logo
Zamiast nakazów - prośba o pomoc, to zmieniło wszysko. Fot. PNW Production z Pexels
Reklama.
  • Żona nagle i niespodziewanie musiała wyjechać na kilka dni. Zostałem sam z trójką dzieci, psem i... drugimi zmianami w pracy.
  • Zamiast nakazywać i wymagać, zacząłem prosić o pomoc i traktowałem synów jak partnerów.
  • Dzieci poczuły się docenione i w tych kilka dni zrobiły więcej w domu niż normalnie przez cały miesiąc.
  • Chłopaki, mamy misję

    Pracuję z domu, więc mam na starcie trochę łatwiej. Dobra, znacznie łatwiej. Rano nic się w naszym życiu nie zmieniło, bo zwykle to ja ich budzę. Natomiast popołudniami, kiedy zaczynali wracać z placówek, ja zaczynałem pracę. O ile można wymagać od 12-latka, że ogarnie się sam, to nie da się bezobsługowo zajmować się 4-latkiem. 

    Oni wszyscy musieli być świadomi tego, że gramy do wspólnej bramki i do 22.00, kiedy ja pracuję, muszą mi służyć wsparciem. Jak partnerzy. Muszę powiedzieć, że poczuli się do współodpowiedzialności. Kiedy średni wracał, powinien nieomal od razu jeść obiad. Jest na diecie, wszystko trzeba ważyć, odpowiednio przygotowywać. 

    Bez problemu wszedł w rolę strażnika makaronu. Połowę obiadu robił sam, nie miał też żadnego problemu z czynnościami, na które zwykle kręci nosem albo zwyczajnie o nich zapomina, jak karmienie psa czy wynoszenie śmieci. 

    Któregoś dnia uznałem, że wypadałoby posprzątać, a chłopcy, widząc, co robię, o dziwo, bez żadnego proszenia, przyłączyli się do pracy. Stwierdzili, że szybciej ogarniemy, to zdążymy jeszcze w mojej przerwie pójść na rower. Zaskakująco poczuli się za dom współodpowiedzialni. Za siebie nawzajem także.

    Do najmłodszego przyszedł kolega z tatą, wiedzieli, że jesteśmy sami, a ja pracuję, więc znajomy stwierdził, że zajmie się dziećmi. Ale starsi synowie weszli w rolę gospodarzy, zorganizowali maluchom zabawę, a tatę Maćka podjęli kawą i ciasteczkami.

    Kiedy goście poszli, wyjrzałem na zewnątrz, spodziewając się, że zastanę tam mniej więcej lej po bombie, ale ogród wyglądał, jakby nikogo tam nie było przez ostatnie dwa dni. Posprzątali.

    Traktuj ich poważnie

    Dzieciaki, niezależnie od tego czy mają lat 4, 9 czy 12 lat, lubią, jak traktuje się ich poważnie. Każdego dnia wymagamy od nich pewnej dozy odpowiedzialności, samodzielności i pomocy w domowej rutynie. Ale w sumie najczęściej nie wiedzą po co. Bo kiedy chcemy, żeby zmywarka była szybko rozpakowana i rzeczy w szafkach poustawiane zgodnie z naszym wewnętrznym feng shui - robimy to sami.

    Nie pchają się przed szereg, bo po co, skoro dorośli wszystko tak świetnie ogarniają? Jaki to ma sens? A tych kilka dni nauczyło ich, że jak dorosły jest jeden i to dość mocno zajęty, to każda chwila jest na wagę złota. Warto się ruszyć i zrobić coś, kiedy ktoś traktuje cię jak wspólnika, a nie pomocnika. 

    Bo przecież można ugotować razem obiad, posprzątać i nawet jeśli pod stołem nie jest idealnie odkurzone, to nikt tam jeść nie będzie. Powiem wam, że warta jest tych paru okruchów radość 4-latka, który mówi z dumą mamie, że sam odkurzył cały salon. I co z tego, że ubranie są pogniecione, skoro ze sznurka, nawet tego, który wisi wysoko, ściągnął je po wysuszeniu 9-latek.

    Kiedy nakazujemy dzieciom, co mają robić, używamy tonu nie znoszącego sprzeciwu. "Już" - ponaglamy, "bo ja tak mówię" - argumentujemy. Tyle że wtedy raz, że przestaje być miło, a dwa - lubisz, jak na ciebie krzyczą? Nikt nie lubi czuć się mniej ważny, od razu włącza nam się instynkt samozachowawczy. I dzieciom też - jak mają przeciw czemu, zaczynają się buntować, a ja chciałem, żeby ze mną współpracowali.

    Dzieci to tacy sami ludzie, jak ty i ja, tylko mniejsi. Do działania napędza ich sukces, a widzą go, przeglądając się w dumnych oczach rodzica. "Dziękuję" nic nie kosztuje, a wypowiedziane do dziecka, które zrobiło coś dla wspólnego dobra, jest dla niego piękną nagrodą. Tak jak czas, który poświęcasz, żeby zrobić coś z nim. Tylko czy czas z własnym dzieckiem nosi znamiona poświęcenia?

    Czytaj także: