Rok szkolny rozpoczął się na dobre. Po kilku dniach organizacji uczniowie na poważnie wrócili do swoich obowiązków. Prace domowe przerażają niejednego z nich. Coraz więcej rodziców przyznaje otwarcie, że pomaga dziecku w wykonywaniu zadań lub pozwala na nieodrobienie części z nich. Swoją historią podzielił się z nami czytelnik Grzegorz.
Reklama.
Reklama.
"Gdybym mógł cofnąć czas, tak o trzy tygodnie, zrobiłbym to bez chwili zastanowienia. Marcin, mój syn, poszedł w tym roku do trzeciej klasy podstawówki. Powrót do szkoły po beztroskich wakacjach bez wątpienia nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Proszę mi wierzyć, wiem coś o tym. Dlatego postanowiłem mu na początku trochę pomóc.
Doskonale go rozumiem
Chyba większość dzieci najchętniej miałaby wieczne wakacje. Mój syn z pewnością do nich należy. Pierwszy tydzień września był dla niego trudnym powrotem do rzeczywistości. Poranne pobudki trzy razy w tygodniu, późne powroty, kiedy idzie na drugą zmianę. Do tego kilka godzin spędzonych na świetlicy.
Będę szczery – nie zazdroszczę mu. Sam nigdy nie przepadałem szczególnie za szkołą. Wolałem się uczyć sam, w domu, a nie przesiadywać w szkolnej ławce. Stare czasy.
Powrót do rzeczywistości
Pierwszy tydzień września, pod względem nauki, był dla uczniów dość łagodny. Większość czasu pochłonęły sprawy organizacyjne, omawianie materiału, zakup brakujących książek. Jednak czas laby szybko minął i uczniowie z przytupem powrócili do obowiązków szkolnych.
Jakość na początku drugiego tygodnia, nauczyciele zaczęli zadawać prace domowe. Zadania z matematyki, pisanie, nawet pierwsza lektura do przeczytania w tym roku. Przez pierwsze dwa dni do odrabiania zajęć siadaliśmy we dwóch. Pomagałem mu wpaść na trop, sprawdzałem, kontrolowałem. Nie ukrywam, zajmowało nam to dość dużo czasu.
Niby nic trudnego, ale trzecioklasista musi się trochę nagłowić. Kolejnego dnia Marcin przyniósł jeszcze więcej zadań do odrobienia, a do tego w weekend miał przygotować
drzewo genealogiczne naszej rodziny.
Chciałem pomóc
Przyznam, że sam się trochę tym zdenerwowałem. W głębi duszy pomyślałem, że to naprawdę dużo pracy. A gdzie czas na chwilę odpoczynku, zabawę? Było mi go najzwyczajniej w świecie szkoda. Kiedy widziałem, jak ze skwaszoną miną zasiada do odrobienia zadań, zaproponowałem, że szybko mu dziś w nich pomogę. Dyktowałem, co ma pisać i po 30 minutach wszystko było gotowe.
Mogliśmy spędzić wieczór przed telewizorem. Zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem, ale pomyślałem, że od jednego takiego razu nic się nikomu przecież nie stanie.
Chyba przesadził
Kolejnego dnia znowu była praca domowa. Marcin stwierdził, że nie będzie jej odrabiał, że nie ma siły tak jak wczoraj. Wytłumaczyłem, że może otrzymać ocenę niedostateczną, ale zbytnio się tym nie przejął. Po raz kolejny popełniłem błąd i by uchronić go przed nieprzyjemnymi konsekwencjami, odrobiłem zadania za niego.
Dzieci szybko się uczą, nawet nie wiedziałem, że aż tak. Mój syn zrozumiał, że nie musi niczego odrabiać, bo ja wszystko przygotuję za niego. Nie wiem, po co to robiłem. Dlaczego nie przestałem od razu.
Dopiero teraz, po dwóch tygodniach wyręczania go w obowiązkach szkolnych, zrozumiałem, jaki błąd popełniłem. Moja chęć pomocy doprowadziła do tego, że mam w domu lenia, który stracił jakąkolwiek motywację. Nie wiem, co robić dalej?".