logo
W szkołach średnich będzie więcej religioznawstwa – zapowiedziała szefowa MEN. fot. Pexels/Pixabay
Reklama.

Ministerstwo Edukacji Narodowej jest zdecydowanie najbardziej kreatywne spośród wszystkich resortów obecnego rządu. Ekipa pod wodzą Barbary Nowackiej wymyśliła i wprowadziła już całą masę zmian, a kolejne są w drodze, bo wielka reforma systemu edukacji na dobre zacznie się dopiero w przyszłym roku. Jakby tego było mało, w resorcie wciąż pojawiają się nowe pomysły. Najnowszy Barbara Nowacka ujawniła trochę przypadkowo, podczas Okrągłego Stołu Uczniowskiego w Katowicach.

Religia zostaje, będzie też religioznawstwo

Podczas tego spotkania, które odbyło się 10 marca, padło sporo pytań dotyczących lekcji religii. Uczniowie pytali m.in. o możliwość likwidacji ocen z tego przedmiotu, skoro i tak nie są wliczane do średniej. Nowacka cierpliwie tłumaczyła, że choć religia nie jest obowiązkowa, to ci, którzy na nią chodzą, powinni dostawać oceny, bo one mobilizują do nauki i zaangażowania.

Rezygnacja z ocen nie była najodważniejszym pomysłem. Uczniowie zasugerowali też, by rozważyć całkowite wycofanie religii ze szkół i zastąpić ten przedmiot religioznawstwem. Nowacka szybko wykluczyła taką ewentualność. Jak stwierdziła, nie możemy zrezygnować z nauczania religii w szkołach, bo zobowiązuje nas do tego konkordat, czyli umowa między Polską a Watykanem. – Szanujemy przepisy prawa, więc religia będzie organizowana, ale w wymiarze jednej godziny tygodniowo na pierwszej lub ostatniej lekcji – powiedziała.

Jak się jednak okazuje, MEN szykuje też niespodziankę dla uczniów, którzy chcieliby w szkole poznawać różne religie. Nowacka zapowiedziała bowiem, że zagadnienia z dziedziny religioznawstwa będą szerzej omawiane. Na tej deklaracji się skończyło, bo żadnych szczegółów tego planu szefowa resortu edukacji nie ujawniła.

Kiedy tego uczyć?

Pomysł jest dobry. I nienowy. Propozycje wprowadzenia do szkół religioznawstwa pojawiają się u nas od wielu lat. Ich zwolennicy argumentują, że w dzisiejszym świecie młodzież powinna mieć przynajmniej podstawową wiedzę o innych wierzeniach i systemach religijnych, żeby nie kierować się stereotypami czy uprzedzeniami. A mimo to nikt nie zdecydował się na wprowadzenie religioznawstwa do szkół. I mało prawdopodobne, że zrobi to Barbara Nowacka. Z kilku powodów.

Naturalnym sposobem wprowadzenia zagadnień z religioznawstwa byłoby rozszerzenie podstawy programowej z religii. Problem w tym, że szefowa MEN nie ma prawa tego zrobić. Obowiązujące u nas przepisy wyraźnie mówią, że podstawę programową tego przedmiotu opracowują i zatwierdzają władze kościelne, a ministerstwo edukacji tylko dostaje je do wglądu. Mówiąc wprost, Barbara Nowacka, podobnie jak jej poprzednicy, nie ma żadnego wpływu na to, czego katecheci uczą na religii. Podobnie jest z podręcznikami do tego przedmiotu. Je też zatwierdzają władze kościelne, w przypadku Kościoła katolickiego jest to działająca w Episkopacie Komisja Wychowania Katolickiego.

Żeby więc na lekcjach religii było więcej religioznawstwa, Nowacka musiałaby do tego pomysłu przekonać biskupów. A, delikatnie mówiąc, nie ma z nimi dobrych relacji. Po tym, jak zdecydowała się okroić lekcje religii z dwóch do jednej tygodniowo, szefowa MEN jest właściwie wrogiem numer jeden Episkopatu, który zamierza złożyć na nią skargę do międzynarodowych instytucji. 

Ale nawet gdyby biskupi wykazali się wspaniałomyślnością, nie oglądali się na spory z Nowacką i postanowili rozważyć pomysł dodania elementów religioznawstwa do programu lekcji religii, to nie da się tego zrobić fizycznie. Od września zamiast dwóch godzin tygodniowo, uczniowie będą mieli jedną. To oznacza, że trzeba zmienić podstawę programową. A dokładnie mocno ją okroić, żeby katecheci mogli się wyrobić w dwa razy krótszym czasie niż dziś. I nie ma najmniejszych szans na to, by biskupi, którzy właśnie pracują nad nową podstawą programową, dobrodusznie włożyli do niej zagadnienia dotyczące innych religii kosztem zagadnień związanych z katolicyzmem.

Jak ma być z sensem, to potrzebny nowy przedmiot

Jeśli nie uda się na lekcjach religii, to gdzie dodać religioznawstwo? Na etyce? Nie bardzo jest sens, bo na ten przedmiot chodzi zbyt mało uczniów. Inne przedmioty humanistyczne, jak polski czy historia, są już i tak przeładowane treściami i nauczyciele nie wyrabiają się z omówieniem wszystkich tematów. Zostaje jeszcze edukacja obywatelska, która zamiast HiT-u ma wejść do szkół od nowego roku szkolnego. Tyle że podstawa programowa tego nowego przedmiotu zawiera inne zagadnienia, dość dalekie od religioznawstwa.

Jedyne naprawdę sensowne rozwiązanie to uczenie religioznawstwa jako osobnego przedmiotu. Tyle że taka decyzja wymagałaby zatrudnienia specjalistów bądź przeszkolenia nauczycieli, tak by mieli kompetencje do przekazywania wiedzy tej, niełatwej przecież dziedziny. To wszystko wymaga sporych pieniędzy.

Poza tym uczniowie mieliby więcej zajęć w szkole, a Barbara Nowacka od początku swojego urzędowania podkreśla, że chce dzieci odciążać, a nie dociążać. Stąd okrojenie listy lektur, likwidacja obowiązkowych prac domowych czy obcięcie godzin religii. Na tym tle dorzucenie kolejnego przedmiotu nie wyglądałoby najlepiej. Dlatego słowa Barbary Nowackiej "szerszym omawianiu w szkołach zagadnień z dziedziny religioznawstwa" należy traktować raczej jak pobożne życzenie, a nie konkretny plan.

Czytaj także: