Miałem 23 lata, gdy dowiedziałem się, że zostanę ojcem. Możemy uznać, że jest to dość młody wiek. Teraz mam 31 lat, a mój syn pójdzie niebawem do pierwszej klasy podstawówki. Jestem tym przerażony.
Nie chodzi o to, że mój syn dorasta i nie wiem, czy poradzi sobie w nowym otoczeniu z nowymi dziećmi i z nowym systemem nauki. Jestem przerażony, bo przez najbliższych kilkanaście lat będę musiał dyskutować z innymi rodzicami.
Ci, którzy mnie znają, potwierdzą, że nie jestem zbyt przystępną osobą. Mało kto uzna, że w ogóle jestem interesujący. Mam wrażenie, że od kiedy zacząłem pracować w dadHero, zamieniłem łącznie kilkanaście słów z ledwie kilkoma osobami.
Nie chodzi o to, że nie lubię ludzi, ale nawiązywanie relacji z nimi wymaga wysiłku. Zamiast tego, mogę siedzieć w słuchawkach i pracować, nie wpływając w żaden sposób na inne osoby.
Podobną taktykę przyjąłem w przedszkolu moich synów. Rozpoznaję rodziców kolegów mojego starszego syna, bo widujemy się często w szatni czy na korytarzu przedszkola.
Spotykamy się też na imprezach urodzinowych. Ba! Z dwojgiem organizowałem nawet wspólnie urodziny. Nie mam pojęcia, jak ci ludzie się nazywają, ale są dwie mamy, które lubię. Nie wiem dlaczego. Chyba dlatego, że są miłe, uśmiechają się i mają fajne dzieci.
Jeśli chodzi o grupę mojego młodszego syna, nie mam pojęcia, jak wyglądają rodzice pozostałych dzieci. Wyjątkiem jest dziewczynka, której siostra chodzi do grupy mojego starszego syna.
Oczywiście to wszystko w żadnym stopniu nie świadczy o rodzicach, a jedynie o mnie, być może po prostu jestem dupkiem, albo mam lekkiego Aspergera.
Nieważne w sumie, co wpływa na moje podejście do innych rodziców, ale czasami nawet sam siebie pytam, dlaczego oni mnie tak odrzucają?
Byłem przerażony, że staję się "tatkiem", bałem się też, że gdy inni ludzie patrzą na mnie, mają takie same odczucia jak ja, gdy patrzę na tych ojców i matki. Czułem irytację i wkurzenie, że oni zachowują się, jakby ich dzieci byłe wyjątkowe, a przecież to tylko dzieci.
Wydaje mi się, że pod wieloma względami jestem inni niż większość rodziców. Rozmawiam z moimi synami jak równy z równym, słuchamy razem Kendricka Lamara, chętnie poruszam w rozmowach poważne tematy. Staram się być zarówno rodzicem, jak i partnerem.
Nie chwalę się nimi przed nikim, ponieważ wystarczy, że ja jestem z nich dumny. Nie staram się ich za bardzo chronić. Nie jestem ojcem, który usprawiedliwia ich niegrzeczne zachowanie. Wydaje mi się, że jestem normalny i mam nadzieję, że oni też tacy będą.
Robię też rzeczy, które pewnie większość rodziców uznałaby za naganne. Dodaję do posiłków glutaminian sodu, pozwalam synom spać ze mną w łóżku, czasami zachęcam ich do niegrzecznych zachowań, bo wydają mi się one po prostu śmieszne.
Świat parentingu wytwarza rozmaite subkultury rodzicielstwa. Jedni wierzą, że kluczem do sukcesu jest 8 posiłków dziennie przyrządzonych z warzyw pochodzących z domowego ogródka. Inni skupiają się na organizacji zajęć pozaszkolnych. Jeszcze inni prezentują szczęście i geniusz swoich dzieci na Instagramie.
Gdy miałem 11 lat, zakładałem, że ci, którzy słuchają popu, są głupi, a ja fajny, bo słucham hip-hopu. Teraz, w wieku 31 lat, oceniam innych przez pryzmat tego, jak postrzegam ich rodzicielstwo.
Od lat próbuję radzić sobie z własnymi lękami, które przekładają się na moje negatywne relacje z ludźmi. Nic się u mnie nie zmieniło, od kiedy zostałem ojcem.
Gdy rozmawiam z innymi rodzicami, okazuje się, że są oni normalnymi ludźmi. Każda tego typu rozmowa utwierdza mnie w przekonaniu, że moja niechęć do innych wynika wyłącznie z moich własnych problemów.
Gdy pierwszy raz wchodziłem do przedszkola, zastanawiałem się, czy wyglądam jak inni rodzice? Czy jestem do nich podobny? Czy w jakimś niezauważalny sposób przeszedłem tę samą transformację?
Bycie rodzicem to wyzwanie, dlatego chcemy wierzyć, że nasze starania mają sens. Zdaję sobie sprawę, że zachowuję się jak dupek oceniający innych. W pewnym sensie wynika to z tego, że sam boję się być ocenianym przez innych.