Rok szkolny rozpoczął się na dobre. Dzieci uczęszczają na lekcje, a rodzice rozpoczęli poszukiwania różnego rodzaju zajęć dodatkowych. Jednak jak się okazuje, szkoła potrafi niemiło zaskoczyć. Przekonał się o tym jeden z naszych czytelników.
Reklama.
Reklama.
"Musiałem się tym z kimś podzielić, bo moim zdaniem to już przesada. Jak tak można? Przecież to karygodne i niedopuszczalne. Za moich czasów czegoś takiego nie było. To, co usłyszałem na rozpoczęciu roku szkolnego, zrujnowało nasze życie. Nasze plany i organizację.
Pan od organizacji
Żona to typowa bizneswoman. Ja też spełniam się zawodowo, ale nie w takim stopniu jak ona. Monika niemalże całe dnie spędza w biurze, zarządza dużym zespołem ludzi. To ja w większym stopniu ‘ogarniam’ dzieci. Tak postanowiliśmy i nie mam z tym absolutnie żadnego problemu. Spełniam się jako ojciec, dobrze mi z tym. Wróćmy jednak do tematu.
Mamy dwóch chłopców – jeden rozpoczyna klasę pierwszą, drugi idzie do drugiej. Już w wakacje znaleźliśmy dla nich zajęcia dodatkowe, na które chcielibyśmy, aby uczęszczali. Oni oczywiście też są nimi zainteresowani. To nie jest tak, że ich do czegoś zmuszamy, wywieramy presję.
Michał uwielbia piłkę nożną, Olek z kolei marzy, by nauczyć się grać w tenisa. Dodatkowo znaleźliśmy fajną szkołę języka angielskiego. Wszystkie zajęcia odbywają się
popołudniami. Tak wszystko zgraliśmy, abym zawoził ich na tę samą godzinę. Byliśmy przekonani, że lekcje w szkole, tak jak było dotychczas, będą trwały od godziny 8 do około 13-14. Potem obiad, a po południu sport, języki.
Co za wiadomość!
To, co usłyszeliśmy na rozpoczęciu roku szkolnego, wbiło nas w ziemię. Od tego roku w naszej szkole obowiązują zmiany. Michał dwa razy zajęcia zaczyna rano, a trzy razy dopiero o 12. Olek dwa dni w tygodniu ma na popołudnie i kończy po 17!
Kiedy jedna i druga wychowawczyni przekazała nam takie informacje, początkowo myślałem, że to jakiś żart. Nie mogłem w to uwierzyć. Miałem nadzieję, że coś jeszcze można z tym zrobić, zadziałać, napisać pismo. Myliłem się. To ostateczna i nieodwołalna decyzja.
Taksówkarz
I co teraz? Niestety na pomoc dziadków ani najbliżej rodziny nie możemy liczyć. Jesteśmy zdani sami na siebie. Wiem, że jest świetlica, ale nie chcę, by moje dzieci w niektóre dni od 8 do 17 siedziały w szkole. Co to za dzieciństwo?
Nie wspomnę już o popołudniowych zajęciach dodatkowych, na których nam i im tak bardzo zależało. Nie wiemy do końca, co zrobimy, ale wstępne plany są takie, że będę pracował na pół etatu. Dzięki temu zostanę taksówkarzem własnych dzieci.
Uwierzcie mi, to duża logistyka. Wszystko wymaga nie tylko poświęcenia, ale ogromnej organizacji i zaplanowania. Z jednej strony mamy to szczęście, że możemy pozwolić sobie, bym nie pracował na pełen etat. Jednak z drugiej, póki co trudno mi wyobrazić sobie, jak tak damy radę na dłuższą metę. Jednak chyba nie mamy innego wyjścia?”.