"To nie jest opieka naprzemienna" - miałam ochotę powiedzieć facetowi, który na placu zabaw rozprawiał o rozwodzie ze swoją partnerką. Wstrząsnęło mną to, że mężczyzna uważał, że alimenty płaci się eks, a nie na dzieci, a spotkanie z nimi dwa razy w tygodniu nazwał opieką na zmianę.
Reklama.
Reklama.
W Polsce rozpada się co trzecie małżeństwo. Większość z tych par to rodzice z dziećmi. Mimo wielu akcji dotyczących edukacji w zakresie zgodnego rozstania i zapewniania dobrostanu psychicznego dzieciom nadal pokutuje stwierdzenie, że rozstanie z matką dzieci jest także ucięciem kontaktów z maluchami. A alimenty to pieniądze dla kobiety, żeby dała wreszcie spokój.
Nie dalej jak wczoraj byłam na placu zabaw z dzieciakami. W wejściu stał facet, który rozprawiał o zbliżającym się rozwodzie z partnerką. Wyraźnie narzekał na warunki, które oferowała mu żona.
- Co drugi weekend i w środę oraz czwartek miałbym zawozić je na zajęcia - tłumaczył. - To przecież opieka naprzemienna. Nie należą się alimenty.
Po pierwsze opieka naprzemienna nie zwalnia z płacenia alimentów. Dzieci mają prawo do utrzymania podobnego statusu życiowego jak przed rozstaniem rodziców. A więc, jeśli ojciec wprowadzał więcej pieniędzy do rodzinnego budżetu, będzie płacił. Nawet jeśli co tydzień zabiera dzieci do siebie i łoży przez ten czas na ich utrzymanie.
Po drugie - co drugi weekend i kilka dni w tygodniu spędzone z dziećmi w samochodzie to nie jest równy podział opieki.
Przykre jest to, że mężczyzna uznawał kontakty z dziećmi za smutny obowiązek, a nie za okazję do budowania więzi.
W powyższym przypadku jasne jest, że większość opieki i kosztów spada na matkę. Wbrew obiegowym opiniom forów dla samców nie wszystkie kobiety biegają z paragonami do swoich eks, żaląc się, że muszą się dołożyć do utrzymania dzieci. Biorą to na swoją klatę.
Adwokat, z którą kiedyś rozmawiałam, mówiła, że mężczyźni biją się o opiekę naprzemienną, bo wierzą, że zwalnia ona z alimentów. Zupełnie nie pojawia się u nich myśl, że taki rodzaj rodzicielstwa oparty jest na tworzeniu więzi i spędzaniu czasu z dziećmi, wzięciu na barki zajęć dodatkowych, odrabiania lekcji, wizyt u lekarza.
Potem kończy się tak, że ojciec zapomina odebrać dziecko ze szkoły po lekcjach. Nigdy tego nie robił, musi się uczyć, musi zauważyć, ile pracy wykonywała jego partnerka, zanim się rozstali.
Inna znajoma adwokatka zajmująca się prawem rodzinnym, zawsze mówi: "Nie stać cię na alimenty? Rzuć palenie". A jak nie palisz, to alkohol. Jak nie pijesz, to zmniejsz wydatki na hobby. Nie masz hobby? Weź dodatkowe zlecenie w pracy.
Poza tym, skoro do tej pory dzieliliście wydatki i dokładałeś się do domowego budżetu, to czemu teraz jesteś zaskoczony kosztami życia?
Brak zainteresowania sprawami domowymi sprawia, że panowie przegrywają na salach sądowych. Mogą być fantastycznymi ojcami, ale w momencie pojawienia się pozwu decydują się zostać obcymi.
Przeciąganie spraw w sądzie, który zawalony jest kolejnymi wnioskami, krzywdzi rodziców i dzieci. Bitwa o jeden dzień w tygodniu na piśmie nie ma sensu. Codzienność, choroby dzieci, ich rozkład zajęć i plan lekcji zweryfikują postanowienia sądu. Dzieci rosną, a ich potrzeby się zmieniają.
Najbardziej mnie ruszyło to, że chwilę po rozmowie do ojca na placu zabaw podbiegły dzieciaki. Chłopcy w wieku około 6 lat. Tata przytulał ich i spokojnie do nich przemawiał. Widać, że się kochają.
Tymczasem nie chce płacić alimentów na synów i wykłóca się z matką o dwa dni, w których ma okazję porozmawiać z nimi o ich potrzebach, dowiedzieć się, co u nich.