
Związek rodziców Michała jest niezwykły i tak też się zaczął. Poznali się 30 lat temu na... zjeździe rowerowym dla osób niewidzących. Początkowo ich relacja opierała się wyłącznie na rozmowach telefonicznych, ale szybko nabrała rozpędu i przerodziła w coś więcej.
Pytam, o to, jak jego niewidomi rodzice radzili sobie na spacerach. – Nigdy w życiu się nie zgubiłem, ale pewnie dlatego, że miałem świadomość, iż nie wolno mi zostawiać rodziców nawet na chwilę. Za to moja siostra gubiła się regularnie. Pewnie zdawała sobie sprawę, że ja zawsze byłem przy nich, więc mogła sobie pozwolić na więcej.
Ludzie zadają mi różne dziwne pytania. Pytają na przykład, jak moi rodzice radzą sobie w kuchni. Poza tym, że czasami musiałem czytać im na głos przepisy, wszystko wygląda zwyczajnie. Gdy coś się gotuje, są to w stanie ocenić po dźwięku, który wydaje potrawa w garnku. Warzywa i owoce rozpoznają po dotyku.
– Moja mama uwielbiała wymyślać bajki na dobranoc. Puszczała mi też czasami audiobooki albo czytała książki napisane brajlem, ale tych było w naszym domu niewiele. Mojemu ojcu z kolei zdarzało się słuchać książek w wersji audio, aby potem opowiadać swoją wersję tego, co zapamiętał.
Sam wybierałem sobie ubrania, sam też się strzygłem, więc dla obcych ludzi wyglądałem, jak biedne zdziwaczałe dziecko, którymi rodzice się nie zajmują.
– Nie sądzę bym był w żaden sposób inny od moich rówieśników. Zauważyłem jedynie, że o wiele częściej wykorzystuję słuch na co dzień. Gdy przechodzę przez ulicę, najpierw nasłuchuję, co się dzieje wokół, dopiero potem zaczynam się rozglądać – mówi Michał.
Mogłem sobie pozwolić na dużo. Gdy byliśmy w sklepie, często dorzucałem słodycze do koszyka korzystając z tego, że oni tego nie widzą. Albo zakradałem się do kuchni i jadłem ciastka przed kolacją, choć rodzice mi tego zabraniali.