Tysiące polskich nastolatek właśnie ma swoje wielkie trzydniowe święto. W Polsce gości bowiem najpopularniejsza gwiazda młodego pokolenia, Taylor Swift. Jej fani, którym udało się dostać bilet na jeden z warszawskich koncertów, koczują właśnie pod Stadionem Narodowym. Jeśli w tym gronie jest twoja córka, a ty musisz jej towarzyszyć, to wiedz, że stoisz przed życiową szansą.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jaką szansą? – zapytasz. A może nawet popukasz się w głowę. Bo wydałeś kupę kasy na bilet, a być może także na dojazd i nocleg, a że nie mogłeś puścić córki samej, to teraz stoisz pod tym stadionem i czujesz się jak idiota. Pewnie nawet w głębi duszy przeklinasz tę cholerną Swift. Zwłaszcza jeśli nie słuchasz jej piosenek i nie bardzo rozumiesz, dlaczego twoje dziecko tak bardzo ją uwielbia, dlaczego naciąga cię na te wszystkie gadżety i po co robi te dziwaczne "bransoletki przyjaźni".
"Swiftie Dad", czyli tata fanki
Dobra wiadomość jest taka, że nie musisz tego ogarniać. Twoi rodzice też pewnie nie rozumieli, dlaczego puszczasz tych "szarpidrutów" czy "wyjców", jak nazywali twoich młodzieńczych idoli. Nie musisz też znać piosenek Taylor Swift, choć tu akurat warto się wysilić, bo możesz dzięki temu zapunktować w oczach córki. To samo dotyczy też słynnych "bransoletek przyjaźni". Jeśli wykażesz ochotę, by nauczyć się je tworzyć, możesz zasłużyć na tytuł ojca roku. A na pewno na miano "Swiftie Dad", czyli ojca fanki Taylor Swift. Tak, tak, jest taka grupa. W Polsce jeszcze niewidoczna, ale w Stanach całkiem prężna.
Zjawisko "Swiftie Dad" to jeden z dowodów na to, jakim fenomenem jest ta młoda amerykańska piosenkarka. To, że ona ma miliony fanów na całym świecie, nie jest niczym nowym. Podobnie jak to, że ci fani są w niej szaleńczo zakochani, jeżdżą za nią po całym świecie i kupują wszystko, co z nią związane.
Ale fakt, że ojcowie tych fanów chwalą się tym, że ich córki czy (rzadziej) synowie, są wielbicielami Taylor Swift, jest czymś, czego świat dotąd nie widział. No bo czy twój ojciec paradował w koszulce z napisem: "Jestem tatą depesza" albo "Jestem tatą fana Metalliki"? No właśnie. A dziś na całym świecie jest cała rzesza facetów, którzy z dumą noszą koszulki, często własnoręcznie zdobione, z napisem "Swiftie Dad".
Taylor łączy ludzi
Dlaczego to robią? Na pewno nie dlatego, że uwielbiają Taylor Swift i jej twórczość, choć niektórzy rzeczywiście wkręcają się w słuchanie jej piosenek. Większość robi to jednak dla swoich córek. Wychodzą bowiem z założenia, że warto zainteresować się tym, czym interesuje się twoje dziecko i towarzyszyć mu w tej pasji. A że to wymaga jeżdżenia na koncerty, słuchania płyt Swift w aucie podczas wspólnych wyjazdów czy robienia bransoletek z tytułami piosenek tej artystki? No cóż, skoro ukochanej córeczce sprawia to radość, to nie ma się nad czym zastanawiać. Owszem, wymaga to wysiłku, ale się opłaca. Można bowiem zyskać jej miłość i zbudować z nią mocną wieź.
Dowodów na to, że bycie "Swiftie Dad" to dobry sposób na zbudowanie lub umocnienie relacji z córką, dostarczył amerykański magazyn "GQ". Gdy w ubiegłym roku w Stanach trwała trasa „Eras Tour”, dziennikarze tego magazynu odwiedzili miejsca, w których odbywały się koncerty i rozmawiali tam z ojcami nastoletnich fanek Taylor Swift. Większość z nich na pytanie "Po co przyjechałeś na koncert?", wskazywało na swoje dzieci – na to, że chcieli z nimi być, uczestniczyć w czymś, co dla nich ważne.
Tak mówił m.in. 56-letni Daren, który ze swoją 15-letnią córką Assatą przyjechał na koncert do Filadelfii, choć nie kupił wcześniej biletów. I ani on, ani córka nie byli przerażeni tym, że w kasie mogą ich nie dostać. "Jeśli nie kupimy dziś, to będziemy słuchać koncertu tu, na zewnątrz. Czerpiąc wibracje, chłonąc energię. (…) A potem prawdopodobnie wrócę jutro lub w niedzielę, bo ona musi wejść. Musi wejść. To są wyrzeczenia, które ponosimy. Dla Swift. Bo bycie tatusiem Swiftie wymaga sprytu" – powiedział.
Wyłącznie ze względu na córkę sześć godzin w aucie w drodze do Filadelfii spędził też Dieter. On i jego jedynaczka Kate też nie mieli biletów. I też im to nie przeszkadzało. Ważny był wspólny czas z Taylor Swift w tle. I to dosłownie, bo przez sześć godzin w podróży słuchali razem piosenek tej artystki. Kate w rozmowie z „GQ” wyznała, że na ten wyjazd namawiała tatę przez dwa tygodnie, zrobiła nawet prezentację, w której pokazała 13 powodów, dla których powinien ją tam zabrać. Dieter jechać nie chciał bez biletów, ale córka w końcu go przekonała. "Powiedziała mi, że byłaby szczęśliwa, będąc na parkingu i oddychając tym samym powietrzem, co Taylor" – wyznał Dieter. Szczęście córki było dla niego ważniejsze niż rozsądek.
Nic tak nie zbliża jak wspólna pasja
O rozsądku trudno też mówić w przypadku Amita, 47-latka, który na koncert Swift w Stanach przyleciał z Indii. Zrobił to rzecz jasna dla córki, która jest zagorzałą fanką amerykańskiej gwiazdy. "Właściwie wokół tego koncertu zaplanowaliśmy całe nasze wakacje, ponieważ córka jest Swiftie. Przybyliśmy więc około 16 000 mil do Filadelfii, aby obejrzeć ten program" – wyznał w rozmowie z "GQ".
A inny "Swiftie Dad", 54-letni Kevin, wprost wyznał, że przyjechał na koncert Swift, bo dzięki tej piosenkarce ma świetne relacje z córką, więc po prostu nie mogło go tam nie być. "Kiedy ukazała się płyta '1989' okazało się, że obydwojgu nam się podoba i to nas do siebie zbliżyło. Od tamtej pory nasze relacje układają się wspaniale" – powiedział.
Podobnych zwierzeń w tym reportażu "GQ" było więcej. Pytanym ojcom nie chodziło o piosenki Taylor Swift. Słuchali ich ze względu na swoje córki. Piosenkarka i jej twórczość traktowali jak cegiełki, z których budowali swoje relacje z dziećmi. A przy okazji dobrze się bawili. Tak jak słynny aktor Kevin Costner, który zabrał córkę na koncert Swift w sierpniu ubiegłego roku. Podobało mu się tak bardzo, że poświęcił temu post na Instagramie. "...świetnie spędziłam czas z moją córką podczas show Taylor Swift. Byłem absolutnie zachwycony tym, jak jej sztuka łączy tylu ludzi. Miałem wspaniały widok na jej zespół i świetnie się bawiłem. Inspirująca noc. Oficjalnie jestem Swiftie!" – napisał gwiazdor "Yellowstone".
Do grona fanów Swift należy też Eddie Vedder, wokalista grupy Pearl Jam. On i jego żona Jill zostali Swifties dzięki swoim córkom, Olivii i Harper. Muzyk, wybierając się w ubiegłym roku na koncert piosenkarki, zadbał o odpowiednią stylizację. Miał na sobie cekinową marynarkę, a jego nadgarstki oplatało kilkanaście "bransoletek przyjaźni".
Jeśli więc jesteś właśnie pod Stadionem Narodowym i plujesz sobie w brodę, to popatrz na to inaczej. Jak na inwestycję w relację. Bo takie momenty budują więź na lata. Jeśli więc masz chwilę czasu, to skocz kupić koszulkę i kolorowymi flamastrami napisz na niej: "Jestem tatą Swiftie". I po prostu baw się dobrze. Jest szansa, że ten koncert będziecie wspominać długie lata.