Próbę wyperswadowania synowi pomysłu z tatuażem zacząłem od klasyka. "Boże, ale czemu ty się chcesz oszpecić?". Po chwili uświadomiłem sobie, że to właściwie nie moje słowa, ale że przemawia przeze mnie mój ojciec. On zawsze podejrzliwie patrzył na ludzi wytatuowanych, był święcie przekonany, że każdy z nich to kryminalista. No i za każdym razem powtarzał, że to szpetnie wygląda. W sumie miał rację. Jak sobie przypomnę te fioletowe kotwice czy "gołe baby"... Do dziś nie wiem, czy to były tatuaże, czy żylaki.
Ale dziś argument o oszpecaniu jest bezsensowny. Szybko uświadomił mi to mój syn. Wziął telefon i pokazał mi kilka stron salonów tatuażu. Większość tych rysunków to były niemal dzieła sztuki. Piękny wzór stanie się szpetny tylko dlatego, że zostanie namalowany na ciele? No litości…
Gdy argument o oszpecaniu został utrącony, sięgnąłem po uświadamianie konsekwencji. "Ale ty wiesz, że to ci zostanie na całe życie? I co będzie, jak za 10 lat przestanie ci się podobać". Dla wzmocnienia przekazu o tego przywołałem przykład mojego kumpla. "Maciek w młodości narobił sobie dziar i teraz żałuje". I znów okazałem się jaskiniowcem, który nie ogarnął, że czasy się zmieniły.
"A ty wiesz, że tatuaż można usunąć? Jak uznam, że już go nie chcę, to się go pozbędę" – odpowiedział mi syn. Przykładem mojego kolegi Maćka też się nie przejął. Tak się bowiem akurat składa, że go zna i rozmawiał z nim o jego tatuażach. "Maciek nie żałuje tego, że ma dziary, tylko tego, że za czasów jego młodości nie było takiego wyboru wzorów" – powiedział roztropnie. No cóż, znów trafiony i zatopiony.
Po kolejnym argumencie zrozumiałem, że syn naprawdę dobrze przemyślał swoją decyzję i ma świadomość jej konsekwencji. Powiedziałem mu, że tatuaż może mu kiedyś utrudnić zdobycie wymarzonej pracy czy stanowiska, bo nie wszędzie takie ozdoby na ciele są akceptowane. "Tato, ale przecież ja sobie nie zrobie tej dziary na czole" – usłyszałem w odpowiedzi. Po czym zażartował, że jak kiedyś postanowi zostać prezydentem czy prezesem banku, to będzie nosił koszule i garnitury, więc nikt nie zobaczy, co ma wytatuowane na przedramieniu.
W końcu, już chyba z bezradności, rzuciłem tekst tak głupi, że aż sam się sobie dziwię. "Synek, ale to przecież będzie bolało". Jest wyższy ode mnie, trenował karate, więc trochę ciosów zebrał, chodzi na siłownię, a ja mu tłumaczę, żeby nie robił tatuażu, bo to bolesne. Na szczęście syn wyczuł, że sam jestem zażenowany tym argumentem, więc darował sobie złośliwości i odpowiedział tylko: "jakoś to zniosę". I dodał, że wie nie tylko o bólu, ale też o ryzyku zakażenia żółtaczką, dlatego nie będzie robił tatuażu u kolegi w piwnicy, tylko w profesjonalnym salonie, którego właściciel dba o higienę.
Na tym dyskusja się skończyła, bo zrozumiałem, że mój syn naprawdę wie, co robi. I zacząłem się zastanawiać, dlaczego mi się ten jego plan nie podoba. Wyszło mi na to, że chyba mam problem z pogodzeniem się z faktem, że mój "mały syneczek" jest już dorosłym facetem, ma swoje życie, swoje sprawy i pomysły, które nie pasują do moich wizji. I w sumie to powinienem być zadowolony, bo przecież przez lata powtarzałem mu, że powinien robić to, co sam uważa za ważne, a nie spełniać oczekiwania innych.
Czytaj także: https://dadhero.pl/285463,nastolatkowie-i-tatuaze-tatuazysci-i-rodzice-o-nieletnich