Czy Matka i Ojciec kochają tak samo? Czy zakochują się w dzieciach tak samo? Odpowiedź najbardziej prawdziwa to jak zwykle odpowiedź najbardziej ogólna "To zależy". Ja w swoich dzieciach zakochiwałem się dziwnie.
Przez większość życia wcale nie chciałem mieć dzieci, ale kiedy partnerka zapytała, co dalej, postanowiłem znaleźć odpowiedź.
Przerabiałem to trzy razy i za każdym razem ta miłość przychodzi szybciej.
Wstawanie do dziecka w nocy, noszenie go w chuście, to są takie drobiazgi, które sprawiają, że łatwiej jest poczuć, że po drugiej stronie relacji jest fajny człowiek.
Wstęp — Nie chciałem mieć dzieci
Tutaj musi nastąpić ostrzeżenie dla co wrażliwszych rodziców, otóż nie zwykłem kłamać ani udawać, wiec mogę zaproponować Wam tylko prawdę, moją prawdę, a prawda nie zawsze bywa ładna. Nie zawsze chciałem mieć dzieci, a w sumie to przez większość życia nie chciałem. Tak od 1982 do 2009, czyli przez 27 lat. Ale jak człowiek dochodzi do pewnego wieku i jest w związku, to do czegoś to powinno prowadzić.
Wspólna zabawa, przedłużanie gatunku, przedłużanie rodu czy chęć tulenia małego różowego "czegoś" i ubieranie go, w co ci tylko do głowy przyjdzie. Można też chcieć się sprawdzić w roli rodzica, ale to zabawa średnio bezpieczna, szczerze mówiąc, uważam, że bawienie się w sapera ma w sobie więcej z poduszek powietrznych niż rodzicielstwo.
W pewnym momencie moja partnerka wyraziła chęć posiadania potomstwa, a ja postanowiłem jej nie ściemniać i stwierdziłem, że nie wiem, czy chce. Jak mówiłem: szczerość. Ponieważ ją szanuję, to musiałem sam ze sobą ustalić odpowiedź, nim przedstawię ją na forum.
Czekała z 6 miesięcy, a w tym czasie ja starałem się analizować, myśleć i rozmawiać sam ze sobą. Niewiele z tego wynikało, bo z czysto logicznego punktu widzenia dziecko to koszt i problem, a mimo to, gdzieś pod skórą czułem tę magię, jaka nas skłania do posiadania potomstwa. W międzyczasie nasz związek dojrzewał i się stabilizował.
Może jeszcze nie wspólny kredyt, ale już wspólne zagraniczne wakacje, które były dla nas sporym wydatkiem, ale i dowodem na to, że udźwigniemy dodatkowe zobowiązania.
Przedsięwzięcie wydawało się możliwe do realizacji. Próbując ekstrapolować naszą przyszłość (tak mam, że jak w szachach, tak i w życiu próbuję myśleć do przodu) wychodziło mi, że knajpy i wakacje się znudzą, na budowanie własnej korporacji jesteśmy za miękcy, a jednocześnie coś z tym życiem robić trzeba.
Po głowie dalej chodziło mi pytanie żony i w pewnym momencie poczułem (nie wymyśliłem, ja naprawdę to poczułem), że jestem gotowy, że dalej się boję, ale wiem, że damy radę i wiem, że oboje tego chcemy. Tak zaczął się Rozdział Pierwszy.
Rozdział Pierwszy — Podróż w nieznane
Dwie kreski na teście i tyle, nie czułem nic, trochę przygotowań, jakieś badania, żona kształciła się na potęgę, ja od czasu do czasu prosiłem ją o streszczenia, żeby nie zostawać całkiem z tyłu i jakoś to szło. Potem była szkoła rodzenia i tam ogarnąłem trochę mechanikę (tu zginaj, tam nie, to smaruj, a tego raczej nie).
Jak już był termin, to zaczęły się badania KTG, i o ile słuchanie bicia serca mojego Dziecka to było dla mnie wielkie przeżycie, to samo KTG jakoś nie robiło wrażenia. Poród nie był prosty, był pierwszy. I dla mnie, i dla niej. Potem okazało się, że nie był też zbyt idealny i wiele zawdzięczamy opanowanej i znającej swój fach położnej. Pojawił się On.
Był mój, wiedziałem to, ale co dalej? Przytulałem, przewijałem, wstawałem w nocy, podawałem do karmienia, ale na początku dziecko jest praktycznie w 100 procentach Matki. To jej bicie serca zna lepiej i to ona zapewnia mu niezbędny do przeżycia pokarm.
Dopiero, jak po kilku tygodniach od porodu chwycił mnie za palec i spojrzał w oczy, to ja zobaczyłem w nim partnera. Z każdym uśmiechem, reakcją na to, co robię, grymasem zaczynałem w nim widzieć człowieka, Syna. Jak okazało się, że mając kilka miesięcy, potrafi pokazać, że taka piosenka mu pasuje do zasypiania, a inna to kompletny syf, to byłem kupiony.
Rozdział drugi — Budyń
Przy drugiej ciąży żona zakochiwała się w dziecku w tempie wyścigówki. Widać było, że wiedząc, co będzie potem, bała się mniej i zdecydowanie szybciej niż w pierwszej ciąży stała się matką. Cieszyła się strasznie, a ja dojrzewałem z prędkością spacerową, czyli byłem pięć długości za Nią i rozglądałem się na boki.
W końcu przy kolejnym USG gdzie Ona zachwycała się oczami, nóżkami, rączkami i wszystkim, co dało się wypatrzeć w czarno-żółtym nieostrym i ciągle zmieniającym się jak wnętrze lampy woskowej obrazie nie wytrzymałem i stwierdziłem, że przecież tam nic nie widać, to wygląda jak budyń mieszany, żeby nie wykipiał. Był śmiech i delikatny foch...
Kiedy już Numer Dwa się urodził, poszło szybciej, jakoś podświadomie czułem, że też będzie fajnym kolesiem, jak jego starszy brat. Z każdym dzieckiem idzie jakoś szybciej.
Rozdział Trzeci — Ekspres Polarny
Najmłodszy kupił mnie prawie od razu po wyjściu, może dlatego, że poród trwał krótko, było Boże Narodzenie, więc jego magia też robiła swoje, Ona mało cierpiała, a ja po raz trzeci byłem obecny od początku do końca, ciąłem pępowinę i przytulałem tego usmarowanego, sinego gościa, który nijak nie przypomina tych filmowych czyściochów. Ale za to widziałem jego bystre ślepka, które miał szeroko otwarte, jakby od razu nie chciał niczego przeoczyć.
Jego od początku nosiłem w chuście. Nie przepadał za wózkiem, więc było to całkiem logiczne wyjście. Nie powiem, że to jakaś namiastka ciąży, bo nie przesadzajmy, ale jak idziesz na spacer z takim zawiniątkiem pod kurtką i czujesz, jak trochę cię kopie, trochę jak oddycha. Wiesz bez patrzenia, że zasypia, bo jego oddech się zmienia. To całkiem fajne doświadczenie.
Co w sumie zabawne, ten najmłodszy, chociaż najbardziej "mamowy", zasypiać lubił od początku na mnie, może dlatego, że jest mu miękko? A może dlatego, że mamy nić porozumienia, której nie umiem wyjaśnić. To on, obok mnie, jest największym fanem mojego home office, bo zanim zaczął chodzić do przedszkola, przychodził sam, wspinał mi się na kolana i nic nie robiąc sobie z trwającego właśnie call'a zasypiał.
Lubię ich
Chociaż wcale nie są naszymi małymi kopiami, każdy ma swoje zainteresowania, często różne od moich, choć do szachów wszystkich ciągnie. Chłopaki są przeglądem tego, jak bardzo różne mogą być dzieci, które powstały z jednej puli genów. Najstarszy jest typem mędrca, średni to emocjonalna bomba z analitycznym umysłem, a najmłodszy, to czysta energia.
Prawda jest taka, że moje dzieci kocham bardzo, bardziej niż siebie (o tym człowiek się przekonuje, jak dziecko ląduje w szpitalu, albo coś zagraża jego życiu). Ale miłość ta rodziła się powoli i jeśli miałbym powiedzieć, że kocham ich za nic, to bym kłamał. Kocham ich za spojrzenia, za uśmiechy, za to, jacy są. Każdego.