Czy to w ogóle możliwe, żeby przestać wkurzać się na dzieci? Jasne, że tak. Jednak większość z nas działa szybciej niż myśli. Wprowadzając tę jedną metodę, sprawiłam, że błahe sprawy, na które wściekałam się do tej pory, nie są w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.
Metoda separacji sprawiła, że przestałam denerwować się na swoje dzieci.
Do tej pory pierwszą moją reakcją na ich negatywne zachowanie było zdenerwowanie lub krzyk.
Technika Naomi Aldert zmieniła moje podejście i teraz jestem o wiele spokojniejszym rodzicem.
"Idźcie spać!", "cicho!", "robię teraz coś innego, nie rozerwę się" - nie liczę, ile razy mówiłam tak do moich dzieci. A gdy któreś z nich przychodziło z płaczem, że drugie je pobiło, reagowałam krzykiem, a to sprawiało, że lamentów było tylko więcej.
Nie tędy droga - pomyślałam.
Jak nie denerwować się na dzieci?
Przecież zaraz po tym, jak słyszę ryk z innego pokoju albo przychodzą do mnie na siebie skarżyć, albo mówią, że woda "sama się wylała", pierwsza moją reakcją jest wkur...zenie się.
Miałam okazję niedawno przejrzeć pewną książkę, w której autorka tłumaczyła, że najlepszym rozwiązaniem byłoby powstrzymać się od wyrażania swoich myśli na głos.
W książce przeczytałam: "Zauważ, że gdy zachowanie dziecka wywołuje twoją reakcję, umysł podsuwa pewne słowa. Jest jak komputer, który sam kieruje swoim działaniem: dziecko coś zrobiło, a w twojej głowie automatycznie otwiera się okienko. Nie byłoby w tym nic złego, gdybyś nie czytał ani nie czytała na głos, co pojawia się w tym okienku. Jeśli jesteś zdenerwowany lub zdenerwowana, te niewłaściwe słowa i działania tylko zaostrzają sytuację. Nie powinieneś ani nie powinnaś mówić tego, co podpowiada ci umysł, ponieważ nie odzwierciedla to twoich prawdziwych intencji, a zatem nie jest szczere".
Nasze zachowanie względem dzieci przypomina trochę pracę prezenterów telewizyjnych - czytamy na głos to, co wyświetla się na prompterze, bezmyślnie, nie zastanawiając się, jakie emocje wywołamy w odbiorcy, a tym bardziej nie zawsze czytamy to, co zgodne jest z naszymi przekonaniami.
Naomi Aldort, która jest autorką książki "Wychowywać dzieci, wychowywać siebie" i którą cytuję powyżej, snuje przez kartki opowieść o całej metodzie S.U.W.E.M.
Ale nie zawsze udaje nam się wprowadzić w życie wszystkie genialne metody wychowawcze, prawda? Więc skupmy się tylko na jednej technice.
Jak nie krzyczeć na dzieci: praktyka
Punkt - Separacja, od którego zaczyna swoje rozważania, był dla mnie punktem zwrotnym w relacji z dziećmi.
Przecież wylanie kubeczka z wodą czy szturchnięcie brata, ani we mnie, ani w moich synach nie wywołuje takich silnych emocji, które uzasadniałyby krzyk.
Gryzienie się w język oczywiście nie stało się moją codziennością z dnia na dzień. Dobry tydzień zajęło mi powstrzymywanie się od odkrzykiwania z kuchni: "Co się stało, czemu znowu płaczecie?" i głośnego tupania zwiastującego chłopcom rychłe pożegnanie z dobrą zabawą.
Ale gdy już mi się udało, okazało się, że nie tylko oni stali się spokojniejsi, ale ja też. Rzeczywiście zauważyłam zależność pomiędzy moją reakcją, a ich. Ja w nerwach zadaję pytania, czemu się pobili, więc oni zmuszeni są do obrony, ja ze wściekłą miną sprzątam rozlaną wodę, oni zaczynają się przekrzykiwać, kto bardziej jest winny strącenia szklanki.
Zatrzymanie się nad plamą na podłodze, wzięcie oddechu i zapytanie spokojnym głosem: "I co teraz z tym zrobimy?", sprawiło, że jak nigdy wcześniej nikt nie był stawiany w tryb oskarżenia. Zaczęliśmy współpracować.
Oni dalej są dziećmi i rozrabiają, testują moje granice, rozlewają wszystkie płyny i tłuką się niemiłosiernie, ale to, co zyskałam przede wszystkim ja - to brak poczucia winy, że znów puściły mi nerwy oraz sprawiłam dzieciakom i sobie przykrość.