Nic tak nie zbliża ludzi, jak wspólna tajemnica. A jeśli sekret powierza dziecku ojciec, to sprawa jest poważna. Te słowa mogą zwiastować przygodę albo epicką katastrofę, z której będziecie się potem wspólnie śmiać, dopóki o wszystkim nie dowie się mama.
"Niech tylko matka się dowie", te słowa brzmiały w dzieciństwie jak największa groźba, zapowiedź nieuchronnych kłopotów.
Podobną magię ma zdanie "tylko nie mów nic mamie", ale wywołuje zgoła inne odczucia. Najczęściej pada ono z ust ojców, którzy wpadli na świetny pomysł i zamierzają podzielić się nim ze swoimi dziećmi. Prawda jest taka, że jeśli usłyszałeś od ojca zdanie "tylko nie mów matce" to znaczy, że miałeś świetne dzieciństwo.
Filmy nie dla dzieci
– To były czasy, gdy pojawiła się trzecia część "Władcy pierścieni". Moja córka miała wtedy 3 lata, a ja cholernie chciałem obejrzeć ten film. Nigdy jednak nie miałem czasu, żeby pójść do kina – mówi Tomek.
– Na szczęście w weekend moja żona wyjeżdżała w delegację. Zapakowałem córkę do samochodu, zabrałem słuchawki dla niej, na wypadek, gdyby w sali było zbyt głośno, i ruszyliśmy do kina – wspomina.
– Młoda siedziała bez słowa, a gdy wyszliśmy, powiedziała, że film jej się podobał. Zaklinałem ją jednak, żeby nie wspominała mamie, że zrobiliśmy wypad do kina. W ramach łapówki kupiłem jej lody. Potem przez kilka dni opowiadała, że śnią jej się potwory, ale nie wygadała się mamie o tym, że chodzi o bohaterów "Władcy pierścieni"
Karty na stół
– Gdy byłem małolatem, namiętnie grałem w grę Metin2. Miałem wtedy komórkę na kartę, a chciałem kupować wiele rzeczy, żeby moja postać w grze była naprawdę super. Początkowo nieśmiało korzystałem z telefonu mamy, ale gdy przyszły rachunki za kupowanie artefaktów na kwotę 700 złotych, matka wpadła w złość – wspomina Arek.
– Gdy grałem, ojciec podpytywał mnie, jak mi idzie. Nie był zainteresowany grą, ale lubił słuchać o mojej zajawce. Powiedziałem mu, że potrzebuję kupować postacie i artefakty, żeby się wzmocnić.
– Nic nie powiedział, ale od tej pory regularnie doładowywał moje konto – mówi Arek. – Pytał ile i na co potrzebuje, a potem na karcie pojawiało się zasilenie. Oczywiście obowiązywała zasada, że mama o niczym nie wie.
Spaleni słońcem
– Moja mama wyjechała, a ojciec dostał zadanie: zrobić mi i siostrze zdjęcia do paszportu, ale wcześniej trzeba było nas elegancko ubrać. Mama przygotowała odpowiednie stroje – wspomina Daria.
Było lato, dzieci pół dnia spędziły nad rzeką. Ojciec nie wziął pod uwagę, że będą mokre i spalone słońcem. Ostatecznie machnął na to ręką i zabrał je do fotografa, tak jak stały. – Mieliśmy mokre włosy, stroje kąpielowe i czerwone twarze spalone przez słońce – wspomina Daria.
– Takie zdjęcia trafiły potem do naszych paszportów. Ojciec nie przyznał się matce, bo wiedział, że się nie popisał. Efekt był taki, że przy każdej kontroli paszportowej urzędnicy bacznie się nam przyglądali.
O dwóch takich, co zostali w domu
– Moja mama dwa dni w tygodniu wstawała wcześnie, żeby przywieźć towar do osiedlowego sklepiku, który prowadziła. Wracała już po 9:00, więc czasami udawałem, że wyszedłem do szkoły albo, że mam później zajęcia i spałem dłużej – opowiada Albert.
W czasie jednego z takich dni Albert ze zdziwieniem zastał w kuchni ojca, który powinien być w pracy. – Przez kilka sekund mierzyliśmy się wzrokiem. On też był zaskoczony, że mnie widzi. W końcu wybuchnęliśmy śmiechem, bo zrozumieliśmy, że obaj ściemniamy przed mamą.
– Powiedział mi, że nie powie mamie, o ile ja też się nie wygadam. Zgarnęliśmy zapasy i zamknęliśmy się w moim pokoju. Siedzieliśmy tam przez pół dnia, graliśmy i gadaliśmy – opowiada Albert.
– To jeden z najfajniejszych dni, jakie spędziłem z ojcem – śmieje się.
Gra w chowanego
– Jestem wielkim fanem "Gwiezdnych wojen" i od jakiegoś czasu wciągam się w gry figurkowe na podstawie "Star Wars". Ma już kilkadziesiąt statków w domu – opowiada Piotr.
Z czasem zaczął chodzić na turnieje do znajomego sklepu z grami. – Rozgrywki zwykle odbywają się w weekendy, więc głupio było mi co tydzień zostawiać dziecko z żoną, a samemu spędzać pół dnia na zabawie – opowiada. Wpadł więc na, jak mówi, genialny pomysł.
– Co weekend zabierałem ze sobą młodego na spacer w wózku. Dziwnym trafem trasa spaceru wiodła obok sklepu z grami – śmieje się Piotr. Spędzał tam pół dnia z synem, karmił go i bujał jedną ręką, drugą grał z kolegami.
– Jestem pewien, że mój syn na razie nie wygada się przed mamą, ale nie wiem, co będzie, gdy podrośnie i zacznie kojarzyć, gdzie spędzamy pół soboty – dodaje.