przychodziłem do domu, córka ciągnęła mnie do pokoju: chciała pokazać swoje rysunki, pobawić się, po prostu spędzić ze mną czas. Mówiłem jej: "kochanie, tatuś ma dużo pracy" albo "tatuś jest zmęczony”" Ostatnie na co miałem ochotę po kilkunastu godzinach pracy, to wspólne oglądanie "Świnki Peppy". W końcu Ania przestała pytać – mówi.

W końcu żona Marcina postawiła mu ultimatum. Żeby ratować małżeństwo, poszedł na terapię. Jak wyznaje, nie było łatwo, jednak teraz, kilka lat później, już nie spędza całych dni w pracy. Nie siedzi w firmie po godzinach, jeździ z rodziną na wakacje, stara się spędzać z córką jak najwięcej czasu: chodzą do kina, jeżdżą na rowerach, przychodzi na jej zawody sportowe. Nie odpowiada jej już "tatuś nie ma czasu", chociaż jest świadomy tego, że nie odzyska już straconych lat.

– Córka teraz jest już duża, chodzi do szkoły i nie chce się już ze mną bawić, wyrosła z tego. A ja pluję sobie w brodę, bo widzę, że przegapiłem najfajniejsze lata jej życia. Wmawiałem sobie, że to dla niej pracuję – w końcu, jak każdy ojciec, nie chciałem, żeby jej czegokolwiek brakowało. Ale przez to byłem ojcem-widmem – mówi Marcin.

"To nie ja nauczyłem synów się golić"
Podobne wyrzuty sumienia dotyczące spędzania czasu z dzieckiem mają też inni ojcowie. Chociażby Jacek, któremu 3 lata temu urodził się pierworodny syn Kuba. Czego żałuje? – To może się wydawać strasznie głupie, ale nigdy nie wstawałem do dziecka w nocy. Pracowałem na różne zmiany: czasami od świtu, a czasami w nocy, więc kiedy już byłem w domu, najważniejsze dla mnie było to, żeby się wyspać. Do małego wstawała moja żona albo teściowa – opowiada.

Dlaczego to dla niego takie ważne? – Zaczęło mnie to męczyć, kiedy Kuba podrósł. Przeczytałem gdzieś, że to były naprawdę ważne momenty dla jego rozwoju i uświadomiłem sobie, że wstawanie do niego w nocy było okazją do spędzenia z nim czasu. Mały by się wtedy do mnie bardziej przyzwyczaił, ja bym go lepiej poznał. Jeśli będę miał drugie dziecko, nie chcę drugi raz popełnić tego samego błędu – mówi. Z kolei Maciek żałuje, że nie miał czasu dla swojej starszej córki, kiedy cztery lata temu urodził się jej brat. – Nasze życie było wtedy szalone. Mały chorował, do tego przeprowadzaliśmy się, więc tylko kursowałem między pracą, szpitalem i nowym mieszkaniem, w którym robili nam remont. Przez to zupełnie nie mieliśmy czasu dla córki, która wtedy chodziła do przedszkola. Wychowywała ją wtedy babcia – opowiada Marcin. Jak wyznaje, mało pamięta córkę z tego okresu i to najbardziej go dołuje. – Może mogliśmy to jakoś inaczej ogarnąć, nie wiem – zastanawia się.

To że czas upływa bardzo szybko, dobrze wie też 44-letni Andrzej, który ma dwóch synów w wieku 19 i 17 lat. Z ich matką jest rozwiedziony od 14 lat. Andrzej mówi wprost, że nie był najlepszym ojcem. – Miałem podejście, że przecież od zajmowania się dziećmi jest ich mama, rolą mężczyzny jest ich utrzymanie. Płacę alimenty, mają moje nazwisko, przecież wystarczy – stwierdza. Przyznaje jednak, że był w błędzie, ale zrozumiał to dopiero na „stare lata”.

– Widywaliśmy się tylko w weekendy i to nie wszystkie. Przez kilka lat pracowałem i mieszkałem za granicą. Wysyłałem im pieniądze, ale zdarzało mi się zapomnieć o ich urodzinach. Przez telefon rozmawialiśmy rzadko. Praktycznie nigdy ich nie przytulałem, nie uczyłem ich jeździć na rowerze czy pływać. Nie interesowałem się ich życiem, a nasze rzadkie rozmowy ograniczały się do pytania "jak w szkole?" – opowiada Andrzej.

Wciąż ma z dziećmi słaby kontakt. – Nie znam ich za dobrze, rzadko chcą się ze mną widywać, mimo że mieszkamy w tym samym mieście. Ich prawdziwy ojciec to drugi mąż mojej byłej żony, nie bardzo mi się to podoba. To on ich nauczył wiązać krawat i się golić. Co mam więcej mówić, schrzaniłem to – opowiada Andrzej. Stara się naprawić jednak relacje z synami, bo jak twierdzi nikogo oprócz nich nie ma.

"Nie da się cofnąć czasu"
Nie tylko nieobecność w życiu dziecka jest rzeczą, której żałują ojcowie. Inna to błędy wychowawcze, której – bądźmy szczerzy – nikt nie uniknie. W końcu bycie rodzicem jest jedną z najtrudniejszych ról życiowych i łatwo coś zrobić źle lub zepsuć.

Piotr żałuje na przykład, że rozpieścił swoją córkę. Marysia ma teraz 8 lat i kłopoty z nawiązywaniem przyjaźni, skarżą się na nią nauczyciele. Musi chodzić do psychologa, bo na każdą odmowę czy prośbę nauczyciela reaguje krzykiem. Zdarzyło się także, że rzucała się na dzieci, jeśli miały zabawkę lub ubranie, które bardzo jej się podobały. Zdaniem Piotra, to jego wina. – Byłem młodym ojcem, nie byłem z mamą Marysi, więc nie chciałem dać odczuć córce, że z nią nie mieszkam. Dosłownie się w niej zakochałem i oszalałem. Kupowałem jej masę zabawek, jej pokój był aż zagracony. Jak tylko pojawiała się jakaś nowość, jak mówiąca lalka czy inny bzdet, od razu jej go kupowałem. Pluszaków miała od metra – opowiada.

Marysia szybko się nauczyła, że tata niczego jej nie odmówi, a jeśli mama nie chce czegoś jej kupić, trzeba jak w dym walić do niego. – Kiedy byłem z nią w sklepie, po prostu mówiła, że coś chce i to miała. Czasami uznawałem, że to za drogie albo już ma coś podobnego, ale wtedy zaczynała wrzeszczeć, a ja jej ustępowałem. Wydaje mi się, że to wszystko przeze mnie – opowiada Piotr.

Wyznaje, że ma wyrzuty sumienia. Nie tylko dlatego, że rozpieścił Marysię, ale również dlatego, że zaczął jej odmawiać i córka ma do niego żal. – Czuję czasem, że mnie przez to nienawidzi – mówi wprost. Pociesza się jednak, że dzięki pomocy dziecięcego psychologa Marysia może przestać być aż tak problemowa i będzie mieć dobry kontakt z innymi dziećmi.

Z kolei Krzysztof żałuje picia. Mówi to wprost, ale wstydzi się, prosi o zmianę imienia. – Kiedy moje dzieci były małe, byłem alkoholikiem. Straciłem wtedy stałą pracę i czepiałem się czegokolwiek, żeby nas utrzymać. Było nieciekawie, więc uciekałem w picie – opowiada.

Jak wyznaje, ucierpiała na tym trójka jego dzieci. – Byłem fatalnym ojcem – nie spędzałem z nimi czasu, ciągle na nie krzyczałem. Z równowagi wyprowadzało mnie dosłownie wszystko. Przychodziłem zrezygnowany do domu, siadałem na kanapie, otwierałem piwo albo coś mocniejszego, a one się darły, hałasowały, coś do mnie mówiły. Nigdy nie podniosłem na nie bardziej ręki, ale zdarzało mi się przylać w tyłek. Nie mocno, nie było patologii – zarzeka się.

Krzysztof nie pije od blisko 15 lat. Jego dzieci są już dorosłe. Wybaczyły mu i są dumne z tego, że nie pije, ale on ciągle ma do siebie żal. – Człowiek był głupi, a nie da się cofnąć czasu – kwituje.

Imiona bohaterów zostały zmienione.