To przyjęcie miało być wielkim świętem Julki. Czekała na nie już od dnia zakończenia roku szkolnego, kiedy to zaprosiła na swoje 7. urodziny wszystkie koleżanki i kolegów z pierwszej klasy. Jej tata, pan Arkadiusz, sam zrobił i wydrukował zaproszenia, na których umieścił swój numer i prośbę do rodziców, by potwierdzili obecność swoich dzieci.
"Impreza była zaplanowana na 20 lipca, czyli w środku wakacji, więc nie wszystkim mogło to pasować ze względu na urlopy. A Julce zależało, by wiedzieć, kto przyjdzie, bo chciała przygotować dla gości niespodzianki" – napisał w swoim liście pan Arkadiusz.
Ku jego zaskoczeniu już na początku lipca obecność potwierdzili niemal wszyscy rodzice. I niemal wszyscy chwalili Julię za to, że zaprosiła wszystkich, choć przecież dzieci po zaledwie jednym roku spędzonym razem w szkolnych ławach ledwo się znają. "A ja im mówiłem, żeby przyszli ze swoimi dziećmi, bo dla nas, rodziców, to będzie dobra okazja, żeby się spotkać i pogadać mniej formalnie, niż na wywiadówkach. Dlatego właściwie przygotowywaliśmy dwie imprezy – jedną dla dzieciaków, a drugą dla mam i tatusiów" – wspomina nasz czytelnik.
W dniu urodzin wszystko wskazywało na to, że to będzie fenomenalna impreza, którą Julka i jej goście zapamiętają na długo. I tak też się stało. Niestety, nie z powodu pięknie udekorowanej sali zabaw, tortu i pomysłowych przekąsek czy wynajętych animatorów i organizowanych przez nich gier i konkursów.
Wszystkie atrakcje straciły blaski w chwili, gdy jedna z matek krzyknęła: "O Boże, on ma wszy!". "Nagle wszyscy spojrzeli na Krzysia, a potem na jego rodziców. I zaczęli się zachowywać, jakby wybuchła bomba – podeszli do swoich dzieciaków i powiedzieli, że muszą wychodzić, żeby się nie zarazić. Niektórzy tłumaczyli, że syn czy córka za parę dni jadą na kolonie czy na rodzinny urlop i oni nie chcą mieć problemu z wszami" – napisał pan Arkadiusz.
Do tych, którzy zabrali swoje dzieciaki i się ulotnili, tata Julii nie ma pretensji. Na ich miejscu zrobiłby to samo. Ma za to pretensje do rodziców Krzysia, czyli chłopca, który miał wszy. Za to, że nie zostali w nim w domu.
"Najpierw się głupio tłumaczyli, że oni o tym nie wiedzieli. A w końcu się przyznali, że Krzyś dwa dni wcześniej wrócił z obozu i stamtąd przywiózł wszy, a oni nie zdążyli ich wytępić. A jak ich zapytałem, dlaczego zatem puścili go do dzieciaków, to powiedzieli, że Krzyś nie chciał rezygnować z imprezy, żeby Julii nie było przykro. Jak to usłyszałem, to myślałem, że ich rozszarpię. Bo przez swoją głupotę rozpieprzyli Julci imprezę i sprawili, że było jej sto razy bardziej przykro niż gdyby nie było Krzysia" – pisze pan Arkadiusz.
Jak wspomina, jego córka na widok kolejnych wychodzących w pośpiechu gości rozpłakała się i długo nie można było jej uspokoić. Jej wymarzona, wyczekana i starannie przygotowana impreza skończyła się, zanim na dobre się zaczęła. "A wszystko przez dwoje nieodpowiedzialnych idiotów, którzy nie wpadli na to, żeby do mnie zadzwonić i powiedzieć, że ich syn złapał wszy, więc dla dobra innych dzieciaków nie przyjdzie na te urodziny. Jakby tak zrobili, to jeszcze bym im dziękował. Czy oni myśleli, że przez kilka godzin nikt nie zauważy czarnych kropek na jego głowie? Nie, tacy ludzie nie myślą" – stwierdził tata Julii.
Swój list pan Arkadiusz zakończył apelem. "Mam nadzieję, że jak to opublikujecie, to do ludzi takich jak rodzice Krzysia dotrze, że powinni być bardziej odpowiedzialni. Że posyłanie do szkoły czy przedszkola dziecka, które ma wszy, ale też jakąś infekcję czy gila do pasa to po prostu głupota, bo to może po prostu skomplikować innym życie. Bycie rodzicem nie jest trudne, ale wymaga myślenia" – napisał nasz czytelnik.
Czytaj także: https://dadhero.pl/288713,urodziny-w-przedszkolu-koszmar-finansowy-na-ktory-sie-nie-pisze