W wielu szkołach brakuje nauczycieli i sal, w których mogłyby się odbywać zajęcia. Dzieci jest za dużo, co zmusza dyrekcję szkoły do wprowadzenia zmianowości. W takiej klasie, w której dzieci raz zaczynają zajęcia z rana, a raz po południu, znalazł się syn naszego czytelnika.
Reklama.
Reklama.
"Nie będę ukrywał. Podczas pierwszego spotkania w sali, tuż po rozpoczęciu roku szkolnego załamałem się. Kiedy usłyszałem, że mój syn w tym roku będzie chodził na zmiany, odjęło mi mowę. Chciałem dyskutować, kłócić się, pisać podania, ale co to by dało? Nic. Zmiany dotyczą wszystkich dzieci od klasy 1 do 8.
Znajdziemy rozwiązanie
Musieliśmy się z tym pogodzić, nie mieliśmy innego wyjścia. Na szkołę prywatną, w której zajęcia rozpoczynają się o 8 i kończą najpóźniej przed 15 nas nie stać. Zarówno ja, jak i żona zaczynamy pracę o 8, a kończymy o 16. Zdarza się, że któreś z nas musi zostać w nadgodzinach. Jednak w tym roku postanowiliśmy, oczywiście w miarę możliwości, z nich zrezygnować.
To nasza pierwsza przygoda ze szkołą, nie wiedzieliśmy dokładnie, jak to wszystko będzie wyglądało. Trzy razy w tygodniu syn zaczynał zajęcia przed 12, a tylko dwa razy o godzinie 8. Koniec końców to nie miało większego znaczenia, musieliśmy zapisać go na świetlicę.
Wewnętrzna złość
Żona nie ma prawa jazdy, to ja jestem od zawożenia, przywożenia i podwożenia. To ja, codziennie na 7:30 zawożę syna do świetlicy i to ja codziennie, punktualnie o 16:30 go z niej odbieram. Nie należę do mięczaków, nie jestem osobą, która się nad czymś użala. Jednak fakt, że moje dziecka cały dzień spędza w szkole, doprowadza mnie do wewnętrznej złości. Gotuje się we mnie, kipi. No, ale cóż. Póki co musimy zaakceptować takie rozwiązanie.
Niespodziewana wizyta
W pierwszy weekend po rozpoczęciu szkoły odwiedzili nas teściowie. Przyjechali niemalże z drugiego końca Polski, by zobaczyć się z wnukiem, który w tym roku rozpoczął szkolną edukację. W prezencie przywieźli mu kredki, małe, świecowe. Nie skomentowałem, ale pomyślałem, że mogliby się nieco bardziej postarać. Książka na pewno byłaby o wiele lepszym pomysłem. W sumie to nieistotne.
Opowiedzieliśmy im całą historię. O zmianach, o tym, że nie wiemy, co rozbić. Żona doceniła moje zaangażowanie, to, że zawożę i odwożę syna. Choć szczerze uważam to za coś normalnego, przecież to moje dziecko. Zrobię dla niego wszystko.
Fałszywa i złośliwa
W związku z tym, że była to niespodziewana wizyta, nie byliśmy do niej przygotowani. Po obiedzie, szybko poszedłem do pobliskiej cukierni. Po powrocie do domu usłyszałem burzliwą dyskusję. Teściowa wspominała coś o mnie. Stanąłem w korytarzu, nie ukrywam – podsłuchiwałem. Nie mogłem uwierzyć, co ta kobieta o mnie mówi.
Że mógłbym znaleźć inną pracę, że nie potrafię zapewnić dziecku lepszej edukacji, że nie stać mnie na zapisanie syna do szkoły prywatnej. Wspomniała, że na pewno tak mi lepiej, wygodniej. Oddam dziecko na cały dzień do szkoły i mam z głowy. Żona stanęła w mojej obronie. Doszło do głośnej wymiany zdań.
W mojej głowie zrodziła się tylko jedna myśl – co za baba z tej teściowej! Wyszedłem po cichu, by uniknąć kłótni. Wróciłem do domu 15 minut później, jak gdyby nigdy nic. Szybko zmienili temat. Póki co nie przyznałem się żonie do tego, że podsłuchiwałem. Na razie mam dość. Muszę pomyśleć, co z tym zrobić".