Lubimy powtarzać, że dzieci mają w życiu swobodę wyboru, że dajemy im przestrzeń do tego, by mogły być tym, kim chcą. A co z edukacją? Tu wyboru nie ma. O wykształceniu decydują rodzice. Ma być najlepsze, bo to przepustka dziecka do kariery i lepszej przyszłości. Nie wszyscy myślą w taki sposób. Dla niektórych rodziców edukacja w obecnej formie nie jest priorytetem.
– Nie myślę o przyszłości mojego syna w taki sposób, że tylko jedna droga jest właściwa – mówi Tomek. Jego zdaniem rodzice często są przekonani, że wiedzą wszystko lepiej od innych. O ile pozwalają dzieciom na swobodę w wieku aspektach, o tyle w kwestii edukacji poza dorosłymi nikt nie ma nic do gadania.
– Możemy udawać, że jesteśmy nowocześni, ale nadal rodzice bardzo przejmują się tym, kim będą ich dzieci – dodaje mój rozmówca. Nawet kilkulatki wysyłane są na zajęcia dodatkowe, aby mogły odnaleźć swoje pasje, które w przyszłości staną się ich zawodem.
– Takie podejście do edukacji dzieci jest przestarzałe – podkreśla. O ile nauka w klasach 1–3 uległa sporej przemianie, a szkoły rezygnują z ocen, o tyle licealiści wciąż funkcjonują w starym systemie. Żyją pod presją "dobrego wyboru", oczekuje się od nich, że będą wiedzieli, na jakie studia chcą pójść i kim będą w przyszłości.
Do tego niewielu "nowoczesnych" rodziców chciałby się pogodzić z tym, że ich dzieci zostaną mechanikami czy hydraulikami. – Wszyscy muszą iść do liceum, potem na socjologię a na końcu trafić do agencji reklamowej.
Wojna, groźby, przekupstwo
Gdy Tomek dorastał, myśl o tym, że mógłby nie pójść na studia, nie pojawiała się w jego głowie. W jego domu reguły były jasno określone: idziesz do szkoły, zdajesz do dobrego liceum, idziesz na dobre studia, po czwartym roku zaczynasz pracować, a potem wiedziesz szczęśliwe życie dzięki decyzjom, które podjąłeś w przeszłości.
Mój rozmówca przyznaje, że przestał wierzyć w ten model, gdy usłyszał o otwieraniu granic Wielkiej Brytanii dla pracowników z Polski. Wtedy po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, co by było, gdyby odpuścił sobie studia i spróbował w życiu czegoś innego.
Gdy powiedział o swoim planie rodzicom, w domu wybuchła wojna. Najpierw były groźby, potem próby przekupstwa, w końcu rodzice zrozumieli, że dyskusja nie ma sensu, bo im bardziej próbują walczyć z decyzją Tomka, tym bardziej jest on zapalony do swojego pomysłu.
– Moi rodzice niby rozumieli, że papierek ze studiów nie jest ważny, ale zarazem nie pojmowali, że mógłbym zrezygnować z części edukacji – dodaje Tomek.
On naukę na uniwersytecie postrzegał przede wszystkim jako okazję do poznawania ludzi, zawierania przyjaźni, nawiązywania kontaktów. Jego zdaniem to było ważniejsze od przyswajania wiedzy.
Miał już wtedy znajomych, którzy po dwóch latach studiów zaczynali pracować w marketingu albo dostawali pracę w mediach, a potem nigdy nie bronili ani licencjatu, ani magisterki. Zastanawiał się więc, co tak naprawdę zyskali, idąc na studia.
Rodzice Tomka nigdy nie pogodzili się z decyzją syna. Nawet dzisiaj zdarza się im to wypominać, sugerując, że życie ich wyglądałoby inaczej, gdyby ich posłuchał.
Kierunek: niewiadoma
Tomek ma teraz 35 lat i jestem ojcem 11-latka. Po liceum zarzucił pomysł wyjazdu za granicę, zaczął pracę w jednym z warszawskich barów. – Nie miałem pomysłu, co będę robił w przyszłości – przyznaje dzisiaj. Jeśli miałby gdzieś studiować, pewnie poszedłby na animację kultury, jak wielu jego znajomych. – To jeden z tych kierunków, które nie dają ci w przyszłości absolutnie nic – stwierdza.
W barze spędzał całe dnie. Miał tam znajomych, przyjaciół, cały swój świat, który z jego perspektywy niczym nie różnił się od tego, co mieli ludzie, którzy studiowali. Gdy znudziła mu się praca w barze, zaczął szukać innych rozwiązań. To okazało się prostsze, niż mógł przypuszczać. Dostał pracę w serwisie społecznościowym. – Tak naprawdę nie mam pojęcia dlaczego – przyznaje.
Ojciec jego kolegi z liceum powiedział mu, że jakaś firma internetowa poszukuje młodych ludzi do pracy. Tomek wysłał CV, wkrótce potem dostał angaż, usiadł przy biurku i zajął się pisaniem tekstów marketingowych, moderowaniem wypowiedzi użytkowników serwisu oraz ogólnie rzecz biorąc wszystkim, czego wymagali od niego przełożeni.
– Nie było to bardzo trudne. Potem udawało mi się przeskakiwać z firmy do firmy. Teraz żyję z pisania głupot o głupich produktach – stwierdza.
Doktorat honoris causa z biochemii
Pytam Tomka, jak zapatruje się na kwestię edukacji jego syna. Podkreśla, że według niego nie można oczekiwać od dzieci decyzji w tak ważnych sprawach. – Edukacja jest ważna, ale nie w takiej formie, jaką mamy obecnie – mówi.
Według niego zbyt wielu młodych ludzi przymuszanych jest do pójścia na studia. Nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy, przez lata są programowani do myślenia, że studia są niezbędne każdemu. – Rodzice uważają, że 19–latkowie są wystarczająco dorośli, aby wybrać kierunek studiów, ale zarazem za młodzi, aby z nich zrezygnować.
Podkreśla zarazem, że nie chodzi mu o to, aby ludzi nie studiowali. – Każdy powinien mieć prawo wyboru własnej drogi. Nie znam firmy w Polsce, która przejmuje się wykształceniem swoich pracowników. Tym bardziej nie znam firmy, która sprawdzałaby, czy ktoś naprawdę ukończył tę, czy inną uczelnię – mówi Tomek.
Dodaje, że gdyby po tylu latach w branży wpisał sobie do CV doktorat honoris causa z biochemii to i tak nikogo to nie będzie interesowało. – Musimy się nauczyć, że ktoś, jeśli nie czuje potrzeby studiowania, nie warto marnować na to czasu.