Pamiętam egzemplarz Bravo, w którym pisano o polskiej fance Eminema, która była dosłownie zakochana w swoim ulubionym raperze. Jej pokój był wypełniony plakatami Marshala, posiadała klasery, w które wklejała zdjęcia z różnych magazynów, pisała do Ema listy i marzyła, że ulubieniec w końcu odpisze. Gdybyśmy spotkali ją dzisiaj, bez wahania nazwalibyśmy ją "stanem” – wtedy po prostu uznaliśmy za kogoś, kto powinien znaleźć inne hobby.
W ostatnich miesiącach najbardziej rozpoznawalną grupą "stanów" są fanki k-popu najbardziej widoczne na Twitterze.
Słowo "Stan" pochodzi od piosenki o tym właśnie tytule.
Co znaczy być "stanem"
Słowo "stan” wywodzi się z piosenki zatytułowanej "Stan”, nagranej właśnie przez Eminema. W tracku możemy wysłuchać historii gigantycznego fana Eminema, który w listach do rapera opisuje swoje życie.
Niestety z każdym kolejnym listem, na który Stan nie otrzymuje odpowiedzi, jego słowa stają się coraz bardziej agresywne. Stan z czasem zaczyna obwiniać Eminema za to, że jest nieszczęśliwy, bo wierzy, że gdyby tylko poznał swojego ulubieńca, jego życie byłoby lepsze, wspanialsze, po prostu idealne.
Celem Eminema było opisanie psychofanów, którzy zaczynają traktować swoich idoli jak bogów, od których zależy ich szczęście. Pokaz'wał tam ryzyko i problematykę opierania swojego dobrego nastroju na obcym tak naprawdę człowieku. Zresztą podkreślał, że postać Stana to chory psychiczne człowiek, który potrzebował pomocy i który na koniec piosenki popełnił samobójstwo przez brak wsparcia.
Z czasem jednak słowo "stan” utraciło część negatywnych konotacji i stało się synonimem hardkorowych fanów celebrytów, którzy zresztą są dumni z posiadaniami uber fanów.
Mariah Carey posiada grupę, którą określa się mianem "Lambs”, fani Lady Gagi to "Little Monsters” a "Beyhive” to oczywiście najwięksi fani Beyonce. Jednak stanostwo dawno temu wyszło poza ramy świata największych gwiazd popu.
Możesz być tak naprawdę stanem wszystkiego, wybór tematu, w który się przesadnie zaangażujesz, zależy tylko od ciebie. Może chodzić o telefony Apple czy o fakt, że "Harry Potter” to najlepsza książka w historii.
Niestety, chociaż stanostwo powinno się opierać na wspieraniu i miłości do obiektu waszych westchnień, ma on często o wiele bardziej mroczny i problematycznych wydźwięk.
Od miłości do nienawiści
Łatwo byłoby uznać, że stanami są rozwrzeszczane nastolatki, które kojarzymy z nagrań z pierwszego występu Beatlesów w Ameryce. Niestety stanom często bliżej do Marka Chapmana, który zastrzelił Johna Lennona.
Jednym z najlepszych przykładów toksyczności stanowskiego zachowania jest historia Normani Kordei z zespołu Fifth Harmony, która zrezygnowała na jakiś czas z mediów społecznościowych, po tym, jak była atakowana przez własnych fanów. Powodem był fakt, że Normani określiła koleżankę z zespołu Camile Cabello mianem „dziwacznej i słodkiej”.
W reakcji na tę wypowiedź tysiące fanów Cabello ruszyło do sieci, aby atakować, wyklinać i trollować wszystkich ludzi związanych z Kordei.
Z podobnym problemem musiał radzić sobie Finn Wolfhard, który został zwyzywane przez własnych fanów, za to, że nie przywitał się z grupą ludzi czekających na niego pod hotelem. Ostatnio, gdy okazało się, że Harry Styles jest w związku z Olivią Wilde, fanki Stylesa ruszyły do sieci, aby atakować i wyklinać reżyserkę, za to, że jest stara i śmiała im zabrać ulubieńca.
Jest cienka granica między byciem ultra fanem a szaleńcem, który okazuje swoje przywiązanie do artysty przez nienawiść. Granica ta jednak często zanika w świecie internetu.
Twitter to epicentrum stanostwa
Popularyzację "stanostwa” można przypisać Twitterowi i Tumblerowi. Wykorzystując social media fani tworzyli strony i konta, na których postowali tylko i wyłącznie informacje o swoich ulubieńcach.
Często jednak nie ograniczali się do zachwytu nad własnym idolem, ale starali się atakować, trollować i wyklinać fanów inne osoby związane z „gorszymi celebrytami”. Zresztą "wojny stanów” są nadal wszechobecne, a jedną z najbardziej zażartych była kłótnie fanów Ariany Grande z Beyhive.
Przed ogólnodostępnością mediów społecznościowych fani spotykali się w odizolowanych czatach i forach. Żyli w małych zamkniętych internetowych społecznościach, gdzie wymieniali się informacjami o ukochanych celebrytach. Gdy te kontakty przeniosły się na Twittera, Instagrama czy Facebooka, gdzie istniała możliwość bezpośredniej komunikacji z ulubieńcami, dużo się zmieniło.
Fani zrozumieli, że istnieje szansa, że zostaną zauważeni przez swoich BOGÓW. Jednak zarazem ich złość na brak interakcji zamieniała się w przesadną agresję, która byłą wylewana poprzez klawisze komputera albo ekran smartfona.
Nie słuchajcie K-popu
Co więcej, gdy widzieli w sieci kogoś, kto śmiał powiedzieć coś negatywnego na temat ich ulubieńca, zbierali się czasami nawet w kilka tysięcy osób, tylko po to, aby wyklinać, atakować i krzywdzić, kogoś, kto np. nie lubił ostatniej płyty marnego k-popu.
W Polsce to właśnie tzw. "k-popiary” są najbardziej rozpoznawalną grupą stanów. W 2020 roku wielokrotnie można było przeczytać o popularnych hashtagach na Twitterze, które były przejmowane przez tę grupę, po to, aby ukryć prawdziwy powód jego trendowania.
W ten sposób k-popiary starały się walczyć z rasistowskimi, ksenofobicznymi czy homofobicznymi zachowaniami na Twitterze. Ponieważ klikając na hashtag, nie trafiały do ciebie oryginalne negatywne treści, a byłeś raczej zasypywany miliardem linków do nagrań ich ulubionych zespołów.
Pasja jest dobra, tylko nauczmy się ją kontrolować
Bycie stanem to bycie częścią społeczności osób o podobnych zainteresowaniach, które wykorzystując obsesję na punkcie celebrytów, tworzą między sobą mocne więzi i przyjaźnie.
Niestety czasami ich pasja jest źle ukierunkowana. Zamiast skupiać się na miłości do swojego ulubieńca, skupiają się na ludziach, którzy mogliby negatywnie się o nich wypowiadać.
Dlatego nie warto walczyć ze stanami. W końcu posiadanie pasji nie jest niczym złym, wręcz przeciwnie, pomaga nam w budowaniu szczęśliwego życia. Tylko musimy uważać, żeby pasja ta nie przejęła nad nami kontroli.