Adaptacja przedszkolna to dla wielu rodziców i dzieci jedno z trudniejszych wydarzeń. To przełomowy czas, proces, który powinien trwać tyle, ile dziecko potrzebuje, by zadomowić się w nowym miejscu. Zdarza się, że niektórzy rodzice świadomie rezygnują z prawidłowej adaptacji i decydują się na tę w stylu Tesco.
Reklama.
Reklama.
Początek września zbliża się wielkimi krokami. Już niedługo rozpoczną się dni adaptacyjne, które pozwolą maluchom oswoić się z nową sytuacją. Najpierw czas w przedszkolu spędzą z rodzicami, potem stopniowo, powoli zostaną w nim same. Niestety, zdarza się, że adaptacja wygląda nie tak, jak powinna. Ta w stylu Tesco tylko krzywdzi.
Rzucamy dziecko na głęboką wodę
Adaptacja w stylu Tesco przypomina pozostawienie dziecka z nieznaną mu osobą w supermarkecie. Z kimś obcym, bez wcześniejszego zbudowania relacji, zapoznania, jakiegokolwiek przygotowania. To rzucenie dziecka na głęboką wodę. Jedno dziecko wejdzie do nowego przedszkola jak do swojego domu. Bez stresu, nerwów i niepokoju. Od razu rozpocznie zabawę z rówieśnikami i zapozna się z panią. Z kolei inne będzie potrzebowało więcej czasu, uwagi i cierpliwości.
Wyobraźmy sobie, że przestraszonego, pełnego obaw i lęku malucha zostawiamy samego, bez żadnego przygotowania W nowym miejscu. Takie postępowanie może doprowadzić do ogromnego stresu i niepokoju.
Wymówka
Dla wielu przedszkoli pandemia, która już na szczęście dobiegła końca, była wymówką do zrezygnowania ze wspierania procesu adaptacji. Dzieci pozostawione przed drzwiami placówki albo w szatni musiały "radzić sobie same". Wielu rodziców nie mogło się z tym pogodzić, zrozumieć takiego postępowania, niektórzy nie widzieli w tym nic złego. Pandemia minęła i wszystko wróciło do normy. Jednak czy aby na pewno? Kilka dni temu otrzymaliśmy bardzo przerażający list. Poniżej zamieszczamy fragment.
"W czasie pandemii córka rozpoczynała przygodę z przedszkolem. Bez adaptacji. Poszła, bo nie miała innego wyjścia. Początkowo byłem pełen obaw, ale z drugiej strony takie pozostawienie dziecka przed faktem dokonanym chyba nie jest niczym złym. Nie było czasu na przekonywanie, proszenie, by córka weszła do sali, by została z panią przedszkolanką. Nie było czasu na długie pożegnania, przytulasy.
Mała płakała, nie chciała iść do obcych pań, nie chciała sama zostać w nowym miejscu. Po miesiącu się przyzwyczaiła, przestała płakać. W tym roku przygodę z przedszkolem rozpoczyna syn. Pierwsze spotkanie w przedszkolu już się odbyło. Dni i godziny adaptacji zostały ustalone. Panie dokładnie opowiedziały, jak ten proces będzie wyglądał. Powoli, stopniowo. Jednak jakoś to do mnie nie przemawia. Nie chce mi się chodzić i prosić, aby syn wszedł do sali, pobawił się z innymi dziećmi. Zastanawiam się, czy nie rzucić go na głęboką wodę tak jak córkę. Czytałem, że to adaptacja w stylu Tesco. Żona jest przeciwna, ale spróbuję ją przekonać".
Trudno nam zrozumieć taki tok rozumowania. Prawidłowy proces adaptacji zapewni dziecku poczucie bezpieczeństwa i sprawi, że najprawdopodobniej będzie chętnie do niego uczęszczało. W przeciwnym razie dziecko w nowym miejscu może nigdy nie poczuć się dobrze, komfortowo i bezpiecznie.