Pierwszych 5 lat życia dziecka jest kluczowe dla zbudowania prawdziwej relacji między ojcem a synem. Dlaczego to takie ważne? Jak się do tego zabrać, gdy dziecko jest małe? Podpowiadam: jak najwcześniej. A teraz do rzeczy.
Wiele tomów napisano o braku ojca w życiu dziecka. O jego nieobecności w wychowaniu syna. To prawda, nieobecność ta ma fatalne konsekwencje, o czym obie strony przekonują się wiele lat później. Gdy ojciec wycofuje się z wychowania, a z czasem także „odzwyczaja się” od roli rodzica, w pierwszych latach po urodzeniu opiekę z konieczności przejmuje matka. To ona uczy chłopca rzeczy, którymi powinien zajmować się ojciec. Z drugiej strony syn, który nie mógł liczyć na bliską relację z ojcem przyzwyczaja się, że tak będzie to wyglądało w życiu – ojca nie było, więc go już nie będzie.
To bardzo niedobre, tym bardziej, że w tradycyjnym modelu wychowania, dobrze znanym w Polsce, pokutuje pogląd, że we wczesnym okresie życia chłopca, powinna się nim zajmować matka – to ona karmi, pielęgnuje, dba i zapewnia rozrywkę. Ojciec z kolei pracuje, więc głównie go nie ma.
Jeśli już się pojawia, najczęściej przyjmuje rolę tego, kto wychodzi z dzieckiem na spacer. I to właściwie tyle, jeśli wywiązał się z tego „obowiązku”, może wrócić do swoich spraw. Bo przecież wiadomo, że ojcowie mają „swoje sprawy”, a od zajmowania się dzieckiem są mamy... Zdziwieni? Przecież to wciąż rzeczywistość w wielu polskich domach
Rzeczy ważne i (naj)ważniejsze
Tyle, że najważniejszą „sprawą” ojca jest właśnie bycie rodzicem i wychowywanie syna. Tego nie można odkładać na później, bo tego „później” po prostu nie będzie. Rola ojca zaczyna się natychmiast po urodzeniu.
Tymczasem wielu świeżo upieczonych ojców pamięta własnych ojców, zapracowanych, nieobecnych, a w najlepszym przypadku – oschłych. Wystarczy poczytać wspomnienia aktorów czy pisarzy z dzieciństwa, by zwrócić uwagę, jak bardzo brakowało im ojca. Nawet jeśli był on w domu, zachowywał się tak, jakby go nie było. Obecna była tylko matka.
Tak nie powinno być. Ojciec ma ważną rolę do spełnienia w rodzinie, także na wczesnym etapie życia syna. Nie nakarmi go piersią, to fakt, ale jest wiele ról, w których sprawdzi się równie dobrze jak mama.
Ojciec nigdy nie będzie miał tego samego cielesnego związku z synem, który ma matka. Może jednak w jakimś sensie zrekompensować go sobie. Może – a nawet powinien – nauczyć syna dotyku, zapachu, a przede wszystkim – wyrażania miłości. My, mężczyźni, mamy ogromny deficyt kontaktu fizycznego. Nie umiemy wyrażać dotykiem własnych uczuć, szczególnie wobec dzieci. Ojciec, który nie nauczy się, że przytulanie syna jest naturalne i potrzebne, nie będzie umiał tego zrobić, gdy ten dorośnie. Co to oznacza? Między nimi wytworzy się bariera nie do przeskoczenia, mur którego nie da się zburzyć. Tymczasem jego demontaż powinien nastąpić, gdy chłopiec jest jeszcze maluchem.
Psychologowie podkreślają, że to ojciec – na bardzo wczesnym etapie rozwoju dziecka – tworzy wzorzec męskości, który syn będzie powielał w swoim dorosłym życiu. Tak jak matka tworzy wzorzec kobiecości. Bez tego dzieciom, gdy dorosną, trudno jest budować prawidłowe związki, a potem – wchodzić w rolę ojca czy matki.
Od samego początku
Dzięki obecności ojca już na początku dziecko dostrzega, że matka nie jest jedyną istotą w jego życiu. Jest jeszcze ktoś, z pozoru niepotrzebny, bo przecież żywieniem zajmuje się matka. Ojciec ma jednak inną rolę do spełnienia, choćby poprzez swój czuły stosunek do żon czy partnerki, uczy syna jak powinien postępować mężczyzna w relacjach z kobietą. Kilkulatek nie wszystko jeszcze rozumie, to oczywiste. Mimo to zapamiętuje wzorzec i utrwala go sobie. Słyszy ciepły ton głos ojca, gdy ten zwraca się do matki i widzi czułość którą jej okazuje. To sprawia, że czuje się bezpieczny.
Internet pełen jest memów o tym, jak ojcowie wychowują synów. Wszystko robią w nich tak, że matkom nóż otwiera się w kieszeni. Uczymy synów podejmowania ryzyka i nagradzamy niebezpieczne zachowania – przynajmniej tak to wygląda w oczach marek (oraz w memach). Tymczasem jest odwrotnie.
Ojcowie na bardzo wczesnym etapie chętniej uczą synów tego (a przynajmniej – powinni to robić), że świat nie jest ani dobry, ani zły, a od nas zależy to, jaki będzie. Ujmując rzecz obrazowo – matki częściej zniechęcają synów do wspinaczki na drzewo. Ojcowie częściej zasugerują, żeby jednak weszli, ale zachowując ostrożność. Jaki wniosek wyciągnie z tego kilkulatek? Zapewne taki, że warto eksplorować i poznawać świat. Może z perspektywy gałęzi widok na okolicę będzie fajniejszy? A może okaże się, że pokonanie własnego lęku będzie przyjemnym doświadczeniem, z którego wyciągnie ważne wnioski na przyszłość?
Co ma do tego "Król Lew"?
Rzecz jasna, te eksploracje powinny mieć granice. Wejście zbyt wysoko grozi upadkiem i bolesnymi konsekwencjami. Dotąd wolno, ale wyżej już nie, bo to niebezpieczne. Takie momenty wspólnej eksploracji, na które potrzebny jest czas, odłożenie smartfona, skupienie się na sobie, pozwalają ojcu i synowi uczyć się nawzajem. Dzięki temu mogą poznać swoje lęki i zaakceptować je. Każdy ojciec jest dla syna punktem odniesienia i zarazem kimś w rodzaju bohatera. Dobrze, by dziecko wiedziało, że ten bohater kieruje się w życiu rozsądkiem i nie zachęca do podejmowania głupiego ryzyka ponad siły i możliwości.
Jeśli pamiętacie „Króla lwa” – najlepszy film animowany o relacjach ojciec-syn – to pewnie utkwiła wam w pamięci scena, w której młody Simba jest wściekły, że matka nie pozwala mu odkrywać nieznanego. Ojciec tymczasem pokazuje mu świat, ostrzegając jednocześnie przed konsekwencjami nieostrożnych działań.
W przeciwieństwie do matki Mufasa zaufał Simbie. Potem wyszło jak wyszło, dzieciak przesadził, a ojciec był na niego zły. Wtedy młody powiedział, że król zwierząt nie powinien się bać niczego. Stary lew odparł: przeciwnie, boję się, a strach podpowiada mi, co można zrobić, a czego nie wolno.
Takie sytuacje nie dotyczą jedynie wchodzenia na drzewo. Odnoszą się do rzeczy dużo istotniejszych. Synowie obserwują ojców od najmłodszych lat i, jeśli są oni w ich życiu prawdziwie obecni, starają się ich naśladować. Wspomniałem o tym, że od ojca syn uczy się między innymi szacunku do kobiet, ale tak samo jest z panowaniem nad emocjami czy kontrolowaniem agresji.
Już w przedszkolu chłopiec zetknie się z sytuacjami, w których będzie musiał umieć poradzić sobie z emocjami. Koledzy chcą się bawić w coś innego? Nie słuchają propozycji? Chcą bawić się z kimś innym? W takich chwilach u przedszkolaków pojawia się złość. Jak poradzić sobie z emocjami? Podstawowym punktem odniesienia w takich sytuacjach jest zazwyczaj ojciec.
Jacy jesteśmy na co dzień? Przeklinamy stojąc w korku? Ponosi nas w trudnych sytuacjach? Podnosimy głos na innych? Zapominamy o tym, ale od początku dajemy synom przykład postępowania. Jakimi będą mężczyznami - to zależy od nas.
"Potem" jest "teraz"
Ojciec uczy syna, jak zdrowo rywalizować, jak nie poddawać się po porażce, w ogóle uczy tego, że w życiu jest coś takiego jak porażka. Oczywiście, nieustannie dopingujemy dzieci do tego, by odnosiły sukcesy, ale musimy też przygotować je na mniej optymistyczne scenariusze. Gdy kilkulatkowi coś się nie powiedzie, naszą rolą jest podnieść go na duchu i pomóc oswoić się z porażką. To szczególnie męskie zadanie – w końcu to my właśnie motywujemy do eksplorowania, rozbudzamy ciekawość i gotowość do podejmowania ryzyka (w granicach rozsądku, rzecz jasna).
Ojcowie na wczesnym etapie życia synów mają ogromną rolę do spełnienia. Nie wolno tego odkładać na potem, bo nie będzie żadnego "potem". I nie chodzi tylko o czysto techniczne umiejętności: wiązania sznurówek czy jazdy na rowerze. Ważniejsze są też bardziej fundamentalne sprawy takie jak okazywania uczuć, umiejętność radzenia sobie z porażką czy zdolność budowania relacji z rówieśnikami.
Przykłady mógłbym mnożyć, ale nie o to chodzi. Wystarczy, jeśli z tego tekstu zapamiętasz tę jedną, za to bardzo ważną rzecz: nie wolno odkładać ojcostwa na później. W byciu ojcem liczy się "tu" i "teraz".