Takiej historii się nie spodziewacie, ale to jedna z najpiękniejszych opowieści, jakie ostatnio usłyszałem. O czym? O miłości. I o tym, że dla niej nie ma granic czy barier. Jeśli rodzice kochają swoje dziecko, nic nie może stanąć im na przeszkodzie. Jeśli dzieci kochają rodziców, nie ma znaczenia, czy są bogaci, czy biedni, świetnie wykształceni, czy prości. Albo czy są niewidomi, oboje.
Michał ma dzisiaj 24 lata, a za sobą, jak mówi, wyjątkowe dzieciństwo, za które jest wdzięczny losowi. Ma dwoje niewidzących rodziców. Wychowywał się w niezwykłym domu, w którym nigdy niczego mu nie brakowało. Przede wszystkim – nigdy nie brakowało mu miłości. Za to jest swoim rodzicom najbardziej wdzięczny.
– Wydaje mi się, że moi rówieśnicy byli zafascynowani moją sytuacją – wspomina. – Nie sądzę jednak, aby traktowali mnie przez to inaczej.
– Ostatnio zaczynam dostrzegać różnice, bo widzę na przykład, że niektórzy rodzice koleżanek mojej siostry nie chcą ich puszczać na spotkania u nas w domu.
Chyba boją się, że moi rodzice sobie nie poradzą. A przecież oni wychowali mnie i są w trakcie wychowywania mojej siostry. Więc w czym problem? – pyta Michał.
Po prostu miłość
Związek rodziców Michała jest niezwykły i tak też się zaczął. Poznali się 30 lat temu na... zjeździe rowerowym dla osób niewidzących. Początkowo ich relacja opierała się wyłącznie na rozmowach telefonicznych, ale szybko nabrała rozpędu i przerodziła w coś więcej.
Michał wyjaśnia, że dla jego rodziców atrakcyjność fizyczna nie miała dla nich żadnego znaczenia. Po prostu pokochali się jako ludzie. Nie przejmowali się tym, jak wyglądają.
– Ludzie zadają mi dziwne pytania. Pytają na przykład, jak moi rodzice radzą sobie w kuchni. Poza tym, że czasami musiałem czytać im na głos przepisy, wszystko wygląda zwyczajnie.
– Gdy coś się gotuje, są to w stanie ocenić po dźwięku, który wydaje potrawa w garnku. Warzywa i owoce rozpoznają po dotyku, więc w kuchni radzą sobie całkiem dobrze i gotowanie nie sprawia im problemów.
Zarówno matka, jak i ojciec Michała od młodości korzystali z pomocy psów przewodników. Gdy jeden z czworonogów przechodził na emeryturę, rodzice oddawali go babci, która mieszkała niedaleko jego rodzinnego domu.
– Gdy dorastałem, na lewej ręce nosiłem opaskę z dzwoneczkami zapinaną na rzepy. Gdy bawiliśmy się w chowanego, przyczepiałem ją do obroży psa – śmieje się.
Zawsze przy nich byłem
Pytam, o to, jak jego niewidomi rodzice radzili sobie na spacerach. – Nigdy w życiu się nie zgubiłem, ale pewnie dlatego, że miałem świadomość, iż nie wolno mi zostawiać rodziców nawet na chwilę. Za to moja siostra gubiła się regularnie. Pewnie zdawała sobie sprawę, że ja zawsze byłem przy nich, więc mogła sobie pozwolić na więcej.
Michał chętnie wykorzystywał fakt, że jego rodzice są niewidomi. Zdejmował na przykład swoją opaskę z dzwoneczkami, gdy chciał broić albo paradował nago po mieszkaniu, bo miał pewność, że nikt go nie zobaczy.
– Mogłem sobie pozwolić na dużo. Gdy byliśmy w sklepie, często dorzucałem słodycze do koszyka, korzystając z tego, że oni tego nie widzą. Albo zakradałem się do kuchni i jadłem ciastka przed kolacją, choć rodzice mi tego zabraniali – wspomina.
– Najgorsza rzecz, którą zrobiłem, wydarzyła się dzień przed tym, jak moja mama zaczęła pracę w nowej firmie. Miała przygotowany strój na rano, a ja, jako wredny siedmiolatek, zakradłem się i wielkimi literami na plecach bluzki napisałem "mama ma śmierdzącą pupę". Ludzie z pracy uznali, że to komiczne, ale pamiętam, że miałem przez to straszne kłopoty w domu.
Dlaczego moi starzy nie widzą?
– Moja mama uwielbiała wymyślać bajki na dobranoc. Puszczała mi też czasami audiobooki albo czytała książki napisane brajlem, ale tych było w naszym domu niewiele. Mojemu ojcu z kolei zdarzało się słuchać książek w wersji audio, aby potem opowiadać swoją wersję tego, co zapamiętał.
Oczywiście, oprócz dziecięcych wybryków, Michał przeszedł też przez okres nastoletniego buntu, ale o tym nie chce opowiadać. Wspomina tylko, że zdarzało mu się mścić na rodzicach za rozmaite zakazy.
– Mój ojciec uwielbia słuchać małych rozgłośni radiowych, dlatego, gdy naprawdę mnie wkurzał, szedłem do jego pokoju i przestawiałem wszystkie ustawione przez niego stacje – Michał rozkłada ręce.
– Gdy byłem młodszy, niekiedy ciężko było mi pogodzić się z tym, że moi starzy nie widzą. Miałem o to do nich pretensje, bo przecież inni rodzice są "normalni" i wożą swoje dzieci na imprezy czy urodziny… Na szczęście dojrzałem i teraz w ogóle nie myślę o takich rzeczach – dodaje.
Wychowany w kochającym domu
– Nie sądzę bym był w żaden sposób inny od moich rówieśników. Zauważyłem jedynie, że o wiele częściej wykorzystuję słuch na co dzień. Gdy przechodzę przez ulicę, najpierw nasłuchuję, co się dzieje wokół, dopiero potem zaczynam się rozglądać – mówi Michał.
– Zdarza się, że gdy z kimś spaceruje, mówię im, aby uważali na progi albo nierówności na chodniku. To u mnie odruchowe. Jeszcze jedna rzecz – w mieszkaniu Michała bardzo często jest ciemno. Jego rodzice tak naprawdę nigdy nie zapalali świateł, więc on, choć z jego wzrokiem jest wszystko w porządku, przyzwyczaił się do takiego życia.
Najważniejsza różnica między nim a rówieśnikami? Ubrania. – Sam sobie je wybierałem, sam też się strzygłem, więc dla obcych ludzi pewnie wyglądałem, jak biedne zdziwaczałe dziecko, którymi rodzice się nie zajmują – śmieje się Michał, ale dodaje, że dla niego była to po prostu dobra zabawa, ubierał się tak, jak chciał. Jego równieśnicy mogli o tym jedynie marzyć.
To pytanie musiało paść w naszej rozmowie: w jaki sposób rodzice Michała stracili wzrok? – Mój ojciec zachorował na raka jako dwulatek i w wyniku choroby przestał widzieć – tłumaczy.
– To siatkówczak, nowotwór złośliwy oka, który jest efektem mutacji genu. Może być dziedziczny, więc istniało ryzyko, że ja też na to zachoruję. Mam szczęście, jestem zdrowy, podobnie jak moja siostra. Z kolei moja mama urodziła się bez siatkówek oczu. To również dziedziczna sprawa, ale ponownie ominęło to mnie i moją siostrę.
Pytam Michała, czy chciałby mieć dzieci. Nie jest pewien. Podkreśla, że gdyby miał pewność, że jego syn czy córka może zachorować na siatkówczaka, na pewno nie zdecydowałby się na ojcostwo.
Gdyby jednak chodziło o chorobę jego mamy, nie miał z tym problemu. – Z mojego doświadczenia wynika, że niewidomi prowadzą życie pełne radości – mówi.
– Zostałem wychowany w kochającym domu i dzięki temu jestem szczęśliwym człowiekiem. Jeśli będzie kiedyś szansa, abym mógł wychować własne dziecko tak, jak moi rodzice wychowali mnie, zrobię to bez wahania – podkreśla.
Ludzie zadają mi różne dziwne pytania. Pytają na przykład, jak moi rodzice radzą sobie w kuchni. Poza tym, że czasami musiałem czytać im na głos przepisy, wszystko wygląda zwyczajnie. Gdy coś się gotuje, są to w stanie ocenić po dźwięku, który wydaje potrawa w garnku. Warzywa i owoce rozpoznają po dotyku.
Sam wybierałem sobie ubrania, sam też się strzygłem, więc dla obcych ludzi wyglądałem, jak biedne zdziwaczałe dziecko, którymi rodzice się nie zajmują.
Mogłem sobie pozwolić na dużo. Gdy byliśmy w sklepie, często dorzucałem słodycze do koszyka korzystając z tego, że oni tego nie widzą. Albo zakradałem się do kuchni i jadłem ciastka przed kolacją, choć rodzice mi tego zabraniali.