Wielu polskich kibiców czuje dziś niesmak po tym, jak nasi piłkarze zaprezentowali się podczas Euro 2024. Ja nie czuję. Nie jestem zawiedziony czy zły, bo nie miałem żadnych oczekiwań. Zawdzięczam to mojemu nastoletniemu synowi, który przekonał mnie, że wspieranie naszych nie ma sensu. Nie dlatego, że przegrywają, bo porażki się zdarzają. Dlatego, że niespecjalnie starają się dobrze robić to, co przecież jest ich pracą.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nigdy nie należałem do najżarliwszych kibiców piłkarskiej reprezentacji Polski. Najżarliwszych, czyli tych, którzy jeżdżą na mecze uzbrojeni w szaliki i transparenty, a potem zdzierają gardła, by dodać skrzydeł naszym zawodnikom. Ale telewizyjne transmisje oglądałem już od dzieciństwa, najpierw razem z tatą, który był wielkim fanem piłki. Do dziś pamiętam te mecze, a właściwie okrzyki ojca, jego nieustanne "Dawaj, dawaj", "Tak, idziesz", "No podaj".
Kibicem się jest na dobre i złe
Pamiętam też jego dumę, ilekroć nasi wygrywali i, znacznie częściej, smutek, gdy schodzili z boiska pokonani. Kiedyś zapytałem go, dlaczego mimo tylu porażek on wciąż ma nadzieję, że w kolejnym turnieju nasi piłkarze zagrają lepiej, nie odpadną już na starcie, a może nawet powalczą o wysokie miejsca. Odpowiedział, że prawdziwy kibic powinien być ze swoją drużyną w dobrych i złych momentach. I nie ma znaczenia, że te złe trwają latami.
Długo kierowałem się tą zasadą. I mimo kolejnych porażek, kolejnych rozczarowań, przed następną szansą wierzyłem, że tym razem się uda i udział w mistrzostwach nie skończy się tradycyjną triadą – mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Z takiego podejścia wyleczył mnie mój syn, dziś osiemnastoletni. Dwa lata temu, po nieudanym dla polskiej reprezentacji mundialu w Katarze, powiedział mi, że kibicowanie naszym nie miało sensu, skoro stać ich było na wygranie zaledwie jednego meczu i to z Arabią Saudyjską, która do piłkarskich potęg nie należy.
Trochę się wtedy oburzyłem. Rzuciłem nawet ojcowskie hasło, że drużynę trzeba wspierać mimo porażek, że łatwo jest kibicować zwycięzcom, że taki jest sport – czasami się przegrywa. Syn odpowiedział mi bardzo rzeczowo. – Tato, a gdybym dostawał pałę z każdego sprawdzianu z matmy, to też byś powiedział, że nic się nie stało, taka jest szkoła? – zapytał. Odpowiedziałem, że nie byłbym zadowolony i na pewno bym reagował, szukał sposobów, żeby się tej matematyki nauczył. – No właśnie, ode mnie wymagasz, żebym się przykładał do nauki, bo to mój obowiązek. A piłkarzom spokojnie wybaczasz to, że nie przykładają się do swojego obowiązku – stwierdził.
Granie w piłkę to praca
To mnie jeszcze nie przekonało. No bo jednak czym innym jest własne dziecko, a czym innym reprezentacja. Ale syn użył kolejnego argumentu. – Wyobraź sobie, że zatrudniasz ekipę do remontu naszego mieszkania. I oni źle pracują – kafelki kładą krzywo, ściany malują niedokładnie, nie wiedzą, jak położyć panele. Machasz ręką i mówisz, że następnym razem pójdzie im lepiej czy się wściekasz i każesz poprawiać to, co spieprzyli? – zapytał.
Nie, nie machnąłbym ręką. Nie powiedziałbym, że trudno, nie wyszło, każdemu może się zdarzyć. I już nigdy więcej bym takich fachowców nie zatrudniał i nie polecałbym ich innym. – No widzisz. A przecież ci nasi piłkarze to też są fachowcy. Granie w piłkę to ich zawód. Dlaczego od innych oczekujesz, że będzie dobrze wykonywał swoją pracę, a od nich nie? – powiedział syn.
To mnie oświeciło. Przecież to oczywiste. Do reprezentacji Polski nie trafiają ludzie z ulicy. Trafiają tam zawodowcy, których praca polega na tym, że mają swoją grą dostarczać nam radości, dumy, a przede wszystkim tworzyć widowisko, które ogląda się z przyjemnością. Są trochę jak aktorzy występujący w spektaklu. Chcemy ich podziwiać, zachwycać ich umiejętnościami, chwalić kunszt, zaangażowanie. I oni, przyjmując powołanie do reprezentacji, niejako zobowiązują się, że nam to wszystko dadzą.
Jeśli zamiast tego dostajemy ciąg błędów, kiksów, brak ochoty do wysiłku, to znaczy, że ci ludzie źle wykonują swoją pracę. I nie ma najmniejszego powodu, by powtarzać, że "nic się nie stało". Nie oklaskujemy mechaników, którzy nie potrafią naprawić auta, aktorów, którzy zapominają kwestii w trakcie spektaklu, kucharzy, którzy serwują nam w restauracji niesmaczne dania. Od profesjonalistów oczekujemy dobrze wykonanej pracy. I piłkarze nie powinni tu być wyjątkiem.
Nasi piłkarze z Euro odpadli po dwóch porażkach i jednym remisie. Ich meczów nie oglądałem, ale z relacji wiem, że nie licząc spotkania z Holandią, nie pokazali niczego ciekawego. Mimo to rzesze kibiców wspierały ich do końca. Rozumiem to, ale ja już do tego grona nie należę. Szkoda mi czasu na fachowców, którzy nie znają się na swojej robocie.