Czytam, że premiera filmu "Tenet" Chrisa Nolana znowu została przesunięta. Oddala się też premiera "Matrixa 4" czy "Wonder Woman 1984". To symbol szerszego zjawiska: na jakiś czas będziemy musieli pożegnać hollywoodzkie superprodukcje, które znaliśmy do tej pory.
Filmy to wielkie widowiska, ale przede wszystkim to wielki biznes, w którym istotny jest zysk. Wszystko da się policzyć, każdy dolar wydany na produkcję filmu musi trafić do Excela. Hollywood to nie dobra ciocia, która rozdaje pieniądze. To skąpy wujek, który lubi zarabiać.
Dotąd w tym świecie wszystko było jasne. W ostatnich latach kina zostały opanowane przez superprodukcje. Mieliśmy Avengersów, Ligę Sprawiedliwości, uniwersum Marvela i DC, dominację superbohaterów i wydawało się, że nie ma nadziei na odmianę.
A potem zdarzył się rok 2020 i dzisiaj wiadomo, że cały ten porządek musi ulec zmianie, przynajmniej na jakiś czas.
Nowe daty premier filmowych hitów 2020 roku
Nie ma sensu wyliczanie, ile głośnych premier przełożono. Łatwiej powiedzieć, ile w ostatnich tygodniach odbyło się zgodnie z planem.
Pierwszym sygnałem, że dzieje się niedobrze, była informacja o przełożeniu na jesień premiery nowego filmu o Bondzie, "Nie czas umierać". Europa i USA były jeszcze wtedy przed wybuchem pandemii, ale w Chinach wirus szalał na dobre. Wprowadzanie do kin filmu bez uwzględnienia rynku chińskiego oznaczało pożegnanie z zakładanymi przez producentów zyskami.
To był jedynie przedsmak tego, co miało nadejść. Wszystkie znaczące premiery zostały przesunięte. Nawet "Tenet" Chrisa Nolana, jeden z najbardziej oczekiwanych filmów ostatnich lat, który do niedawna jako jedyny miał niezmienioną datę premiery (17 lipca), obecnie ma nową: 31 lipca.
Ktoś powie: zmiana niewielka. Jest ona jednak dowodem, że sytuacja na świecie wciąż jest daleka od normy. Jeszcze sporo czasu minie, zanim wszystko wróci do normalności. A może nigdy nie wróci?
Zaplanowane na lato hity filmowe miały zapewnić studiom hollywoodzkim zyski pozwalające przynajmniej częściowo zrównoważyć straty z ostatnich trzech miesięcy.
Tymczasem najbliższy okres rysuje się na razie blado. "Wonder Woman 1984" przesunięto na 2 października 2020. "Matrix 4", który miał trafić do kin w maju, przesunięto na kwiecień 2022 roku.
Premierę "Top Gun: Maverick" z czerwca przeniesiono na koniec grudnia 2020. "Minionki: wejście Gru" miało trafić do kin 3 lipca 2020, ale przeniesiono je na rok 2021.
Nowa epoka niepewności
Lista zmian jest dużo dłuższa, a co najważniejsze, obecnie nie sposób mówić o żadnej stabilizacji czy przewidywalności sytuacji. Nikt w Hollywood nie umie przewidzieć, co będzie dalej.
Wprowadzanie filmów od razu do serwisów streamingowych jest jakimś rozwiązaniem, ale nikt nie brał dotąd takiej opcji pod uwagę. Filmy produkowano w ramach jasno określonego modelu biznesowego: najpierw dystrybucja kinowa, w której to dystrybutor jest panem sytuacji. Dopiero potem inne kanały, gdy już uda się zarobić odpowiednio dużo na pokazach w kinach. Wszystkie zmienne tego równania były znane.
Współpraca z platformami takimi jak Netflix czy Hulu stawia studia hollywoodzkie w niekorzystnym położeniu. Z potentatów stają się petentami, przestają mieć kontrolę nad całym procesem dystrybucji, tracą kluczowe źródło zarobku (kina) no i muszą dzielić się zyskiem na zupełnie innych zasadach niż dotąd.
Model produkcji filmów ulega w ten sposób zmianie. Nie jest to zmiana fundamentalna, filmy nadal będą powstawać, a my będziemy je oglądać, ale pewne rzeczy zaczynają wyglądać inaczej.
Hollywood w czasach pandemii
Studia filmowe zapewne znacznie ostrożniej zaczną patrzeć na propozycje kolejnych superprodukcji, bo w obecnych czasach stają się one ryzykownymi przedsięwzięciami biznesowymi.
Trzeba dużo wydać, ale w obecnych czasach można też dużo stracić. Na domiar złego nie wiadomo, jak długo przyjdzie nam czekać na skuteczną szczepionkę. Pandemia w USA wcale nie słabnie, a z Chin płyną niepokojące informacje o ponownym pojawieniu się wirusa w Pekinie i zamknięciu części miasta z tego powodu. To bardzo zły sygnał, który nie pozwala z optymizmem patrzeć na najbliższe miesiące.
Można więc spodziewać się, że w najbliższym okresie producenci zaczną przychylnym okiem patrzeć na produkcje skromne, kameralne, z okrojoną obsadą. Innymi słowy, takie, w przypadku których ryzyko porażki finansowej będzie mniej bolesne. Czy czeka nas powrót do kina autorskiego, zjawiska, które miało swój złoty okres w latach 70?
Koniec scen łóżkowych
Zmiany wynikają nie tylko z zamknięcia kin i mniejszej liczby widzów. Ludzie z branży zwyczajnie boją się wirusa i nie chcą zachorować na Covid-19. Z kolei szefowie studiów produkcyjnych obawiają się, że fala zakażeń może wyeliminować z rynku sporą część specjalistów, co grozi przestojami na planie i stratami liczonymi w milionach dolarów.
Stowarzyszenie Alliance of Motion Picture and Television Producer (AMPTP), zrzeszające ponad 350 amerykańskich producentów filmowych i telewizyjnych, przygotowało obszerny przewodnik poświęcony środkom bezpieczeństwa, które powinny zostać wdrożone w czasach pandemii.
Cała lista zaleceń liczy ponad 20 stron. Chwilami są one tak szczegółowe, że nie wiadomo, czy chodzi o produkcję filmów, czy może raczej to procedura lotów w kosmos.
Najciekawiej robi się, gdy dochodzimy do rekomendacji dotyczących pracy na planie. Stowarzyszenie zaleca bowiem między innymi rezygnację ze scen, które wymagają „bliskości” między aktorami – choćby scen miłosnych czy scen walki.
Przedstawiciele stowarzyszenia apelują o to, by w miarę możliwości modyfikować scenariusze i rezygnować z ujęć tego typu. „Jeśli nie jest możliwa rezygnacja z takich ujęć, kontakt należy ograniczyć do niezbędnego minimum”.
Odradza się kręcenie scen, podczas których aktorzy mieliby znajdować się w odległości mniejszej niż dwa metry od siebie.
W dokumencie postuluje się również rezygnację z obecności publiczności na planie (a zatem w sitcomach znowu pojawi się śmiech „z puszki”). Autorzy raportu proponują też zmniejszenie liczby godzin pracy na planie, co oznacza zwiększenie liczby dni zdjęciowych, a zatem wzrost kosztów produkcji filmów i seriali.
No i najtrudniejsza kwestia – praca fryzjerów czy charakteryzatorów. W raporcie pada stwierdzenie wprost: ta praca w formie, jaką znamy dotąd, może nie być obecnie możliwa. Czy to oznacza, że aktorzy i aktorki będą się musieli malować i czesać się sami?
Co dostaniemy w efekcie? Niskobudżetowe filmy z udziałem potarganych i niestarannie umalowanych bohaterów, którzy wykrzykują do siebie kwestie z oddali? Ta pandemia koronawirusa zaczyna przybierać coraz dziwniejszy obrót.