Jako ojciec z nieco ponad dwuletnim stażem sam się na tym łapię. Że robię rzeczy, które kiedyś bym uznał za obciachowe. Albo po prostu nieeleganckie. Napisałem we wstępie do tego tekstu, że tak czasem po prostu "trzeba".
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że dla każdego ojca ta granica "trzeba" będzie inaczej ustawiona. Bo wciąż przecież nie domagałbym się w sklepie obniżki na nowy mikser, bo mam chore dziecko. To znaczy nie mam chorego, dzięki Bogu, ale wiecie, do czego piję, a wymyślam przykład na poczekaniu.
W tym wszystkim trzeba też zaznaczyć, że ta granica przesunęła się na różny sposób. Bo niektóre rzeczy, które zacząłem robić, wpływają oczywiście na innych. Ale niektóre są tylko dowodem mojej "porażki" samego ze sobą. Czemu cudzysłów? Bo sam nie wiem, czy to prawdziwa porażka, ale tak, w imię świętego spokoju jestem w stanie w samochodzie słuchać na pętli jednej dziecięcej piosenki przez czterysta kilometrów. Ale o tym zaraz.
Generalnie – tak, wstyd mi, tak, nie powinienem, ale… prawdę mówiąc zawsze, kiedy to zrobiłem, nie miałem za bardzo pomysłu, jak niby powinienem zachować się inaczej.
To właśnie to "trzeba", o którym mówiłem. Tak jak pół roku temu, kiedy w połowie trasy od teściów do domu córka dostała gorączki. Ale nie takiej o – nagle jej huknęło prawie 40 stopni. W samochodzie na trasie, w środku niczego. Dostała leki przeciwgorączkowe, bo zawsze je wozimy ze sobą, ale… nie pomogły.
W pierwszej większej miejscowości po drodze – a była to Ostrów Mazowiecka – zjechałem więc na SOR. A na SOR – jak to na SOR – mieli to gdzieś. Zadowolony myślałem, że nam szybko pomogą, a pani z rejestracji jak gdyby nigdy nic zaprowadziła nas do innej sekcji szpitala. Na świąteczną pomoc lekarską.
A tam kolejka dosłownie po horyzont. Niewiele myśląc kiedy zorientowałem się, jak to wszystko mniej więcej wygląda, wparowałem przez drzwi do pomieszczenia, gdzie urzędował jeszcze nie lekarz (on był kawałek dalej), a siedziały dwie pielęgniarki – i dopiero wtedy ktoś się nami zajął.
Kiedy jeszcze tak zrobiłem? We Włoszech na urlopie, kiedy kupiłem dla siebie i rodziny bilety z Monopoli do Alberobello (Google it), bo chcieliśmy zobaczyć to cudne miasteczko. Gdzie był problem? To południe Włoch – agencja, która sprzedawała bilety, nie liczyła ich. Sprzedali ich więcej niż było miejsc w autokarze. Normalka, nie?
Oczywiście wszyscy pojechali, ale masa osób stała w środku podczas jazdy po górskich serpentynach i latała to w lewo, to w prawo. Jakoś nie miałem na to ochoty z rocznym dzieckiem na rękach. Notabene zrobili tak wtedy wszyscy rodzice (w sensie – wepchnęli się) i nikogo to nie obruszyło. Więc chyba pomimo braku jasnego oznakowania jakiegokolwiek pierwszeństwa to był przyjęty zwyczaj.
Na przykład będę słuchał jednej dziecięcej piosenki w trasie przez nie wiadomo ile kilometrów, o czym wspomniałem już wyżej.
Ale to tylko jeden z wielu przykładów. Generalnie – jak wyobrażałem sobie siebie jako ojca, to widziałem się jako osobę wyrozumiałą, ciepłą, ale stanowczą. Która wszystko wytłumaczy i wyjaśni swojemu dziecku i tak zapanują miłość i szczęście.
I wiecie co? Nie wiem, co ja chciałem tłumaczyć dwuletniemu dziecku. Chociaż teraz to i tak jest już lepiej.
Ale czy zdarzało mi się przekupić córkę obietnicą zakupu nowej książeczki tylko po to, żeby ją zachęcić do wyjścia? Tak. Czy puszczałem córce bajki tylko dlatego, że potrzebowałem chwili świętego spokoju? Tak.
A przecież miałem taki nie być.
Czytaj także: https://dadhero.pl/292649,moja-dwuletnia-corka-oglada-bajkiNie, nie mówię o rzeczach, które ma robić moja partnerka, spokojnie. I odrobinę też się to rozmija z tematem tekstu, bo miało być o rzeczach, które teraz robię, a nie których nie robię, ale i tak pasuje. Z drugiej strony – ewidentnie przesunąłem granicę, której wcześniej bym nie przesunął.
W każdym razie – tak, odpuściłem, a nie spodziewałbym się tego po sobie, gdyż zawsze po prostu wolałem mieć porządek. W czystym mieszkaniu lepiej się czuję. Lepiej funkcjonuję. Klarowniej myślę. I tak dalej, i tak dalej.
Nagle okazuje się, że z tym dwuletnim dzieckiem odpuszczam. Po pierwsze – nie mam siły. Po drugie – to syzyfowa praca, sprzątanie, zanim zaśnie, w ogóle nie ma sensu, bo i tak za chwilę wszystko obróci w pył.
Dwuletnie pranie mózgu w wykonaniu mojej córki podziałało. Czy jest mi wstyd, kiedy ktoś przychodzi, a mieszkanie nie lśni? Już nie. Nie to, że się walają ciuchy po ziemi i nie da się przejść, ale po prostu… spuściłem z tonu.
I to samo z gotowaniem obiadu. Bardzo często sił wystarcza tylko na to, żeby przygotować coś córce. Akurat o to dbamy. A ja z żoną? No cóż, mamy pod blokiem naprawdę dobrego... hindusa. I tak to zostawię.
To nie tak, że zawsze byłem sknerą. Zawsze lubiłem drogie rzeczy, zwłaszcza lubiłem drogie prezenty. I to dawać, a nie dostawać! Może to próżne, ale z takimi wadami mogę żyć.
Ale te pieniądze choćby na drogie prezenty brały się z oszczędności. Nigdy nie byłem typem, który przepierdziela wypłatę na byle co. Tu kawa na mieście, tu piętnasta para butów.
I w zasadzie to dalej nie jestem, ale… ta zasada dotyczy tylko mnie. Otóż nie mam najmniejszych oporów przed wydawaniem każdej kasy na każdą bzdurę dla swojej córki. I żeby nie było, mam świadomość, że to jest serio złe, nieekologiczne (plastik) i po prostu daję jej zły przykład.
Na razie to i tak nie są wielkie rzeczy. Po prostu idę na zakupy (sam, bez niej!) do marketu i widzę jakąś książeczkę i… o, fajna, wrócę z prezentami. Ale wiem, że będzie gorzej. I jak będzie miała te pięć lat i zażyczy sobie chodzić na taniec – będzie chodzić. A jak będzie chciała jeszcze do tego naukę gry na czymkolwiek – też nie będzie z tym problemu.
Okej, to są akurat rozwijające rzeczy, więc może to średni przykład. Ale kosztowne. A ja już czuję, że nie będę miał hamulców.
Czytaj także: https://dadhero.pl/292882,czekalem-na-syna-a-mam-corke-i-nie-zaluje-moglbym-miec-druga