– Może pan próbować, ale Piotr raczej nie będzie chciał o tym mówić – słyszę od Krzysztofa Bergera, pierwszego trenera Jakuba Kiwiora. – On naprawdę dużo poświęcił dla Kuby, ale nie lubi o tym mówić, bo uważa, że to nic niezwykłego, że ojciec powinien wspierać syna – dodaje. Berger dobrze zna Piotra Kiwiora, kiedyś grali razem w amatorskiej lidze piłkarskiej, a potem regularnie widywali się, na treningach Chrzciciela Tychy, w którym karierę zaczynał Jakub. I nie myli się – tata naszego reprezentanta nie chce rozmawiać o tym, jak wspierał swojego syna. Nie widzi w tym niczego wyjątkowego – ot, syn chciał grać i rozwijać talent, to trzeba mu było pomóc.
Na szczęście inne zdanie na ten temat ma sam Jakub Kiwior. To on w rozmowie z dziennikarzami ujawnił, że gdy w wieku 16 lat dostał propozycję gry w Anderlechcie Bruksela, jego tata z dnia na dzień zawiesił działalność swojej firmy remontowej, żeby pojechać z synem do Belgii.
– Rodzice postawili sprawę jasno. Tata od razu powiedział, że w wieku szesnastu lat nie puści mnie samego. Był gotowy się poświęcić, żebym miał jak najlepsze warunki do rozwoju i nie musiał iść do internatu, nie został sam w obcym kraju. Łatwo byłoby się załamać i zrazić już na początku. Ustaliliśmy więc, że jedziemy we dwójkę, a mama zostaje z bratem w Tychach – powiedział nasz reprezentant w wywiadzie dla weszlo.com. Jak ujawnił, jego tata postawił wtedy szefom Anderlechtu jeden warunek – Kuba przejdzie do ich klubu, jeśli zapewnią mieszkanie, w którym on będzie mógł mieszkać z synem.
Choć Piotr Kiwior wyjechał z Kubą do Brukseli po to, by ten nie czuł się tam samotny i zagubiony, miał z kim porozmawiać i komu zwierzyć się z problemów, to szybko przejął też inne role. Nie miał też pracy, więc postanowił zająć się domem, a przede wszystkim synem. – Tata mi tam gotował, dbał o moją dietę, prał, sprzątał. Nawet teraz się śmieje, gdy wie, że po treningu idę do restauracji, zamiast coś sobie przyrządzić, że jednak nie mogę mieszkać samemu – opowiadał Kuba Kiwior.
Jego tata żył tak przez niemal trzy lata, do czasu, gdy na początku 2019 roku jego syn przeniósł się do słowackiego klubu Železiarne Podbrezová. Młody piłkarz zamieszkał wtedy w hotelu, a jego tata wrócił do Tychów, do żony i drugiego syna. Mógł to zrobić już wcześniej, bo gdy Kuba zaaklimatyzował się już w Anderlechcie, namawiał go, by wrócił do Polski. Widział, że jego tata trochę się męczy tym monotonnym życiem w Brukseli. Ale Piotr Kiwior nawet nie chciał o tym słyszeć.
– Działo się to już po skończeniu przeze mnie osiemnastki. Wiedział, że nie mówię mu tego, bo chcę coś nabroić, że treningu tak czy siak nie zawalę, bo pewnych rzeczy twardo się trzymałem. Widziałem jednak, jak od pewnego momentu cieszyły go wyloty do kraju, że mógł znów porobić to czy tamto – wyznał nasz reprezentant.
Jak dodał, było mu żal, że jego tata stracił swoje dotychczasowe życie. On sam po pewnym czasie oswoił się już z nową rzeczywistością, poznał język francuski, zdobył nowych znajomych, z którymi wychodził na miasto. A jego ojciec głównie siedział w domu i gdy ogarnął już zakupy, gotowanie, pranie i sprzątanie, to czytał albo oglądał telewizję. – Tata większość życia przepracował na budowie, wstawał rano, wracał po iluś godzinach, miał swój rytm. Nie dziwię się więc, że chwilami go nosiło i poszedłby gdzieś do roboty tylko po to, żeby się spocić i zrobić coś konkretnego. Dostrzegałem to, dlatego odchodząc z Anderlechtu, od razu zaznaczyłem, że on wraca do Polski, a ja zaczynam się usamodzielniać – powiedział w tym samym wywiadzie obrońca Arsenalu.
Pan Piotr przystał na ten układ. Ale nadal wspierał syna. Gdy ten grał w Podbrezovej, swoim pierwszym seniorskim klubie, tata przyjeżdżał na każdy jego mecz. Także później, gdy Jakub przeszedł do innego słowackiego klubu, MŠK Žilina. To o tyle łatwe, że z Tychów na Słowację miał tylko dwie godziny drogi samochodem, a mecze odbywały się zwykle w weekendy. Te podróże skończyły się, gdy młody piłkarz w 2021 roku trafił do włoskiego Spezia Calcio, skąd na początku ubiegłego roku przeszedł do legendarnego Arsenalu Londyn.
Choć dziś Jakub nie potrzebuje już wsparcia ojca, doskonale pamięta jego poświęcenie. – To było bardzo jakby ryzykowne i też wspaniałe, co on zrobił dla mnie. Jednak zawieszając firmę i wyjeżdżając ze mną do Brukseli, gdzie nie ma pracy, nie ma praktycznie co robić, tylko opiekować się mną i robić tak, żebym ja się czuł bezpiecznie i żebym miał z kim porozmawiać. To na pewno jest bardzo ciężkie do zrealizowania i jestem mu za to wdzięczny do teraz – wyznał rok temu piłkarz w rozmowie z dziennikarzem sportowym Mateuszem Święcickim.
To, że Piotr Kiwior bez wahania zrezygnował ze swojego życia, by towarzyszyć swojemu nastoletniemu synowi w Brukseli, nie jest zaskoczeniem dla jego znajomych. Bo wspierającym tatą był zawsze. To on przyprowadził czteroletniego Kubę na pierwsze zajęcia w parafialnym klubie Chrzciciel Tychy. Krzysztof Berger pamięta, że potem Kiwior był na każdym treningu syna. Nie tylko odprowadzał go do klubu, ale obserwował z trybun. Musiał siedzieć przy boisku, bo gdyby nie jego obecność, mały Kuba po prostu nie chciałby trenować.
To był efekt nieprzyjemnego incydentu, który miał miejsce na samym początku piłkarskiej przygody obecnego gracza Arsenalu. Któregoś dnia podczas treningu w hali odbita od ściany piłka mocno uderzyła go w twarz. Kilkuletniego wtedy Kubę ten cios ściął z nóg. Od tamtej pory nie chciał chodzić na treningi, mimo że piłkę kochał. Przekonał go właśnie tata – obiecał, że będzie z nim na zajęciach, czy to w hali czy na boisku na zewnątrz. I zawsze siadał w takim miejscu, by Kuba mógł go widzieć. Raz, gdy w trakcie zajęć pan Piotr musiał na chwilę wyjść, syn wybiegł go szukać. Wrócił dopiero wtedy, gdy wrócił tata.
Takich rozstań nie było jednak wiele, bo pan Piotr, wiedząc o tym, że syn potrzebuje jego wsparcia, właściwie był z nim nierozłączny. Przychodził nie tylko na treningi, ale też jeździł na wszystkie turnieje, w których uczestniczyła drużyna Chrzciciela Tychy, a potem Gromu Tychy, drużyny, do której Jakub dołączył, gdy miał 6 lat. Kiwior senior pomagał nie tylko synowi, ale też klubowi. Gdy było trzeba, robił za szofera – wsiadał w busa i wiózł małych piłkarzy na zawody.
W ten sposób spędził wiele wolnych od pracy weekendów. Późniejszy wyjazd do Brukseli, który na ponad dwa lata zmienił życie rodziny Kiwiorów, dla pana Piotra był niejako naturalną konsekwencją wszystkiego tego, co wcześniej robił dla syna. On po prostu nie mógł zdecydować inaczej. I dlatego dziś nie widzi w tym niczego niezwykłego.
Jeszcze przed debiutem w seniorskiej reprezentacji Polski Jakub Kiwior został zapytany o to, czy nie żałuje, że tak wcześnie zaczął swoją karierę piłkarską. Odparł, że nie żałuje, bo dla niego od dziecka najważniejsza była piłka. I dodał, że jego tata często mu powtarza, że nie miał normalnego dzieciństwa jak jego rówieśnicy, bo gdy oni spędzali czas na zabawie, on chodził na treningi i jeździł na turnieje.
Warto jednak zauważyć, że normalnego życia nie miał też sam pan Piotr. Gdy inni ojcowie relaksowali się po pracy, on siedział na trybunach, by mały Kuba miał poczucie bezpieczeństwa. Gdy inni ojcowie wysypiali się w weekend, on wiózł syna na mecz czy turniej. Gdy inni ojcowie rozwijali swoje kariery, on zawiesił działalność firmy i wyjechał za granicę, tylko po to, by jego dziecko mogło skorzystać z szansy na rozwój. I on też tego nie żałuje. Przecież właśnie od tego jest ojciec.
Źródło: weszlo.com, Instagram/matiswiecicki
Czytaj także: https://dadhero.pl/293849,tata-nicoli-zalewskiego-to-wzor-ojca-bez-niego-nie-byloby-go-w-kadrze