Jeden weekend wszystko zmienił. "Nigdy nie sądziłem, że kiedyś będę za coś wdzięczny swojej teściowej. Nasze relacje nigdy nie należały do najlepszych. Można uznać je za poprawne. Jednak muszę przyznać, że to właśnie ona uratowała naszą rodzinę" – takie słowa znajdują się w liście nadesłanym przez naszego czytelnika.
Reklama.
Reklama.
"Maks to nasz 6-letni syn. Bardzo mądry i wrażliwy chłopak, jednak niezwykle podatny na to, co mówią inni. Przejmuje się komentarzami, uwagami kolegów. Wierzy we wszystko, co powiedzą. Ta łatwowierność bywa czasami naprawdę męcząca. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że trudno potem nakłonić go do zmiany zdania.
Wymarzona relacja
Od zawsze miałem z Maksem dobry kontakt. Wiedział, że może na mnie polegać, zwrócić się ze wszystkim. Pomagałem mu w każdej sytuacji, wspierałem. Znajdowaliśmy rozwiązanie niejednego problemu. Kiedy wracałem z pracy, biegł w moim kierunku, rzucał się mi na szyję. Podnosiłem go do góry i ściskałem z całych sił. Tak od lat.
Potem opowiadał mi, jak minął dzień, a wieczorem czytaliśmy książkę. To był nasz taki rytuał. Zdarzało się, że żona zazdrościła mi tej relacji. Była taka prawdziwa i męska.
Uwierzył we wszystko
Kilka tygodni temu nasze życie, nasza relacja, wywróciły się do góry nogami. Wróciłem z pracy, a Maks nawet nie wyszedł z pokoju się przywitać. Poszedłem do niego, ale nie chciał rozmawiać. Nie miałem pojęcia, co się dzieje. Żona również była zdziwiona.
Próbowałam z nim porozmawiać, niestety bezskutecznie. Dopiero po kilku dniach żona dowiedziała się prawdy. Koledzy w szkole powiedzieli mojemu synowi, że na pewno udaję, że jestem jego przyjacielem, a tak naprawdę mam go dość. Wmówili mu, że słyszeli, jak tak mówiłem. Nie mogłem uwierzyć, że mój syn dał się na to nabrać. Przecież
to największe głupstwo świata, jakie można wymyślić. Koniec końców zamknął się w
sobie i tyle.
Bez żadnych zmian
Mijały dni, tygodnie, a on dalej był zamknięty. Choć nie było tak tragicznie jak na początku, bo zaczął się do mnie odzywać, o dobrej relacji nawet nie ma co mówić. Odzywał się, kiedy musiał, kiedy nie miał już innego wyjścia. Nie opowiadał mi, co u niego słychać, nie spędzaliśmy razem czasu, nie chciał jeździć na rowerach.
Nasz dom stał się smutnym miejscem do mieszkania. Nie było w nim radości, uśmiechu, serdeczności. Mam wrażenie, że żyliśmy obok siebie, jak obcy sobie ludzie. Ta sytuacja wpłynęła również niekorzystnie na moje relacje z żoną, która powoli przestawała sobie z tym radzić.
Zmieniła nasze życie
Wszyscy najbliżsi wiedzieli, co się u nas dzieje, przecież nie dało się tego ukryć. Kilka dni temu teściowa zaprosiła swojego wnuka do siebie na weekend. Sam spał u niej po raz pierwszy. Dziwiłem się, skąd takie zmiany. Zawsze obawiała się, czy da radę, dlatego odwiedzaliśmy ją razem.
Maksa zawieźliśmy w piątek wieczorem, a wrócił w niedzielę przed obiadem. Od razu
zobaczyłem, że jest inny. Uśmiechał się, zaczął opowiadać, co robił u babci i co najważniejsze – rzucił mi się na szyję jak dawniej. Wmurowało mnie w ziemię, zacząłem płakać. Przytuliłem go z całych sił i powiedziałem, że kocham go najmocniej na świecie. Po jego policzkach płynęły łzy, powiedział, że przeprasza. Nic więcej.
Żona zaraz zadzwoniła do teściowej. Chcieliśmy dowiedzieć się, co tam się stało. Choć nie znamy całego przebiegu rozmowy, wiemy, że babcia wytłumaczyła Maksowi, że to, co mówią koledzy, nie jest prawdą. Jej uwierzył, nie wiem, dlaczego mi nie. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Odzyskałem syna. Teściowa uratowała naszą rodzinę".