"Jesteśmy cali" - pisze Marta. Swietuszce kilka dni temu urodził się wnuk, ale nikt z jej rodziny nie szykuje się do ucieczki. Rodzina Petra nie chce porzucać domów. W szkole Mariusza ukraińskie dziewczynki milczą, bo niepewność tego, co dzieje się w kraju dziadków, nie pozwala im mówić na głos o strachu.
Reklama.
Reklama.
Ewelina Kasprzyk spędziła w Ukrainie prawie 3 lata, ucząc języka polskiego. Żyła, rozmawiała i jadła kolacje ze swoimi uczniami z Koziatynia i Szczerca. W środę nie wypuszczała z rąk telefonu, dzwoniąc do bliskich, którzy tam mieszkają.
- Najgorsza jest bezradność. Nie mogłam dodzwonić się do przyjaciół z Koziatynia, po prostu nie było sygnału, więc jak Swietka odebrała, odetchnęłam z ulgą - opowiada Ewelina. - Mówię "Pakujcie się i przyjeżdżajcie", a ona na to: "Jak ja mogę to wszystko tu zostawić? Jak będzie bardzo, bardzo źle, to wtedy może skorzystam z twojego zaproszenia".
Nikt nie wierzył, że będzie wojna
Jeszcze gdy Ewelina była w Koziatyniu, w miejscowości obok doszło do wybuchu w punkcie zbrojnym. Oficjalnie nic się nie stało, kilkoro rannych, ale ludzie przekazywali sobie z ust do ust, że to Rosjanie stoją za wypadkiem. Ludzi, których domy zostały zniszczone w wyniku eksplozji, tymczasowo ewakuowano do Koziatynia.
- Strach i świadomość, że Rosja może zaatakować Ukrainę, zawsze mieli z tyłu głowy, ale nie rozmawiali o tym dużo. W Szczercu, które jest na zachodzie Ukrainy, ludzie po prostu żyli swoim życiem - wspomina Ewelina.
Nawet gdy kilka dni temu rozmawiała z przyjaciółmi, nikt nie wierzył w to, że dojdzie do wojny. - Natalka, nauczycielka tańca z mojej szkoły, cały czas powtarza, że mają nadzieję, że wszystko się zaraz skończy. Jej córka, która studiuje w Kijowie, przekazała, matce, że studenci organizują swój powrót w rodzinne strony.
Syn najbliższej przyjaciółki Eweliny, Swietki, kilka dni temu został ojcem. Razem z żoną mieszkają kilka kilometrów od Koziatynia, w Winnicy. - Pod żadnym pozorem nie chcą przenieść się do matki. Mówią, że jeśli sytuacja się zaogni, wolą uciekać na wieś do babci dziewczyny, bo koło Koziatynia jest punkt zbrojny, a w samym mieście węzeł kolejowy. Jeśli miałyby być bombardowanie w tym rejonie, to tam - relacjonuje Ewelina.
Marta, dyrektorka szkoły w Szczercu, napisała do niej tylko "Jesteśmy cali".
Z tego, co wie Ewelina, jej gospodarze nie robili zapasów, nie przygotowywali się na wojnę. Teraz śledzą wiadomości i liczą na cud, w którym Rosja szybko się wycofa.
Starych drzew się nie przesadza
Petro S. przyjechał do Polski 5 lat temu z żoną. Mają córkę. Jest tutaj lekarzem. W zachodniej Ukrainie zostali jego rodzice, rodzeństwo i teściowie.
- My w strachu żyliśmy od 2014 roku. Byliśmy w szoku, nie mogliśmy uwierzyć, że Rosja odważyła się zająć Krym. Potem się otrząsnęliśmy - wspomina Petro.
Liczy na interwencję ukraińskiego wojska i odparcie rosyjskich ataków. - My jesteśmy u siebie i to pomaga w walce. My nie walczymy o czyjeś, a o swoje - mówi.
Jego rodzina, która mieszka w Ukrainie, uspokaja go i powtarza, że wszystko jest dobrze. Dają sobie radę. Tylko jemu trudno w to uwierzyć, gdy przegląda informacje i filmy z ataków w internecie.
- Mają do kogo jechać. Ale zapytam panią, czy jeśli pani spędziłaby całe życie w jednym miejscu, to gotowa była rzucić wszystko, wszystko zostawić i zaczynać od zera? Im starszy człowiek się staje, tym trudniej wyjechać - tłumaczy.
Ma wokół siebie znajomych, którzy jak on przyjechali do Polski z Ukrainy. Rozmawiają, ale to nie pomaga, bo jedni drugim przekazują swój strach i lęki. Wszyscy myślą o tych, którzy tam zostali. Czują się bezradni.
Z córką jeszcze nie rozmawiał o tym, co dzieje się w kraju jej dziadków. Nie wie, jak się do tego zabrać.
"Te dzieci nie są gotowe"
- W klasie piątej mam dwie dziewczynki z Ukrainy. Nie podjęliśmy tematu dzisiaj. Uznaliśmy, że nie będziemy wprowadzać ich w zakłopotanie - mówi Mariusz Wojciński, nauczyciel ze szkoły z oddziałami integracyjnymi z Inowrocławia.
- Mam wrażenie, że dzisiaj te dzieci nie są gotowe, żeby powiedzieć o swoich obawach i strachu. Pamiętajmy, że pozostawiły tam swoje rodziny, bliskich, kolegów i koleżanki. Czasem nie mają ze sobą kontaktu, czekając z cierpliwością na informację, żyjąc w nadziei, że będzie to dobra wiadomość.
Ale kilka dni przed atakiem Rosji na Ukrainę rozmawiali ten temat w klasie. Mariusz wspomina, że uczennice były zaskoczone empatią i wsparciem, które otrzymały od kolegów.
- Fakt, że pracuję w szkole z oddziałami integracyjnymi, sprawia, że wśród naszych uczniów jest głęboko rozwinięta empatia - mówi. W środę już od 8 rano uczniowie ósmej klasy do szkoły przyszli z szeregiem pytań, strachem o swoją przyszłość i obawą, co dzieje się w Ukrainie.
- Pytanie, jak to się mogło stać? Dlaczego? Co będzie dalej? Nasi psycholodzy pozostają w kontakcie z dziećmi zarówno pochodzącymi z Ukrainy, jak i pozostałymi. Wszyscy przeżywamy to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, ale pozostaje nam czekać na wiadomości razem z nimi - mówi.