Za co kochamy hulajnogi
Wielu jej zwolenników zwraca uwagę, że hulajnoga elektryczna świetnie sprawdza się jako miejski środek transportu. Pozwala dość szybko, z pominięciem korków, przedostać się z domu do szkoły czy pracy. Do tego nie trzeba kluczyć po okolicy w poszukiwaniu miejsca postojowego i pojazdy elektryczne kojarzą nam się tak ekologicznie.
Ekologicznie - niekoniecznie
No niestety, nawet z tą ekologią nie do końca jest tak różowo, bo baterie, które są w hulajnogach, niekoniecznie wytrzymują wystarczająco długo. Ci, którzy jeżdżą na nich codziennie, mówią, że dobrej żywotności mają rok, po dwóch wymiana baterii jest koniecznością. A to elektroodpady, z którymi tak średnio sobie radzimy. Tramwaj też jeździ na prąd i nie musisz go parkować, a jednak starcza na dłużej.
Nie wspominając już o pojazdach tzw. miejskich, gdzie niektóre źródła podają, że bateria wytrzymuje tak mniej więcej 4 tygodnie intensywnej eksploatacji. No nie wychodzi to ani ekologicznie, ani ekonomicznie.
Bezpieczne - wcale
Już na początku, kiedy hulajnogi elektryczne zaczęły pojawiać się na naszych ulicach, ortopedzi alarmowali, że w szpitalach znacznie wzrosła liczba pacjentów ze złamaniami i stłuczeniami kończyn. Przypadek? Nie bardzo, hulajnogi przemieszczają się dość szybko, a człowiek jest jednak na nich odsłonięty. Jeden nieostrożny ruch może skończyć się upadkiem.
Paweł jechał na hulajnodze miejskiej, spieszył się po dzieci do szkoły, nagle kółka się zablokowały i... przeleciał przez kierownicę. - Na szczęście skończyło się tylko na startej twarzy, ale wyobraziłem sobie, że lecę tak na dwulatka na rowerku biegowym... Więcej nie wsiadłem - wspomina.
Oczywiście, jak znaczna większość użytkowników, Paweł jechał bez kasku. Jego obawy wcale nie są nieuzasadnione. Kilka tat temu w Londynie mężczyzna jadący na hulajnodze wpadł na czteroletniego chłopca, który był na spacerze z rodzicami. Dziecko wylądowało w ciężkim stanie w szpitalu. Nie wspominając już o przypadkach, kiedy pędzący na elektrycznych dwóch kółkach wjechali pod koła samochodu czy tramwaju.
Oczywiście, że wypadek może zdarzyć się też na klasycznej hulajnodze, rowerze, czy pieszo, ale pamiętajmy, że na nich przemieszczamy się wolniej, więc czasu na reakcję jest znacznie więcej. Nie pomaga też to, że użytkownicy nie zwracają uwagi na regulacje prawne, gdzie, jak i kto może się tym pojazdem przemieszczać. Hulajnogi widzimy więc i na chodnikach, i na ścieżkach rowerowych, i na ulicach.
Widzimy, bo o słyszeniu nie ma mowy, to bestie ciche i podstępne. Na hulajnogę wsiadają już 5-, 6-latki, które przecinają osiedlowe uliczki, jak apokaliptyczni jeźdźcy śmierci i młodzież wracająca nocą z imprez, nierzadko pod wpływem, ale za to prawie nigdy w kasku.
Sport? Niby jaki?
Przyjmuje się, że jazda na klasycznej hulajnodze spala nawet 30 proc. więcej kalorii niż jazda na rowerze. A na tej elektrycznej? Niewiele więcej niż spanie. Idąc na plac zabaw, zobaczycie mnóstwo dzieci, które przyjadą na tym wynalazku, a potem zalegną na ławce z telefonem. Do tego w pulchnej łapce trzymają słodką przekąskę, albo, co gorsza, jakiś energetyk.
Patrząc na badania, które mówią, że nasze polskie dzieci tyją najszybciej w Europie, trudno powiedzieć: "ach, OK, niech nie męczą się w drodze do szkoły". A niech się męczą, niech się pocą i przestaną być leniwymi ludźmi z poważnym problemem z nadwagą.
Hulajnoga elektryczna została nieco okrzesana przez prawo dopiero w połowie ubiegłego roku. Dziś teoretycznie nie może na niej przemieszczać się dziecko bez karty rowerowej, w przypadku dorosłych wystarczy dowód osobisty. W końcu też wiemy, że prawo przewiduje mandat za jazdę na niej pod wpływem alkoholu, ale prawo sobie, a życie sobie.
Nie bez powodu w okresie komunijnym sprzedaż tych zabawek wzrasta. Kartę rowerową można zrobić dopiero w wieku 10 lat, a komunię przyjmuje się rok wcześniej. To chyba najlepszy dowód na to, że wielu rodziców wciąż nie rozumie, jak niebezpieczne potrafią być te zabawki.