Przed wyprowadzką z dużego miasta na prowincję zwykle powstrzymuje ludzi troska o dzieci. Bo stracą szansę na naukę w dobrej szkole, dostęp do licznych atrakcji, kontakt z przyjaciółmi. Państwo Żebrowscy z Warszawy do maleńkiego Vejer de la Frontera przeprowadzili się właśnie z troski o dzieci, o ich dobrostan psychiczny.
– Wiktor i Kinga chodzili do dobrej państwowej podstawówki na Żoliborzu. Dobrej nie tylko pod względem poziomu nauczania, ale też dbałości o zdrowie psychiczne uczniów, co w polskich szkołach nie jest oczywiste. Dlaczego zatem zdecydowaliśmy się na zmianę? Jednym z powodów był fakt, że według rankingu PISA dzieci w Hiszpanii są najszczęśliwsze na świecie, bo tamtejszy system edukacji kładzie duży nacisk na dobrostan psychiczny – wyjaśnia Małgorzata Żebrowska.
Dlaczego wybrali właśnie Vejer de la Frontera? Znali to miasteczko, bo kilka razy byli tam na wakacjach. Spokój, cisza, czyste powietrze, mili ludzie i położenie – wystarczy zaledwie kwadrans jazdy autem, by znaleźć się nad oceanem. No i ciepło – ponad 300 słonecznych dni w roku. Kiedy państwo Żebrowscy podjęli już decyzję o przeprowadzce, musieli ustalić kilka kwestii. Praca nie była problemem, bo oboje od dawna pracują zdalnie. Co innego szkoła. – Do Hiszpanii wyjechaliśmy w momencie, gdy Wiktor skończył czwartą klasę podstawówki, a Kinga pierwszą. Na początku planowaliśmy, że będą zdalnie kontynuować naukę w polskiej szkole – mówi Małgorzata Żebrowska.
W Vejer zmienili jednak zdanie i postanowili posłać dzieci do tamtejszej szkoły. Pomysł wydawał się szalony, bo Wiktor i Kinga… nie znali hiszpańskiego. Szybko się okazało, że nie jest to przeszkodą. – Vejer to miasteczko specyficzne, tu zawsze był tygiel kultur i dziś spora część mieszkańców to napływowi z całego świata. Dlatego ludzie są tam przyzwyczajeni do obcokrajowców. I pomagają im się odnaleźć – mówi pani Małgorzata.
I dodaje, że szkoła świetnie przygotowała się na przyjęcie Wiktora i Kingi. – Na początku roku oboje dostali specjalne laurki po polsku. Od razu wdrożono też specjalny program dla obcokrajowców, żeby nasze dzieci powoli oswajały się z nową rzeczywistością. My też dostaliśmy wsparcie, przygotowywano dla nas streszczenia zebrań po polsku. Jesteśmy jedyną polską rodziną w Vejer, więc ktoś się musiał specjalnie dla nas postarać o tłumaczenie. To dobrze pokazuje, jak bardzo oni są otwarci i pomocni – mówi Małgorzata Żebrowska.
Mimo ogromnego wsparcia ze strony szkoły dzieciom na początku było trudno. Także dlatego, że zostały przyporządkowane do wyższych klas niż w Polsce. – Kinga poszła do klasy trzeciej, a Wiktor do szóstej, która jest jednocześnie ostatnią w hiszpańskiej podstawówce. Dlatego pierwsze tygodnie były burzliwe.
– W szkole oboje trzymali się dzielnie, nie dawali po sobie poznać, że im ciężko. Ale w domu były pretensje. Ja i mąż tłumaczyliśmy im wtedy, że wkrótce będzie im łatwiej, bo zanim się zorientują, będą świetnie mówić po hiszpańsku. I tak się stało. Dziś Kinga zna ten język biegle, Wiktor trochę słabiej. Ja i mąż pod tym względem jesteśmy w tyle, choć mamy prywatne lekcje – śmieje się pani Małgorzata.
Równie szybko jak nauka języka przebiegła aklimatyzacja. Tęsknota za Polską, za kolegami z Warszawy początkowo odzywała się często, dziś Wiktor i Kinga uważają Vejer za swój dom. – Czują się tu szczęśliwi i akceptowani, żyją już tym nowym życiem. Oczywiście mają kontakt z polskimi znajomymi, ale wracać do Polski już nie chcą – mówi Małgorzata Żebrowska. I dodaje, że dzieciom, ale także jej i jej mężowi, w tak szybkim "wsiąknięciu" w nowe realia pomógł styl bycia Hiszpanów.
– Są otwarci, serdeczni, życzliwi. Nie traktują obcych z podejrzliwością, ale są tej inności ciekawi. Dzieci w szkole ciągle były proszone o opowiadanie o polskich tradycjach, mnie i męża też często pytano o to, jak jest w Polsce, jak się tu żyje. Oni są tym autentycznie zainteresowani. Dają nam odczuć, że nasza inność jest dla nich wartością, czymś, co może ich wzbogacić – mówi pani Małgorzata.
Dzięki otwartości i życzliwości Żebrowskim łatwiej było znieść zderzenie z biurokracją, która w Hiszpanii jest większa niż u nas. – W Polsce wiele spraw urzędowych można załatwić przez internet, tam niemal wszystko trzeba "wychodzić", do tego jest masa "papierologii". Przychodzisz do urzędu, na przykład w sprawie zameldowania, no i się dowiadujesz, jakie dokumenty musisz przynieść. Przynosisz je i dowiadujesz się, że musisz przyjść jeszcze raz, bo brakuje jeszcze tego i tamtego, bo pani ci wcześniej o tym nie powiedziała. Wszystko odbywa się w miłej atmosferze, ale nachodzić się trzeba – śmieje się Małgorzata Żebrowska.
Na tym jednak kończy się lista "niedogodności", których doświadczyła jej rodzina. Ze słynnym "lenistwem południowców" nigdy się nie zetknęła. – U nas jest stereotyp, że Hiszpanie, Włosi, Grecy są leniwi. Ja tu tego nie zauważyłam. Owszem, pracują mniej niż Polacy, ale przede wszystkim mają inny tryb pracy. Po południu mają sjestę, wtedy idą do domu na obiad, ale potem wracają do pracy i zostają w niej do późna. Dla nich najważniejszy jest jednak czas wolny, relacje z innymi ludźmi, dlatego tak bardzo lubią celebrować różne święta. Jest inaczej niż u nas i do tego po prostu trzeba przywyknąć. Tak samo jak do tego, że są bardzo głośni i dużo palą – mówi pani Małgorzata.
Państwo Żebrowscy mają wiele powodów, by być wdzięcznym mieszkańcom Vejer de la Frontera. Ale to, że tak dobrze odnaleźli się w tym hiszpańskim miasteczku, zawdzięczają głównie sobie. Do przeprowadzki dobrze się przygotowali. I nie chodzi tu tylko o kwestie finansowe. – Podstawą było odpowiedzenie sobie na pytanie, czego pragniemy. Bo jak wiesz, czego chcesz, to podjęcie tak ważnej decyzji i załatwienie formalności staje się łatwiejsze. Nam wyprowadzka do Hiszpanii miała pomóc w zadbaniu o dobrostan dzieci. Dziś one są szczęśliwe, więc cel został osiągnięty – mówi pani Małgorzata.
Czytaj także: https://dadhero.pl/287417,polacy-na-emigracji-mowia-nie-chce-wychowywac-swojego-dziecka-w-polsce