Moja żona poszła na urlop zdrowotny przed porodem dość późno, bo gdzieś w okolicach szóstego-siódmego miesiąca ciąży. Już na macierzyńskim razem z urlopem i innymi "wytrychami" spędziła prawie półtora roku. Razem daje to prawie dwa lata poza pracą. Ten moment powrotu niesie jednak zmiany nie tylko dla niej. Być może nawet szczególnie mocno odczujesz je ty.
Reklama.
Reklama.
Oczywiście wszyscy wiemy, jak jest – w takich momentach w centrum uwagi jest twoja partnerka. W końcu to ona urodziła, to ona być może karmiła piersią, więc na dobrą sprawę to ona wstawała częściej w nocy, wreszcie to ona po prostu spędziła w domu rok czy dwa lata. Różnie bywa. A może i dłużej, jeśli zdecydowała się na urlop wychowawczy.
Pamiętam ten okres w swoim życiu. Zupełnie serio w pierwszej chwili wydawało mi się, że to tak na chwilę. Że to tymczasowo. A skoro tymczasowo, to w zasadzie żadnych większych zmian w życiu wprowadzać nie trzeba.
No ale ja miałem ogólnie marne pojęcie o wielu kwestiach. Na przykład zanim urodziła się Maja, naczytałem się, że pierwsze trzy miesiące życia dziecka to taki trochę czwarty trymestr. Dzieciak w sumie śpi, je, niewiele wymaga obsługi. Cóż…
XD.
Przepraszam za wykorzystanie młodzieżowego słowa roku sprzed siedmiu lat, ale najlepiej mi pasuje tutaj. W każdym razie – myślę, że nie do końca poczułem, jak moje życie fundamentalnie się zmieniło, kiedy moja żona poszła na macierzyński. Bo wszystko odbywało się powoli, stopniowo.
Dlatego kiedy z dnia na dzień wróciła do pracy, a ja dostałem z liścia w twarz (spokojnie, tym razem od życia, nie od niej), dopiero wtedy nagle poczułem, jak wszystko było wcześniej… tak po prostu inaczej. W każdym razie stawiam tezę.
Im bardziej aktywnym ojcem byłeś, kiedy partnerka była w domu z dzieckiem, tym łatwiej zniesiesz nadchodzące zmiany
To niby logiczne, ale nie każdy o tym pamięta. Nie chodzi nawet o to, że na macierzyńskim partnerki masz być alfą i omegą, dzielić się obowiązkami na pół. Nie uda ci się to i tak, bo jesteś w pracy. A jak twoja partnerka karmi piersią, to w ogóle.
Ale twoim obowiązkiem (choć mi to słowo totalnie nie pasuje, bo to po prostu przyjemność) jest wykorzystać ten czas na dwie kwestie. Jedna to nauka obsługi dziecka. Ale nie taka, że umiesz zmienić pieluchę. Tylko taka, żebyś był w stanie zająć się dzieckiem na przykład pół dnia. Czy cały dzień. Czy uśpić je na noc. Druga to właśnie zbudowanie z nim takiej więzi, żeby czuło się przy tobie bezpieczne. Nawet jak mamy nie ma.
Bo przecież różne są sytuacje i twoja partnerka może zacząć chodzić do pracy na drugie zmiany, prawda?
Niezależnie od tego, jak zaangażowany byłeś, i tak przygotuj się na masę nowych obowiązków
Możesz być najlepszym tatą, kiedy twoja partnerka jest na macierzyńskim, a i tak moment jej powrotu do pracy będzie dla ciebie pewnym szokiem.
Przede wszystkim: to już nie są ćwiczenia. Do tej pory miałeś w swoim życiu ten gigantyczny komfort, jakim jest mama twojego dziecka dosłownie na zawołanie. Najpierw po prostu była obok ciebie, kiedy zajmowałeś się waszą pociechą.
Potem nawet jeśli byłeś w domu (czy gdziekolwiek) sam z dzieckiem, to po prostu miałeś ją w pewnym sensie i tak pod ręką. Przecież wróci z tego wyjścia na masaż czy z koleżankami na drinka, jeśli dziecko płacze i tęskni, a ty sobie nie możesz poradzić.
Teraz już tak łatwo nie będzie. Owszem, z pracy można wyjść, ale chyba jesteś w stanie sobie łatwo wyobrazić sytuację, w której nie będzie to takie oczywiste i będziesz zdany sam na siebie.
Przygotuj się na zmiany przyzwyczajeń
Co środę chodziłeś na squasha? Fajnie. I okej, pewnie dalej będziesz mógł, bo wszystko jest kwestią do dogadania się. Ale w tym newralgicznym momencie trochę jest tak, że musisz swojej drugiej połówce pomóc znowu rozwinąć skrzydła. To nie jest takie łatwe wrócić do pracy (lub w ogóle na rynek pracy) po takiej przerwie.
Dlatego daj swojej partnerce trochę priorytetowego podejścia i potraktuj jej potrzeby jako nieco istotniejsze w tej nowej sytuacji. Więc jeśli dla niej jest ważne, żebyś w środy dał sobie spokój ze squashem, bo ona w te dni musi być dłużej w pracy, to po prostu się na to zgódź. Ona przez dwa lata przymykała na wszystko oko, bo i tak była w domu. Pamiętasz jeszcze, prawda?
Wreszcie przygotuj się na to, że być może nie będziesz mógł pracować tak po prostu od dziewiątej do siedemnastej. Bo co jeśli twoja partnerka też chce? Zostawisz dziecko w żłobku od ósmej rano do osiemnastej? Po pierwsze: najczęściej się nie da. Po drugie: nie katuj tego dziecka aż tak. Po trzecie: chyba nie chcesz, żeby ciocię zastąpiły mu rodziców.
Znowu: wszystko jest kwestą do ustalenia. Ale może się okazać, że będziesz musiał pogadać ze swoim pracodawcą i na przykład zmodyfikować własne godziny pracy. Sam mam kolegę, który zaczyna codziennie w biurze o 7:30 (zamiast o dziewiątej rano, jak wszyscy). Po co? Koło szesnastej odbiera z przedszkola córkę, którą rano prowadzi tam jego żona.
U nas to się odbyło w miarę bezboleśnie. A raczej bezboleśnie dla mnie. Ja prowadzę do żłobka córkę rano, przed pracą. Żona ją odbiera. Ale pracuje na 3/4 etatu, więc po piętnastej już ją stamtąd wyciąga. Inna sprawa, że myśli o powrocie na pełen etat. I już wiem, że będzie to wymagało ode mnie pewnych wyrzeczeń.
Brzmi strasznie? Nie bój się, ułoży się
Tak na dobrą sprawę uważam, że moment powrotu mamy twojego dziecka do pracy jest równie przełomowy, jak same narodziny tego dziecka.
W pewnym sensie może być nawet trudniejszy. Owszem, małe dziecko generuje mnóstwo zmian w twoim życiu, ale dopóki twoja partnerka jest z nim na stałe w domu, to jakoś idzie. Nie musisz (raczej) zmieniać nic w pracy. Najwyżej chodzisz do niej trochę niewyspany.
Ale kiedy okazuje się, że twoja partnerka przestaje być full time mom, nagle budzisz się w rzeczywistości, w której obowiązki dotyczące twojego dziecka dzielą się pomiędzy was po równo. Przynajmniej w ciągu dnia, bo wieczorami większość dzieci i tak instynktownie lgnie do mamy. Ale nie wszystkie, bo znam odwrotne przypadki.
Dlatego też twierdzę, że to właśnie powrót twojej partnerki do pracy może ci więcej poprzestawiać w życiu niż same narodziny.
Ale naprawdę, da się to wszystko poukładać. Na koniec dnia twój szef prawdopodobnie… też ma dzieci. I dużo zrozumie. A jak nie zrozumie, to szkoda czasu na pracę dla niego.