O współczesnych nastolatkach często mówi się źle. Że egoistyczni, roszczeniowi, skupieni na sobie, a przy tym niesamodzielni i niezaradni. Wniosek z tych rozważań płynie prosty – to pokolenie skazane na wyginięcie. Moim zdaniem wcale nie jest tak źle. W tym przekonaniu utrwaliło mnie zdarzenie, które rozegrało się wczoraj w pobliżu zamkniętego osiedla w jednej z podwarszawskich miejscowości.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Od razu zaznaczę, że nie byłem świadkiem tego wydarzenia – opowiedziała mi o nim znajoma. Późnym popołudniem, gdy wychodziła na spacer z psem, spotkała przed bramą do swojego osiedla grupę nastolatków. Byli wyraźnie przejęci. – Jak zobaczyli, że wychodzę z klatki, to od razu zaczęli wołać, żebym do nich podeszła, bo jest problem i nie wiedzą, co robić. A jak podeszłam i otworzyłam furtkę, to się rozstąpili. Między nimi stała Julka, córka naszych sąsiadów z bloku obok. Wskazując na nią, chórem zapytali, czy znam, tę dziewczynkę, a jak się okazało, że znam, to odetchnęli z ulgą – relacjonuje znajoma.
Misja – uratować dziecko
Jak się okazało, nastolatkowie spotkali Julkę kilkaset metrów dalej, w małym lasku tuż przy ulicy, przy której leży osiedle. Była sama, bawiła się. Młodych to zaniepokoiło. Dopytywali ją, gdzie mieszka, czy się zgubiła, czy wie, jak trafić do domu, a gdy nie uzyskali odpowiedzi, postanowili działać i znaleźć rodziców dziewczynki albo kogoś, kto ją zna. Wyboru nie mieli wielkiego – przy tej ulicy, obok wspomnianego osiedla, jest tylko kilka domów jednorodzinnych. Szybko więc trafili na moją koleżankę i problem został rozwiązany.
Julka, gdy zobaczyła znajomą twarz, odzyskała śmiałość. Wyjaśniła, że wcale się nie zgubiła, po prostu zobaczyła otwartą furtkę, więc postanowiła wyjść z osiedla i pójść w stronę przedszkola, do miejsca, gdzie "niedawno zbierała z mamą kwiatki". O swoich planach nie powiedziała mamie i pewnie dostała za to burę. Ale wiedziała, gdzie jest, wiedziała, jak ma wrócić na swoje osiedle, więc nie było raczej niebezpieczeństwa, że zaginie.
Z taką młodzieżą nie zginiemy
W tej całej historii nie chodzi więc o nieodpowiedzialnych rodziców, którzy nie pilnują dzieci. Trudno bowiem obwiniać mamę Julki o to, że pozwala córce wychodzić na plac zabaw na ogrodzonym osiedlu. Nie jest jej winą, że mała, korzystając z okazji, że ktoś nie domknął furtki, postanowiła wybrać się na małą eskapadę. Umówmy się, dzieci miewają bardziej niebezpieczne pomysły. W tej opowieści nie ma negatywnych bohaterów, są za to bohaterowie pozytywni. To, rzecz jasna, owi nastolatkowie, którzy postanowili zareagować.
Z relacji mojej koleżanki wynika, że mieli przy sobie torby z trunkami. Można się więc domyślać, że wybierali się do położonych w pobliskim lesie ruin, które w ciepłe dni są ulubionym miejscem plenerowych imprez. Mogli więc mieć w nosie jakąś obcą dziewczynkę bawiącą się przy ulicy, zwłaszcza że ta ani nie płakała, ani nie wyglądała na zagubioną czy przerażoną. Mogli iść dalej, zgodnie z planem zrobić sobie piknik i spokojnie sączyć piwo. I pewnie by tak zrobili, gdyby pasowali do popularnego w mediach obrazu Zetek – samolubnych, egoistycznych, skupionych na sobie.
To nie była jakaś wyjątkowa grupa nastolatków. Nie mieli szkoleń z empatii czy sprawnego reagowania w sytuacji zagrożenia. Ot, zwyczajna młodzież. A zrobili coś, czego – idę o zakład – nie zrobiłoby wielu dorosłych, z tych pokoleń, w których wszyscy są odpowiedzialni, zaradni i pomocni. Może więc te Zetki wcale nie są takie straszne. I może, wbrew ponurym prognozom, jednak nie zginą. A skoro martwią się o to, by innym nie stała krzywda, to może my też przy nich nie zginiemy.