Ludzie ciężko chorzy mają różne marzenia. Przede wszystkim chcą wyzdrowieć, a gdy wiedzą, że to niemożliwe, to chcą przeżyć jeszcze jakiś piękny moment. Pan Krzysztof Zalewski marzył o tym, by przed śmiercią zobaczyć, jak jego syn debiutuje w reprezentacji Polski. Doczekał tej chwili. Gdy Nicola wyszedł na boisko, jego tata zalał się łzami. By przeżyć ten moment, poświęcił wiele lat swojego życia. Gdyby nie pan Krzysztof, Nicola nie grałby dziś na Euro, być może nie byłby piłkarzem.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Był 5 września 2021 roku, reprezentacja Polski grała mecz z San Marino. Przez całą pierwszą połowę Nicola Zalewski siedział na ławce rezerwowych. Polscy kibice obecni wtedy na stadionie w Serravalle nie liczyli na to, że go zobaczą na murawie. Były jednak trzy osoby, które bardzo tego pragnęły – rodzice i siostra młodego piłkarza. Kiedy w 66. minucie Nicola wszedł na boisko, jego tata rozpłakał się i już do końca meczu nie mógł powstrzymać łez.
– Jako ojciec nawet w najskrytszych marzeniach nie myślałem, że Nicola może zadebiutować w wieku 19 lat. Kiedyś, może tak. Ale że aż tak szybko i tak dobrze? Nie spodziewałem się tego. Co tu kryć, były łzy radości – powiedział później w rozmowie z dziennikarzem TVP Sport. Kolejnych występów syna w reprezentacji Polski już nie zobaczył – zmarł 18 dni później po długiej walce z rakiem.
Reprezentacja Włoch? Nie ma mowy
Fakt, że Nicola Zalewski najpierw grał w młodzieżowej reprezentacji Polski, a teraz razem z tą seniorską występuje na mistrzostwach Europy, to zasługa jego ojca. Chłopak urodził się i wychował we Włoszech, tam nauczył się grać w piłkę. Mógł grać we włoskiej kadrze, bo dostał taką ofertę. Nie zgodził się na to jego tata.
– Syn miał propozycje, by grać we włoskiej reprezentacji. Nie był jeszcze pełnoletni i odpowiedziałem w jego imieniu. Odmówiłem. Cała nasza rodzina, w tym żona i 29-letnia córka, ma tylko jeden paszport: polski. Nicola to w stu procentach Polak i tutaj nie ma się nad czym zastanawiać – wyznał Krzysztof Zalewski w rozmowie z serwisem WP Sportowe Fakty.
Gdyby nie tata, Nicola nie tylko nie byłby reprezentantem Polski. Prawdopodobnie nie byłby piłkarzem. Jako dziecko mieszkał z rodziną w oddalonej 60 kilometrów od Rzymu maleńkiej wsi Poli, w której jego rodzice osiedli, gdy pod koniec lat 80. wyemigrowali z Polski. W piłkę zaczął grać w tamtejszym klubie SPES. Jego pierwsi trenerzy od razu zobaczyli, że Nicola ma wyjątkowy talent, bo na boisku jest lepszy od starszych i silniejszych kolegów.
Ale talent trzeba rozwijać, na co w Poli nie było szans. Nicola miał jednak szczęście. Gdy miał 9 lat, do jego wioski przyjechał łowca talentów z legendarnego klubu AS Roma. – Ktoś komuś powiedział i tak rozeszła się fama, że jest chłopak, który tu trenuje i nieźle się prezentuje. Ten człowiek odnalazł mnie wśród rodziców na meczu syna i się przedstawił. Myślałem, że sobie jaja robi. Poszliśmy na piwo, pośmialiśmy się, złapaliśmy dobry kontakt. Syn dostał wybór: możesz od jutra grać w Romie, ale kwestie dojazdów pozostają po waszej stronie – wspominał później ten moment Krzysztof Zalewski.
Codziennie 60 kilometrów na trening
Zaproszenie do trenowania w tym słynnym klubie, w którym grał kiedyś Zbigniew Boniek, było dla Nicoli ogromną szansą. Ale żeby z niej skorzystać, jego tata musiał wiele poświęcić. Krzysztof Zalewski miał wówczas własną firmę, zajmował się remontami i wykończeniem wnętrz. Musiał więc wszystko zorganizować tak, by odbierać syna ze szkoły i zawozić go do Rzymu na treningi.
Gdy nie mógł się wcześniej zerwać, syna odbierała mama i wiozła na autostradę, gdzie przejmował go tata. – Przez pięć lat codziennie dowoziłem Nicolę na treningi 60 kilometrów w jedną stronę. Zostawiałem syna pod bramą ośrodka treningowego i czekałem w furgonie. W zimę, bez ogrzewania. Czasem wstyd było nawet wysiadać z auta, bo jeździłem prosto z pracy, piachem ubrudzony” – opowiadał ojciec naszego reprezentanta w wywiadzie dla portalu WP Sportowe Fakty.
Z czasem łączenie pracy z dowożeniem syna do szkoły stało się niewykonalne. Krzysztof Zalewski postanowił wtedy, że zamknie firmę. Od tego momentu był skupiony jedynie na wspieraniu kariery syna. Pomogła mu w tym jego mama, czyli babcia Nicoli, która przysyłała z Polski pieniądze, co ratowało rodzinny budżet.
To jednak nie wystarczyło. Codzienne dojeżdżanie z Poli do Rzymu było zwyczajnie męczące, zwłaszcza że treningi kończyły się po godzinie 22. W pewnym momencie pan Krzysztof postanowił więc, że wynajmie mieszkanie w stolicy, tuż przy ośrodku AS Roma. Przeprowadził się tam z synem, a do domu wracał na weekendy.
Taki ojciec to skarb
To poświęcenie się opłaciło, bo Nicola w rzymskim klubie rozwinął swój talent. Regularnie grał w drużynach młodzieżowych, a w maju 2021 roku, w wieku zaledwie 19 lat, zagrał w pierwszej drużynie Romy. Szefowie klubu docenili nie tylko talent Nicoli, ale też zaangażowanie jego taty. Gdy dowiedzieli się, że pan Krzysztof rzucił pracę, by wozić syna na treningi, a potem przeniósł się z nim do Rzymu, zaoferowali mu posadę w AS Roma. Od tego momentu tata Zalewskiego mógł nie tylko opiekować się synem, ale też zarabiać.
Włodarze AS Romy zachowali się pięknie także wtedy, gdy pan Krzysztof dowiedział się, że ma raka. Natychmiast zajęli się nim m.in. lekarze tego klubu. Mimo terapii choroba postępowała jednak błyskawicznie. – Niestety, to nowotwór galopujący, z przerzutami. Po sześciu miesiącach chemioterapii było dobrze, później miałem zapaść i w ostatniej chwili mnie "wyciągnęli". Niedawno po prostu przestałem oddychać i było naprawdę groźnie. Ale wierzymy, jesteśmy pełni optymizmu. Ja się nie poddaję — wyznał Krzysztof Zalewski w cytowanej już rozmowie z WP Sportowe Fakty.
W tym samym wywiadzie zdradził, że marzy o tym, by doczekać momentu, gdy Nicola zagra swój pierwszy mecz w reprezentacji Polski. Nie młodzieżowej, ale tej „dorosłej”. Dlatego tak się ucieszył, gdy latem 2021 roku ówczesny selekcjoner naszej kadry, Paulo Sousa, powołał Zalewskiego na mecze eliminacji mistrzostw świata z San Marino, Albanią i Anglią. Nicola zagrał tylko w tym pierwszym spotkaniu. Potem opuścił kadrę z powodu śmierci ukochanego taty.
O tym, ile zawdzięcza swojemu ojcu, Nicola Zalewski napisał w poście, który opublikował 24 września 2022 roku, w pierwszą rocznicę jego śmierci. "Jak ten czas leci, minął już rok, odkąd cię tu nie ma. A wydaje się, jakby to było wczoraj. Spójrz na to zdjęcie… Zawsze to było twoim marzeniem, NASZYM marzeniem. Zawsze mi mówiłeś: 'Czekam tylko na twój debiut w reprezentacji, potem mogę odchodzić'. Dziś żyję naszym marzeniem na całego, ale bez ciebie, wiedząc jednak, że zawsze jesteś ze mną – nawet jeśli nie fizycznie.
Tyle dni przeżytych wspólnie, tyle śmiechu, dyskusji, radości i cierpień… Zawsze wszystko razem, ponieważ to zawsze odróżniało nas od reszty. Jeśli dziś stałem się takim człowiekiem to muszę podziękować przede wszystkim tobie, twoim wskazówkom. Dałeś mi prawdziwie zrozumieć wartość każdej pojedynczej rzeczy, każdej pojedynczej osoby i każdej chwili. Wszystko, co robię, robię wyłącznie dla ciebie, mamy, babci i dla koccy. Jestem pewny, że jesteś ze mnie dumny. Bardzo mi cię brakuje, tato" – napisał piłkarz.
Miejmy nadzieję, że podczas dzisiejszego meczu z Holandią, a także podczas późniejszych spotkań z Austrią i Francją zawodnik AS Romy da polskim kibicom powód do radości. A jeśli tak się stanie, to powinni oni być wdzięczni nie tylko Nicoli Zalewskiemu, ale też jego tacie. Bez niego, jego determinacji, wiary w syna i ojcowskiej miłości nie byłoby tej pięknej sportowej kariery.
Źródło: WP Sportowe Fakty, reportaż Mateusza Święcickiego "Chłopak ze złota"