Byłeś kiedyś ze swoim dzieckiem w szpitalu? Znasz ten miks strachu, przerażenia i niepewności, poczucie, że siedząc na twardym krześle w poczekalni, kochasz swoje dziecko najbardziej na świecie i zemdlejesz, jeśli zobaczysz strzykawkę? A gdybyś musiał tam zostać kilka tygodni, miesięcy, cały rok? Dobijam cię? Potrzebujesz odstresowania? Potrzebujesz klowna!
Czerwone Noski Klown w Szpitalu to fundacja, która niesie ulgę w smutku chorym dzieciom i ich rodzinom. Jak mówią o sobie członkowie ekipy czerwononosych, zastrzyki mniej bolą, gdy klown trzyma za rękę, a śmiech jest najprzyjemniejszym ze wszystkich lekarstw.
Radosław Chabowski na co dzień jest tatą dwójki dzieci, mężem i zwykłym facetem. Wchodząc po schodach Centrum Zdrowia Dziecka, nakłada najmniejszą maskę świata, czyli swój czerwony nos i zmienia tożsamość. Nie ma Radka, jest Doktor Pomidor.
Stąd ich pseudonimy. – To ważne z punktu widzenia psychologii – tłumaczy Radek. – Staramy się odczarować personel szpitalny. Pokazujemy, że to nie są demoniczne postaci, które badają i robią coś złego. Nasze pozytywne postaci też są elementem dochodzenia do zdrowia.
– Udowodniono, że śmiech dotlenia mózg, poprawia pracę układu krwionośnego, a nawet… układu trawiennego. Śmiech pomaga również zmniejszyć stres związany np. z nieprzyjemnymi procedurami medycznymi i pobytem w szpitalu, odwrócić myśli od nieprzyjemnych doświadczeń i strachu. – Nasza praktyka pokazuje, że to działa – opowiada Radek.
Dzieci zawsze będą dziećmi, chcą się bawić, głośno krzyczeć i śpiewać. W szpitalach często tłumione są te ich potrzeby. – Nie wiem, czemu jesteśmy tak nauczeni, że w szpitalu powinno być cicho. Pamiętam, jak kiedyś na korytarzu z dzieciakami śpiewaliśmy piosenki. W drzwiach obok z impetem stanęła pielęgniarka z groźną miną. Zapytałem ją: "Jesteśmy za cicho?". Nie miała odpowiedzi – opowiada Doktor Pomidor.
Teatr dla każdego
Chabowski skończył wydział lalkarski. Pracował w teatrze, ale szybko zrozumiał, że czegoś mu brakuje w pracy. – Kontaktu z żywym widzem. Improwizacji – tłumaczy. Ogłoszenie o castingu dla klownów znalazł w internecie.
Chabowski odwiedza też Klinikę Budzik. – Jestem nieliczną z osób, które poznały tam wszystkich pacjentów, bo jestem tam od początku. Pacjenci przez rok przechodzą tam rehabilitację, nawiązujemy z nimi więzi. Czasem jakaś mama woła nas: "Zobaczcie, czego nauczyła się moja córcia!". Wchodzimy do sali, a tam dziewczynka wyciąga do nas rękę i pokazuje… środkowy palec. A nam kręcą się łzy w oczach, bo jeszcze niedawno potrafiła tylko mrugać powiekami – opowiada Radek.
Mówi, że wielu rodziców dziękuje im za obecność. Przełamują się, wychodzą ze stuporu, odrętwienia, w którym trwali od czasu diagnozy ich dzieci.
Pogotowie Uśmiechu
Czerwone Noski uruchomiły dwa lata temu projekt nazwany "Pogotowie Uśmiechu". Klowni odprowadzają dzieci na sale operacyjne. Są z nimi zarówno przed podaniem znieczulenia, jak i zaraz po wybudzeniu. Pomagają dzieciom przejść w sen z uśmiechem.
– Mam wrażenie, że to najwłaściwsze miejsce, w którym powinniśmy być – mówi Chabowski. – Poziom stresu i napięcia przed salami operacyjnymi jest przerażający. Tutaj pierwszy raz zobaczyłem, że można trząść się ze strachu.
Radek mówi, że bardzo trudno jest oderwać dzieci od myśli o operacji. Szczególnie te, które nie pierwszy raz kładą się na stół. Wystarczy widok anestezjologa w drzwiach sali, aby dzieci znów zamknęły się w sobie.
– Bawię się z nimi pacynkami, puszczamy bańki mydlane, śpiewam im kołysanki. Uspokaja je to. Czasami po wybudzeniu pytają o grane przeze mnie melodie – wylicza swoje sposoby Radek. – Dzięki temu, że wchodzimy z dziećmi, nie czują się one opuszczone. Podbudowuje je myśl, że ktoś, kogo znają i lubią, jest tam z nimi.
Przed drzwiami bloku operacyjnego potrzebują go nie tylko dzieci, ale i rodzice. – Gdy zamykają się drzwi, rodzice często pękają. Do tej pory trzymali się w ryzach, by nie straszyć dzieci, ale dopadają ich emocje. Staram się wtedy pomachać im jeszcze zza drzwi sali operacyjnej i przekazać, że ich dziecko zasnęło i wszystko jest dobrze. Często wyganiam ich do restauracji, bo rodzice solidaryzują się z dziećmi i odmawiają jedzenia.
Nie przynoś pracy do domu
Wszyscy klowni z Czerwonych Nosków objęci są opieką psychologiczną. Gruba kreska pomiędzy szpitalem a domem jest niezbędna, aby nie dać się pochłonąć demonom smutku.
– Pracują z nami psychologowie z doświadczeniami ze szpitali onkologicznych – wyjaśnia Radek. – Spotykamy się we wspólnym gronie i rozmawiamy. Choć punktem wyjścia jest szpital, to otwieramy się holistycznie także na nasze życia. To, że można z siebie wszystko wyrzucić, bardzo pomaga, przynosi ulgę.
Radek mówi, że najbardziej chroni go maska. – Jak tylko zakładam nos, staję się Doktorem Pomidorem. Gdy mam na nosie czerwoną kropkę nie dogadasz się ze mną, na każde pytanie odpowiem językiem mojej postaci.
– Najgorszą rzeczą dla klowna jest zdjęcie mu nosa. Dzieci bardzo chcą to robić, ale nie mogę na to pozwolić. Wymyśliłem, że znajdę się z nimi w pół drogi. Mówię im: "Możesz dotknąć czubka nosa klowna, to przynosi szczęście".