Gdy wydaje ci się, że wszyscy uwierzyli już w potrzebę zachowania bezpiecznego dystansu i pamiętają o konieczności szczególnego dbania o higienę w czasie pandemii, internet przychodzi z odsieczą.
Wraz z wybuchem pandemii, a zwłaszcza po wprowadzeniu obowiązku noszenia maseczek w miejscach publicznych, ich sprzedaż błyskawicznie podskoczyła.
Część marek odzieżowych dodaje bawełniane maseczki do zakupów zrobionych w czasie pandemii. Inne sprzedają maseczki jako osoby produkt. Dla wielu klientek są one cennym łupem, bo będą pasowały do stylizacji jesiennej w czasie sezonu grypowego.
Jednak poraża fakt, że niektórzy kupują maseczki, przymierzają je w domu, a potem chcą je odsyłać do sklepu. Powody bywają rozmaite: zbyt ciasne gumki, materiał utrudniający oddychanie albo niezbyt estetyczny wzór.
Nie żartuję. Na jednej z grup "ubraniowych", których jestem członkinią, pewna uczestniczka napisała wprost: sprzedawca nie zaznaczył, że nie można zwracać produktów, więc zwracam moją maseczkę".
Powodem zwrotu w tym wypadku była za krótka gumka. Oczywiście zgadzam się, że ciężko nosić maseczkę, która nie pasuje, ale sytuację, o której mówię, można by (choć z trudem) wyobrazić sobie tylko w normalnych czasach.
Konsument ma prawo odesłać produkt, który nie spełnił jej oczekiwań, może to zrobić w ciągu 14 dni. Tyle że skoro ta osoba przymierzyła już maseczkę, która ma ją chronić przed zakażeniem koronawirusem, oznacza to, że maska mogła zostać przez nią zanieczyszczona.
Mogła, choć nie musiała, jednak w czasach pandemii i kwarantanny powinniśmy podwójnie uważać na takie rzeczy. Sam fakt, że ktoś postanawia odesłać używany środek ochrony osobistej, po prostu mnie smuci.
Maski, owszem, są niewygodne, parują od nich okulary i przy dłuższym chodzeniu nie unikniemy niemiłego drętwienia uszu.
Jednak z uwagi na sytuację, dobrze byłoby zaakceptować niewygodę, na którą wydało się niecałe 20 złotych, po prostu schować maseczkę do szafy, a potem pójść do apteki i kupić kolejną, większą maseczkę.