Jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidywalnego, wszyscy jesteśmy skazani na auta elektryczne. Skazani, bo samochody z takim napędem, poza wieloma niewątpliwymi zaletami, mają ciągle wiele wad. I to są wady, które w moim odczuciu sprawiają, że to nie jest jeszcze moment, kiedy auto elektryczne może być autem rodzinnym. Czytaj: to nie jest auto dla ciebie, drogi tato. Dlaczego sądzę, ze producenci, kiedy wciskają ci elektryka jako idealne auto do wożenia dzieci, w istocie rzeczy nabijają cię w butelkę?
Reklama.
Reklama.
Częścią mojej zawodowej pracy jest testowanie samochodów, o czym już kiedyś pisałem w dadHERO, kiedy polecałem rodzinne auto, jeśli masz jedno, dwójkę, trójkę, czwórkę lub piątkę dzieci. Jeździłem też dziesiątkami elektryków.
Od tamtej publikacji minęło kilka miesięcy, a elektryczna ofensywa w Europie rozkręca się coraz mocniej. Samochody napędzane prądem przestają być niszą nawet w Polsce, choć na tle "starej Europy" jesteśmy totalnie zapóźnieni. Co wcale nie musi być taką złą rzeczą, ale nie o tym jest ten tekst.
I żebyśmy mieli jasność. Samochody elektryczne mają sporo zalet. Ja wręcz… lubię nimi jeździć. Serio. To niesamowita frajda.
Nawet jako auto rodzinne elektryk ma sporo zalet. I w sumie to wymienię je, żeby nie wyjść na jakiegoś zdeklarowanego przeciwnika elektryków, a ja po prostu nie uważam, że to już jest TEN moment.
Przede wszystkim: komfort jazdy autem elektrycznym jest nie do pobicia. Jeśli nigdy nie jechałeś elektrykiem, to mimo wszystko musisz mieć świadomość, że te wszystkie marketingowe gadki o ciszy w takim aucie, o przyjemności podróży, o płynności jazdy… nie są ani trochę przesadzone.
Cisza, jaka panuje w tym aucie, jest po prostu obezwładniająca. A to przecież ważne zwłaszcza kiedy podróżujesz z małym dzieckiem. Nic tylko usypiający szum z nadkoli oraz powietrza. Do tego jazda jest wręcz niemożliwie płynna. Żadnego szarpania, zgrzytania sprzęgłem, gaszenia silnika, odpalania, nic. Po prostu płyniesz. Moją córkę to fenomenalnie usypia.
Poza tym w autach elektrycznych zawsze jest dużo miejsca. Nawet w tych małych. To wynika bezpośrednio z ich budowy. Elektryki często mają dość kosmiczny kształt nadwozia, ale to też efekt konstrukcji – silnik elektryczny jest mały na tle jednostki spalinowej.
A skoro jest mały, to nie zajmuje dużo miejsca. A skoro jest mały, to można zwiększyć rozstaw osi, czyli przestrzeń między przednimi i tylnymi kołami. W środku jest więc więcej przestrzeni. A przestrzeń jest tym, czego potrzebuje twoja rodzina.
Brzmi fajnie, a jednak odradzam. Dlaczego?
1. Bo walka z zasięgiem to totalna udręka
Samochody elektryczne mają mizerny zasięg. Po prostu. Nawet te z naprawdę dużymi akumulatorami na autostradzie mają dość po dwustu, może dwustu pięćdziesięciu kilometrach.
Brzmi dziwnie? To czemu producenci chwalą się, ze ich samochody elektryczne mają zasięg rzędu np. 500 kilometrów? Cóż, tak im wynika na drodze testów uzyskiwanych w warunkach iście laboratoryjnych. To raz. A dwa, że dotyczą one np. cyklu mieszanego. Czyli trochę na autostradzie, trochę w mieście itd. Zasięg, który ci obiecują producenci, nijak się ma do tego, co cię spotka w podróży.
Realnie, jadąc 140 km/h – zwłaszcza użytkując auto w rekomendowanym zakresie od 20 do 80 proc. baterii – będziesz musiał zjeżdżać na ładowanie co półtorej, dwie godziny. I spędzisz tam co najmniej pół godziny.
Tak, przerwa na siku, hot doga czy rozprostowanie się przydaje. Ale na litość boską, nie co półtorej godziny. A takie są realia.
2. Bo nie ty rządzisz swoim autem, tylko ono rządzi tobą
W aucie elektrycznym na swój sposób stajesz się na swój sposób zakładnikiem samochodu. Nie możesz ułożyć podróży pod własne potrzeby czy po prostu pod potrzeby swojej rodziny.
Przykład? Moja córka w okresie niemowlęcym świetnie spała w samochodzie, ale… w trasie. Wystarczyło się zatrzymać i cyk – oczy otwarte. Niefajnie, jak masz co chwilę wymuszoną przerwę na ładowanie akumulatora, prawda? Dodajmy, że numer z zaśnięciem zazwyczaj działał raz na podróż.
I tak oto stoisz w środku niczego z małym dzieckiem na pokładzie. Zamiast jechać i jak najszybciej dotrzeć do celu.
3. Bo ładowarki działają dobrze głównie w reklamach
Dodatkowo wspomniane wyżej pół godziny na ładowanie auta to wariant optymistyczny. Ładowarki nie są niestety – przynajmniej na razie – tak bezproblemowe jak stacje paliw, gdzie podjeżdżasz pod dystrybutor i to po prostu działa.
Ładowarki… są kapryśne. Sam miałem kiedyś problem, bo dana ładowarka nie współpracowała z danym modelem samochodu. A kolejna sto kilometrów dalej… Chcesz to przeżywać z na przykład dziewięciomiesięcznym dzieckiem? Mnie się zdarzyło. Wlokłem się lokalnymi drogami 40 km/h tylko po to, żeby dotrzeć.
I to tylko czubek góry lodowej. Ładowarka może być nieczynna (a w internecie może figurować jako działająca). Widziałeś kiedyś niedziałającą stację paliw? No właśnie. Ale dalej. Ładowarka może nie działać z pełną mocą, bo jest do niej podpięte drugie auto. Serio, to tak działa. Oczywiście może nie działać z pełną mocą tak po prostu, bez powodu.
Wreszcie ładowarka może na przykład... zamarznąć. To spotkało mojego kolegę, który w drodze z Lublina do Warszawy chciał naładować auto pod Rykami. Akurat był atak zimy. Mróz, śnieg, cały terminal zamarzł i przestał działać.
Czy to jest coś, z czym chcesz się męczyć, mając dziecko na pokładzie?
4. Wszystko jest dobrze, dopóki... nic się nie stanie
Z elektrykami jest jeszcze jeden problem, nazwałbym go "zbiorczym". Otóż elektromobilność jest fajna, dopóki patrzysz na nią fasadowo. Jest tu wiele mniejszych problemów, które nie dotyczą akurat tylko rodzin, ale ich także. Więc będą ci przeszkadzać w eksploatowaniu takiego auta jako rodzinnego.
Przykład pierwszy – stłuczka. W bardzo wielu przypadkach remont samochodu elektrycznego jest bardziej długotrwały niż w przypadku aut spalinowych. Bo brakuje części, bo jest inna budowa nadwozia. Pół biedy, jeśli na cały ten czas dostaniesz auto zastępcze. Ale przecież możesz mieć wypadek z własnej winy i nie mieć AC. Co wtedy z twoją rodziną?
Wspomniałem o AC – ubezpieczenia aut elektrycznych o podobnej wartości są często droższe niż aut spalinowych. A przecież mogłeś wydać te pieniądze na urlop z dziećmi...
To trend w Polsce jeszcze aż tak nie dostrzegalny, ale na zachodzie powszechny. Powód? Wiadomo – większe koszty napraw i... większe prawdopodobieństwo szkody całkowitej. Bo jeśli uszkodzisz akumulatory, to auta często po prostu nie opłaca się naprawiać. A ty możesz iść z dziećmi na tramwaj, przynajmniej dopóki nie kupisz nowego auta.
To czy takiego auta nie należy w ogóle kupować?
Właściwie to nawet warto. O ile to drugie auto w rodzinie i oczywiście cię na to stać. Jeśli pieniądze nie są przeszkodą, to nie wymyślisz nic lepszego do rozwożenia dzieci po mieście. Zwłaszcza jeśli masz dom i możesz sobie ładować auto w nocy, u siebie w garażu.
Ale jeśli to twoje jedyne auto, które ma być wszechstronne, a na dodatek stoi pod blokiem...
To po prostu nie. Ale promyczek nadziei jest taki, że technika idzie do przodu. Za kilka lat ten tekst pewnie będzie nieaktualny.