Niemal każdy młody człowiek chce być DJ-em. Łatwo wyobrażać sobie siebie w tej roli, trudniej zacząć, jeszcze trudniej żyć z grania. To męcząca praca, zwłaszcza gdy nie jesteś już nastolatkiem zarywającym noce, a 30-latkiem, który po nieprzespanej nocy wraca do domu, w którym czeka małe dziecko.
Ludzie, którzy zaczynają grać, najczęściej robią to, ponieważ ich znajomi też grają. Trudno jest ogarnąć pierwszy występ bez pomocy ludzi odpowiedzialnych za organizację imprez w klubach. Prawie każdy zaczyna tak samo, od występu na początku wieczoru, gdy w klubie nie ma jeszcze prawie nikogo.
Droga Marcina Krupy do DJ–owania wyglądała trochę inaczej. On swoją przygodę z elektroniką zaczął od produkowania muzyki, dlatego pierwsze zaproszenie do klubu w jego przypadku było kwestią czasu, bo utwory Marcina zaczęły zdobywać popularność w Polsce.
– Na początku było mi ciężko, bo jestem wstydliwy – przyznaje w rozmowie ze mną. Marcin nie był typem showmana, ale z czasem to się zmieniło.
– Gdy zaczynałem, po każdej imprezie leciałem w melanż – opowiada. – Gdy jesteś nastolatkiem i dostajesz możliwość wypicia czegoś na barze, korzystasz z tego. Jednak gdy Marcin dowiedział się, że jego żona jest w ciąży, dotarło do niego, że odtąd jego praca będzie musiała wyglądać zupełnie inaczej.
– W pierwszych miesiącach ciąży grałem bardzo często, bo potrzebowałem kasy – mówi. Marcin miał też wtedy dorywczą pracę w gastronomii, na szczęście przed narodzinami dziecka udało mu się znaleźć normalną robotę. Wtedy zmniejszył liczbę "bookingów". – Ani ja, ani moja żona nie chcieliśmy, abym był na drugim końcu Polski, gdy dojdzie do porodu – przyznaje.
Gdy urodził się jego syn, Marcin na pewien czas całkowicie zrezygnował z grania. – Nie pamiętam, kiedy zagrałem pierwszą imprezę po narodzinach syna. Przez pierwszy rok nie miałem głowy do ogarniania imprez. Byłem skupiony na rodzinie – przyznaje.
To, co najbardziej się zmieniło w jego podejściu do grania to fakt, że przestał traktować DJ-owanie jak zabawę. – Stało się to po prostu pracą – mówi. Wcześniej, gdy chodził grać imprezy, wiedział, że to taki melanż, za który ludzie mu płacą. Gdy urodził się jego syn, miał świadomość, że nie może wziąć pieniędzy za granie i wydać je na imprezę ze znajomymi.
Po porodzie Marcin dużo czasu spędzał w domu i to tak naprawdę pomogło jego karierze. Miał czas na to, by pracować nad muzyką. Uważa, że dzięki temu udało mu się wydać 3 najlepsze płyty.
– Teraz nie mam czasu w ogóle. Jestem bardziej przydatny w domu, bo mój syn jest starszy. Wcześniej, gdy tylko mogłem, siadałem do komputera i produkowałem muzykę.
Marcin musiał zmienić nie tylko sposób imprezowania, ale też to, jak przygotowuje się do swoich bookingów.
Kiedyś, gdy jego set był o 5 nad ranem, po prostu imprezował całą noc i potem grał. Teraz idzie spać o 22:00 i pojawia się w klubie o ustalonej godzinie.
Najpierw jednak musi spytać żonę, czy może wziąć "wolne" tego dnia. – Ona ma o wiele lepszą pamięć niż ja. – Muszę znaleźć kogoś, kto pomoże mi przy synu, jeśli dzień po moim graniu Ola jest na uczelni – dodaje. To żona i syn są dla niego na pierwszym miejscu, więc czasami odpuszcza granie.
Marcin przyznaje, że nie jest idealny i czasem zdarza mu się przesadzić. – Jednak najczęściej jadę do klubu samochodem, więc nie mogę sobie pozwolić na imprezowanie – mówi.
Jednak kilka razy musiał błagać żonę, aby go uratowała, bo miał takiego kaca, że nie był w stanie ruszyć się z łóżka. – Ola jednak nie odpuszczała, bo miała studia, więc wegetowałem cały dzień, a mój syn w tym czasie oglądał bajki – opowiada.
Marcin podkreśla jednak, że jego żona wspiera go, więc jeśli musi odespać po nocnym graniu, a ona nie ma planów, pozwala mu odsypiać.
Pytam, jak długo planuje grać. – Nie zastanawiam się nad tym – odpowiada. Jeśli granie nadal będzie mu sprawiało przyjemność, nie widzi powodu, dla którego miałby przestać. – Mój mentor DJ-ski jest w wieku mojej mamy i nadal gra – śmieje się.
Wyjaśnia, że nie chce, aby jego syn traktował go jak dziada, a raczej ojca, który zarazem jest jego przyjacielem. Dlatego chciałby kiedyś zagrać imprezę, na którą przyjdzie jego syn z kolegami i będą mogli się razem napić.
A co, gdyby syn chciał pójść w jego ślady? Marcin mówi, że wspierałby go. – Wszyscy mi mówili, czego nie powinienem robić w życiu. Dopiero gdy przestałem słuchać tych, moje życie stało się dużo lepsze – mówi.
Przyznaje, że miał momenty, gdy potrafił zaszaleć i nie ukrywa tego. – Chcę, żeby mój syn wiedział, jakim byłem człowiekiem, nawet jeśli są też historie, z których nie jestem dzisiaj dumny.
– Wiadomo, że będę się stresował przed takimi rozmowami – dodaje. – Wszystkie rozmowy o życiu nie są łatwe, ale wierzę, że ja i mój syn będziemy kumplami, gdy będzie dorastał i będziemy umieli ze sobą rozmawiać. Kto wie, może zagramy nawet "back 2 backa" – kończy.