Zawsze mi się wydawało, że to trochę takie mądrości z internetu. Że jeśli będę aktywnym tatą, będę obecny w życiu córki, to nic takiego mi się nie wydarzy. No i przyszedł pewien poranek, kiedy Maja odmówiła wyjścia ze mną z domu do żłóbka. Tak niewinnie zaczął się miesiąc dosłownie z piekła rodem.
Reklama.
Reklama.
To był sierpniowy poranek, pamiętam go jak wczoraj. Córka rzeczywiście coś była marudna z rana, więc zamiast namawiać ją do wyjścia z domu, po prostu wziąłem ją za ręce i postanowiłem do tego żłobka zanieść. Bywało przecież i tak.
Problemy zaczęły się po drodze. A to pokazywała na pobliską piekarnię (ileż to ja tam kupiłem bułeczek, żeby doszła do żłobka), a to wskazywała na plac zabaw, który mamy po drodze, i rozpaczliwie wołała: "tam!".
Po przekroczeniu progu żłobka rozpętało się piekło. Córka zaczęła tak płakać, że nie byłem w stanie oddać jej ciociom. Normalna histeria. Szybki telefon po mamę, która po kilku minutach była na miejscu. Młoda momentalnie się uspokoiła, chociaż po oddaniu cioci na ręce znowu zaczął się wrzask.
A co ważne: mówimy o dziecku, które ZAWSZE ochoczo chodziło do żłobka. Sama pukała do swojej sali, szybkie papa i widzimy się za kilka ładnych godzin.
Wtedy jeszcze myślałem, że po prostu nie chciała iść do żłobka. Ale tak zaczął się miesiąc, w którym Maja traktowała mnie jak obcego człowieka.
Co to jest ta słynna mamoza?
Na pewno nie jest to medyczny termin – to potoczne określenie okresu, w którym twoje dziecko, kolokwialnie rzecz ujmując, ma cię totalnie w czterech literach.
Objawia się w różnym wieku – u rocznych dzieci, u dwulatków, u trzylatków, nawet u starszych. Kiedy "dopadło" moją córkę, miała 22 miesiące.
I wyglądała, prawdę mówiąc, kompletnie podręcznikowo. To jest – córka całkowicie straciła zainteresowanie mną. Nagle do zabawy dobra zrobiła się tylko mama. Do czytania książeczek nadawała się tylko mama. Do zaprowadzania do żłobka nadawała się tylko mama. O odbiorze nie muszę wspominać, prawda?
Żona w tym czasie dosłownie nie była w stanie sama skorzystać z toalety. Każde wyjście z pokoju prowadziło do nerwowych reakcji córki. A wyjście żony z domu? Do histerii. Ale to takiej totalnej. A wystarczyło, że wyszła pod blok... do sklepu. Po mleko. Zachowywała się tak, że nic więcej nie próbowaliśmy nawet.
Powiem szczerze – zawsze miałem się za dość twardego i odpornego w takich kwestiach. Ale kiedy twoje własne dziecko płacze tak mocno, bo "nie chce z tobą być" (cudzysłów jest tu istotny – zaraz się wyjaśni), że aż się dusi, sam też zaczynasz płakać. A przynajmniej ja płakałem. Nie wiem, ile razy płakałem w tym czasie. Raz, że z poczucia bezsilności. Dwa, że z poczucia odrzucenia. Bo kiedy własne dziecko zanosi się płaczem tylko dlatego, że jest z tobą samo w domu, rzuca się i próbuje wszystko zniszczyć, trudno zachować spokój.
Tylko że… to trochę nie tak. Prawda jest trochę lepsza dla ciebie, tato. Ale o tym za moment. Jak więc przetrwać ten czas?
1. To nie jest czerwona kartka dla ciebie. To po prostu tęsknota za mamą
Tak, wiem, łatwo powiedzieć. Ale w każdym razie – niezwykle istotne jest, żebyś szybko zrozumiał, że tak naprawdę dziecko nie odrzuca ciebie, tato. Ono po prostu tęskni za mamą. Uważa, że to ona odrzuca je, a nie ono odrzuca ciebie. Ty tylko obrywasz rykoszetem, chociaż to trochę tak nie wygląda.
Żona bardzo szybko zaczęła mi to tłumaczyć i teraz ja tłumaczę to tobie. Czy to oznacza, że nie masz prawa do swoich emocji? Cóż, pewnie powinieneś je w sobie zdusić… ale mi się nie udało.
Nawet nie będę ukrywał, że miałem dość. Że mi się po prostu ulewało. Że po kolejnej sytuacji, w której córka miała mnie gdzieś (w moim przekonaniu), zwyczajnie wychodziłem z pokoju sprzątać, zająć się czymś innym, no po prostu cokolwiek. Unosiłem się źle rozumianym honorem. Serio hodowałem w swojej głowie myśl, że nie jestem w tym domu już do niczego potrzebny. I nie umiałem tej myśli zwalczyć, chociaż dostawałem logiczne wytłumaczenia tej sytuacji.
Nie zawsze też miałem siłę na ten gniew. Czasem po prostu płakałem. Ale o tym już pisałem. W każdym razie: pamiętaj, ta sytuacja nie jest wbrew tobie.
2. Skoro masz "problem" z dzieckiem, to chociaż nie rób go sobie z partnerką
Z perspektywy "opuszczonego" ojca można o tym zapomnieć, ale jak już przegryziesz się ze swoim bólem czy frustracją, być może zauważysz, że… twoja partnerka również ma kłopot.
Tylko zgoła inny. Bo tak, może i córka cię ignoruje, ale finalnie jesteś w stanie wyjść z domu z kolegami na piwo (nie, to nie jest dobry sposób na odreagowanie w takiej chwili). Po co taki jaskrawy przykład? Po to, żebyś dostrzegł, że w tym samym czasie twoja partnerka nie może sama się nawet umyć.
I tak jak mi ten etap całkowicie dał w kość, tak mojej żonie… dał równie mocno. Albo nawet mocniej. Raczej każdy chce być kochany przez swoje dziecko, ale raczej każdy też potrzebuje chwili czasu dla siebie. I kiedy mamoza atakuje, tego czasu dla twojej partnerki nie będzie. A przynajmniej nie miała moja żona, która nie była w stanie sama nawet umyć zębów.
To też ekstremalnie frustrujące i męczące. I chyba nie muszę ci tłumaczyć, co się dzieje, kiedy obie strony są sfrustrowane?
Dlatego okażcie sobie zrozumienie. Ostatnie, czego potrzebujecie z partnerką, to nerwowe kłótnie, kiedy macie problem z własnym dzieckiem.
3. Staraj się dalej być obecny w życiu dziecka
Tak, znowu łatwo powiedzieć, zwłaszcza jeśli twoja pociecha nie chce z tobą nawet zostać sama w pokoju. Niemniej jednak – nie pozwól, żeby w czasie, kiedy twoje dziecko szczególnie potrzebowało twojej partnerki, jednocześnie odczuło, że ty znikasz z jego radaru.
To, że teraz bardziej potrzebuje mamy – to jedno. Ale to, że nagle zacząłeś się wycofywać z jego życia – to drugie. Twoje dziecko nie czuje, że jesteś mu zbędny. W ogóle nie myśli w tych kategoriach. Po prostu bardziej potrzebuje mamy i to z nią chce wszystko robić.
Dlatego jeśli nagle twoja pociecha chce czytać książki tylko z mamą – róbcie to razem. Jedno zdanie niech czyta ona, a jedno ty. Ja przez cały czas, kiedy Maja miała mnie dość, i tak odprowadzałem ją do żłobka. A raczej – szedłem obok żony, która z nią szła do żłobka. Z czasem nawet mogłem wziąć ją za rękę – oczywiście pod warunkiem, że za drugą trzymała mamę.
4. Przekupstwo pewnie nie jest dobre, ale…
… Może tym razem jednak przymknijmy na to oko? Cel uświęca środki, a może namówisz swoje dziecko na wspólny spacer (czyt. bez mamy), jeśli obiecasz mu, że zajdziecie do sklepu po kolejną część ulubionej serii książeczek? Okej, ten motyw zadziała tylko z dziećmi, które cię zrozumieją, czyli jakieś dwa lata to minimum. Ale może się uda?
Zresztą – to przekupstwo nie musi być złe. To w zasadzie nie musi być przekupstwo. Nie musisz przecież od razu zabierać dziecka na lody w środku zimy. Równie dobrze możesz zaproponować coś zupełnie nowego. Co przy okazji może będzie już po prostu wasze, a dziecko będzie miało nowe (albo wręcz pierwsze) hobby?
5. To minie
Last but not least – ten niewdzięczny etap skończy się tak samo nagle jak się zaczął. I nie będzie trwał wieczność. U nas taki największy hardkor trwał około miesiąca. Po jego upływie córka ni stąd, ni zowąd postanowiła, że pójdzie ze mną do żłobka.
Wróciliśmy do tego zupełnie przypadkowo. Ja już otworzyłem drzwi od mieszkania, a córka co? Powiedziała "papa" do mamy i wyszła. Zamknąłem więc drzwi za nami i po prostu poszliśmy do żłobka razem. Z początku była jeszcze trochę marudna, ale dziś znowu jest normalnie.
Idziemy, oglądamy samochody na parkingach, rozmawiamy o zmieniających się kolorach liści na drzewach, Maja dzwoni najpierw domofonem do drzwi zewnętrznych, potem puka do swojej sali. Jest tak, jak było. Tak jak być powinno.