Poniedziałkowy wieczór w markecie popularnej sieci. Szybko ogarniam zakupy i ustawiam się w kolejce do kasy. Ta jest dłuższa niż zwykle o tej porze, koszyki klientów też bardziej wypchane. Widać, że wielkimi krokami zbliża się długi majowy weekend. Po chwili za mną ustawia się trzech facetów po trzydziestce. W koszyku dwie butelki wódki, kabanosy, chipsy, słoik ogórków. Panowie są w wybornych nastrojach, więc wiem, że nie będę się w tej kolejce nudził. Nie mylę się.
– Kurde, dziś w robocie to myślałem, że zejdę. Dobrze, że szef nie pozwala pić, bo już bym chyba nie dał rady. Jeszcze po weekendzie mnie trzyma. W sobotę nawaliłem się z teściem, wczoraj z sąsiadami, jakbym jeszcze w pracy wypił, to już bym tu z wami nie stał – powiedział jeden z nich. – Stary, to może dziś odpuścimy. W majówkę się umówimy – odparł jego kumpel. – W majówkę rodzina się zwala. Poza tym nie po to was zaprosiłem, żeby teraz odwoływać. Musimy się napić, żeby się pępek dobrze goił – zaprotestował ten pierwszy.
To on był bohaterem wieczoru, bo – jak się wkrótce dowiedziałem – w sobotę urodził mu się upragniony syn. To nie był jego debiut w roli ojca, ma już trzyletnią córkę, no ale syn, to wiadomo, inna sprawa. Przy porodzie nie był, bo to "nie na jego nerwy", czekał na szpitalnym korytarzu. Synek zdrowy, "widać, że będzie kawał chłopa, jak tatuś". Duma i radość.
Kolejka przesuwa się powoli, więc dowiaduję się kolejnych szczegółów. Gdy słyszę, że żona i syn głównego bohatera są już w domu, cała historia przestaje mi się podobać. Spoko, rozumiem, że musiał być dziś w pracy, więc do szpitala pojechał jego teść. Ale czemu teraz, wieczorem, zamiast być z rodziną, szykuje się na melanż z kumplami? Mam wielu kolegów, którzy są ojcami. Każdy po narodzinach dziecka znikał z życia towarzyskiego. Dlatego nie rozumiem, że można inaczej.
Nie wytrzymuję. Odwracam się i pytam. Świeżo upieczony tata patrzy na mnie jak na Alfa czy innego kosmitę. – Ale po co mam w domu siedzieć? Cycem karmić przecież nie będę – powiedział w końcu, ku uciesze kolegów. – Ale może pan malucha przewinąć – nie odpuszczam. – To babskie zajęcia, ja jeszcze bym mu krzywdę zrobił – odpowiada. W duchu przyznaję mu rację, rzeczywiście po dwóch dniach "pępkowego" mógłby upuścić niemowlaka. Ale drążę dalej. – To z córką mógłby się pan pobawić. Zakupy ogarnąć, żonie kolację zrobić – sugeruję.
Po minie bohatera widzę, że coraz bardziej przypominam mu przybysza z innej planety. – Żona ma pomoc. Teściowa jej pomaga, a w weekend jeszcze moja matka przyjedzie. A ja mam prawo się napić z kolegami z tej okazji. Zresztą, to nie twoja sprawa, więc co się wpieprzasz – odpowiada w końcu. Choć właśnie przeszliśmy na "ty", nie kontynuuję już rozmowy. Nie ma sensu i tak się nie zrozumiemy.
Ja za to zrozumiałem, że właśnie spotkałem przedstawiciela gatunku, który uważałem za wymarły. Wśród kolegów mam ojców zaangażowanych w wychowanie dziecka od pierwszych dni. W mediach czytam o tym, że dzisiejsi ojcowie są coraz bardziej świadomi tego, jak ważne jest bycie przy dziecku. Jak się okazuje, żyłem w bańce. Nie wiedziałem, że wciąż dobrze się ma gatunek ojca-króla, znany mi tylko z filmów i opowieści.
Ojciec-król jest dumny z narodzin dziecka, szczególnie jeśli to syn – następca tronu i dziedzic dóbr wszelakich. No ale żeby się tym dzieckiem zajmować? Kto to słyszał? Król nie jest od takich rzeczy. Ma od tego dwórki – teściową, mamę, siostrę, sąsiadki, przyjaciółki żony. Rolą króla jest ogłaszać wszem wobec, że oto jego szlachetny ród został przedłużony. No i ucztować z tej okazji z przyjaciółmi.
Ze sklepu wyszedłem z nadzieją, że ów ojciec, jak już wypełni swój kluczowy obowiązek organizacji uczt, to znajdzie czas, by powoli poznawać swojego synka. Bo widać było, że naprawdę go kocha i naprawdę jest bardzo szczęśliwy z jego narodzin. Tyle że żyjąc wśród innych ojców-królów, nie miał okazji zobaczyć, że jak facet wykąpie niemowlaka czy zmieni pieluchę, to korona mu z głowy nie spadnie. A nawet jeśli spadnie, to tym lepiej dla przyszłości następcy tronu i całego królestwa.
Czytaj także: https://dadhero.pl/288407,tata-xxi-wieku-czyli-najlepszy-najbardziej-zaangazowany-i-najszczesliwszy