W życiu prawie każdego ojca przychodzi moment, kiedy musi nauczyć swoje dziecko jeździć na rowerze. Dziś opowiem wam, jak zrobić to lekko, łatwo i przyjemnie. A co najważniejsze, z minimalną ilością urazów. Na dodatek nie musisz kupować żadnych drążków i bocznych kółek. Jak to możliwe?
Reklama.
Reklama.
Istnieje wiele teorii na temat nauki jazdy na rowerze. Jedni mówią, żeby puścić małego jeźdźca na żywioł i "niech się uczy", inni opakowują dziecko w ochraniacze, boczne kółka i drążki. Moja żona i ja znaleźliśmy i wypróbowaliśmy prosty, podobno skandynawski sposób. I zadziałał perfekcyjnie. Ale zanim o samej nauce, wspomnijmy sobie o dwóch bardzo ważnych kwestiach.
Zacznijmy od roweru. To piekielnie istotna sprawa i nie chodzi o kolor, jaki sobie dziecko życzy. Rozmawiałem z wieloma rodzicami, którzy kupili dziecku rower ze stalową ramą. I to nie był dobry wybór, ich dzieciaki unikały tych sprzętów. W jednym przypadku rowerek stał się wieszakiem na zabawki i ciuchy. Jeśli tylko możesz sobie na to pozwolić, kup dziecku rower aluminiowy, jak najlżejszy. Dla dorosłego różnica 2-3 kilo w wadze zwykłego roweru nie jest wielka. Dla dziecka to bardzo dużo. Lżejszy rower łatwiej się podnosi, łatwiej na nim jedzie.
Niestety im lżejszy rowerek, tym droższy. Stalowe kosztują kilkaset złotych, aluminiowe bliżej tysiąca. A markowe jeszcze więcej. Warto więc szukać używanych. Są i takie marki, które niesamowicie trzymają cenę. Jeśli więc kupisz drogi rowerek dobrej marki, za 2-3 lata odsprzedasz go za niewiele mniej. Biorąc pod uwagę inflację, cena może być nominalnie taka sama.
Druga sprawa: kask. Nie wyobrażam sobie, żeby wypuścić dziecko bez kasku na rower. Maluch musi wiedzieć, że to jest podstawowe zabezpieczenie jego zdrowia. Albo i życia. Tu nie ma dyskusji, kask nie jest drogi, a może uchronić dziecko przed bardzo poważnym urazem.
Jeśli chodzi o ochraniacze na kolana, łokcie czy rękawiczki, to moim zdaniem sprawa nie jest już tak oczywista. Nasz synek najbardziej poobijał sobie piszczele, i to chyba nie podczas samej jazdy, ale przy prowadzeniu rowerka, odstawianiu go i wsiadaniu. Poza tym rowerzyści najczęściej doznają urazów rąk i obręczy barkowej. Człowiek, gdy upada, instynktownie chroni głowę. Stąd urazy nadgarstków, łokci czy obojczyka. Kolana raczej nie cierpią. Do kwestii ochraniaczy nie ma chyba co podchodzić zbyt ortodoksyjnie. Ale to moje zdanie.
Przygotowania do nauki jazdy na rowerze
Zakładam, że twoje dziecko jeździło już na rowerku biegowymi/lub trójkołowej hulajnodze. To doskonały trening równowagi. Sprzęty nie są drogie, pozwalają za to małemu człowiekowi szybko się przemieszczać i nabierać odruchów przydatnych podczas jazdy na – jak to mówi nasz synek – "rowerze z pedałami".
Moja rada: kup dziecku rower, ale nie dokupuj do niego bocznych kółek oraz drążka. To tylko utrwali w maluchu złe nawyki, przez co trudniej mu będzie nauczyć się jeździć na rowerze bez żadnej pomocy. Rowerek z bocznymi kółkami jest trochę jak gokart. Można na nim usiąść i siedzieć, można zostawić go na środku placu zabaw i się nie przewróci.
Dzieci są wygodnickie i sprytne. Skoro mam taki rowerek – myślą sobie – to po co uczyć się jazdy na dwóch kołach? Dlatego – moim zdaniem – ten etap najlepiej po prostu pominąć.
Czego potrzebujesz do nauczenia dziecka jazdy na rowerze?
Pomijając dwie oczywiste kwestie (dziecko i rower), musisz skombinować jedynie jakąś chustę, którą złapiesz dziecko pod pachami i będziesz mógł wygodnie trzymać za jego plecami na wysokości głowy. W tej roli może się sprawdzić długi szalik, stara chusta albo nawek kawał starego prześcieradła. Ważne, żeby był to materiał, a nie na przykład sznurek. Nie może wpijać się maluchowi w skórę, musi być miękki i nie przeszkadzać.
Taką chustę zakładasz dziecku na klatkę piersiową, przekładasz końce pod pachami i łapiesz z tyłu. Prosisz, żeby wsiadło na rower i pedałowało. I to działa, w naszym przypadku wręcz świetnie.
Na samym początku próbowaliśmy z żoną po prostu trzymać synka pod pachami. Nie warto. Bieganie za pędzącym dzieckiem w upokarzającej pozycji rozwala kręgosłup i mniej więcej po 15 metrach masz tego serdecznie dosyć.
Jakie są zalety tego patentu?
Dziecko uczy się od razu jeździć na rowerze, bez kółek i drążka. To szybki i tani sposób. Trzymając drążek przymocowany do roweru, czujesz i korygujesz ruchy roweru, a nie dziecka. Kiedy trzymasz je "na uwięzi" pod pachami, pomagasz maluchowi podpowiadając ruchy, jakie powinno wykonywać jego ciało. To wszystko działa piekielnie instynktownie. Kiedy dziecko przechyla się za bardzo w prawo, twoja ręka od razu ciągnie je w lewo. Gdy giba się za mocno, ręka idzie do góry, ograniczając przechyły.
A jak maluch już załapie, instynktownie obniżasz rękę za plecy dziecka i luzujesz chwyt. Wtedy wiesz, że praktycznie jedzie samo i możesz za jakiś czas zrezygnować z trzymania.
Jak to zadziałało u nas?
To tzw. skandynawski patent, tak ponoć uczą się jeździć na rowerze szwedzkie dzieciaki. Może i tak jest, najważniejsze, że to działa i to bardzo skutecznie. W różnych poradnikach możesz wyczytać, że tak nauczysz dziecko jeździć na rowerze w 15 minut. Może i jakieś dziecko załapie to w kwadrans, innemu zajmie to więcej czasu. My wyrobiliśmy się w kilka wyjść. Synek zasuwa na rowerze, nie przewraca się, jest zadowolony.
Ale popełniliśmy jeden błąd. W przedszkolu i na podwórku wsiada czasami na rowerki z bocznymi kółkami. I kiedy po kilku dniach przerwy postanowił pojechać do przedszkola na swoim rowerze, prawie się wywalił, a potem zdemotywował.
Dlaczego? Bo na rowerku z kółkami nie musi pedałować, żeby jechać. Może się zatrzymać i pogadać z kolegą. Dlatego radzę: jak już nauczysz dziecko jeździć "na dwóch kołach", zwróć uwagę na to, by nie korzystało już z rozwiązań pośrednich. My znowu wyciągamy chustę na szybką reedukację.