Gdy byłem dzieckiem, przed wyjściem do szkoły, musiałem odpowiedzieć na znienawidzone pytanie: "Odrobiłeś lekcje?". Oczywiście zawsze odpowiadałem w ten sam sposób: "tak". Nie miało znaczenia, czy była to prawda, czy nie.
Nienawidziłem zadań domowych, więc czasami wolałem przepisać je "na pałę" tuż przed dzwonkiem niż marnować czas na przesiadywanie nad zeszytami, jeśli mogłem zrobić w tym czasie coś innego, o wiele bardziej interesującego.
Niestety nie zawsze udawało mi się przekonać moją mamę, że mówię prawdę, dlatego zdarzało się, że byłem przez nią przymuszany do odrabiania pracy domowej.
Nie ma nic złego w tym, że dzieci dostają pracę domową do odrobienia. Chodzi o to, aby dziecko miało możliwość przećwiczenia w praktyce tego, czego nauczyło się w trakcie lekcji.
Do tego siedząc nad zeszytami, dziecko uczy się, w jaki sposób zarządzać swoim czasem, a to podnosi jego umiejętność indywidualnej nauki. Dlatego sam POMYSŁ pracy domowej nie jest zły, ale już jego wykonanie jest kompletną bzdurą.
Praca domowa nie jest dla rodziców
Mądry nauczyciel zadaje pracę domową po to, aby dzieci miały okazję nauczenia się tematu, który był poruszany na lekcjach. Załóżmy, że nie rozumiesz przesłania "Janko Muzykanta", więc twoja nauczycielka decyduje się zadać wszystkim napisanie wypracowania na temat nowelki Sienkiewicza.
Dzięki temu lepiej rozumiesz, o co chodziło polskiemu nobliście, choć w wieku 31 lat, pisząc artykuł do serwisu ojcowskiego, zdajesz sobie sprawę, że nie pamiętasz dokładnie, o czym był "Janko Muzykant". Wiesz tylko, że było tam coś o grze na skrzypcach i o klasizmie.
Przez lata mojej edukacji, nauczyciele rzadko odróżniali pracowitość ucznia od jego rzeczywistej wiedzy. Dzieci w szkole mogły być świetne z matematyki, ale tragiczne, jeśli chodzi o wypełnianie poleceń. Dlatego w dziennikach, obok piątek i szóstek, roiło się od minusów i pał za brak przygotowania do lekcji.
Rodzice otrzymywali następnie informację od nauczyciela, że ich dziecko jest miernym uczniem, ponieważ jego finalna ocena wynikała z bardzo pogmatwanej logiki, uwzględniającej rzeczy istotne w edukacji i te znacznie bardziej błahe.
Fakt, że na maturze dziecko uzyskałoby wynik na poziomie 95 procent, nie miał znaczenia – liczyło się tylko ego nauczyciela i fakt, że dla niego praca domowa jest tak samo istotna, jak semestralny egzamin podsumowujący sprawdzający to, czego się nauczyłeś.
Pozwólcie dzieciom na samodzielność
W tym momencie do głosu dochodzą rodzice, którzy naprawdę powinni wyluzować.
Gdy pierwszy raz poszedłem do przedszkola mojego syna, zobaczyłem na ścianach misie, które zostały przygotowane przez dzieci na przedszkolny konkurs. Misie miały różną formę, niektóre były rysowane, inne malowane albo wyklejane.
Jeden z misiów przykuł moją uwagę. Był piękny – miał idealne proporcje, idealne uszy, oczy i łapki. Jego autorką była dwuletnia Kasia.
Poznałem ją tego samego dnia. Była słodką dziewczynką, ale zdecydowanie nie była w stanie narysować nawet w miarę dobrze wyglądającej uśmiechniętej buzi, a co dopiero wykleić z waty perfekcyjnego misia, którego nie powstydziłby się dziesięciolatek. Szczerze mówiąc, ja nie zrobiłbym takiego ładnego misia.
Rozumiecie już?
Łatwo się domyślić, że gdy Kasia z mamą i tatą usiedli w domu, żeby przygotować misia z waty, dziewczynka nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Może pozwolono jej maznąć klejem tu i tam, ale to raczej dorośli pracowali nad przedszkolną pracą domową ich córki, trzymając przy stole znudzone dziecko, aby przynajmniej zachować pozory wspólnej pracy.
Tego typu zachowania zaczynają się od najmłodszych lat, a potem trwają – czasami nawet do liceum.
W niedawnym artykule "Gazety Wyborczej" o mojej byłej szkole muzycznej (ZPSM nr 4), rodzice uczniów opowiadali o tym, jak wysoki poziom tam panuje i że dzieci sobie nie radzą.
Jako jeden z powodów podawali fakt, że wszyscy rodzice odrabiają zadania domowe za swoje dzieci, ponieważ one nie mają na to czasu. Nauczyciele widzą potem perfekcyjne prace i zakładają, że dzieci są mądrzejsze, niż są. Podobne przekonanie panuje wśród rodziców, którzy zastanawiają się nad posłaniem swoich pociech do tej szkoły.
To wszystko wina szkoły? Wcale nie
I teraz najlepsze: z jakiegoś powodu rodzice uważają, że to wszystko jest winą szkoły. A to przecież nieprawda. Najgorsze, co możemy zrobić dla naszych dzieci to odrabiać za nie zadania domowe. Lekcje są po to, aby dziecko się uczyło.
Naprawdę nie ma na świecie nic mniej istotnego w życiu niż to, czy wasi synowie, czy córki dostaną pałę za nieprzygotowanie. Czerwone paski nie mają żadnej wartości, nie ma żadnej różnicy między dwóją a czwórką. Liczy się jedynie to czy twoje dziecko będzie w przyszłości dobrym, odpowiedzialnym człowiekiem, który przejdzie samodzielnie przez życie.
Dlatego pozwól mu czasami dostać pałę, bo nie wyrobił się z lekcjami. Lepsze to niż wychowywanie go w przekonaniu, że mamusia w każdej sytuacji pomoże.