Nigdy jakoś specjalnie nie przepadałem za dziećmi. Zawsze chciałem mieć własne i bardzo mnie ekscytowała ta perspektywa, ale myśl o tym, że musiałbym przebywać z maluchami, które nie są moje, zawsze była dla mnie koszmarem. Też tak macie?
Dzieci zawsze mnie przerażały, ponieważ mnie lubiły. Być może dlatego, że mentalnie jestem na poziomie pięciolatka. Gdybym był opryskliwym typem pewnie byłoby mi łatwiej nie zwracać na nie uwagi, ale ponieważ zawsze czułem, że nie powinienem być dupkiem, poświęcałem dzieciom uwagę. One odnosiły wrażenie, że chcę się z nimi bawić i powinny ze mną więcej przebywać.
Gdy urodził się mój pierwszy syn pomyślałem, że może coś się we mnie zmieni i dzięki temu będzie mi łatwiej być fajnym wujkiem, który umie spędzić miło czas z obcym dzieckiem.
Myliłem się. Narodziny mojego syna nie tylko nie zmieniły mojego podejścia do cudzych dzieci, ale spowodowały, że częściej pałam do nich niechęcią.
Po 7 latach ojcostwa uświadomiłem sobie, że dwie najgorsze rzeczy w byciu rodzicem to po pierwsze inni rodzice, a po drugie ich pociechy. Kiedyś, gdy nie miałem jeszcze własnych, łatwiej było mi unikać towarzystwa kilkulatków. Jeśli mnie irytowały mogłem w łatwy sposób rozwiązać ten problem, wystarczyło nie przebywać w ich towarzystwie. Teraz nie mam takiego komfortu.
Mój syn nie jest najbardziej wyluzowanym gościem na świecie. Wręcz przeciwnie, jest głośny, nie słucha się, są z nim problemy behawioralne, no i nie jest najprostszym dzieckiem w odbiorze. Kocham go z całego serca, ale mam świadomość, że gdybym spotkał jego wierną kopię gdzieś na świecie, to byśmy się nie dogadali.
Dlatego nigdy nie dziwiło mnie to, że dorośli nie lubią dzieci. Jestem bardziej niż pewien, że nie lubiłbym mojego syna gdyby nie fakt, że jest moim dzieckiem. Wiem, że to mądry i kochający chłopiec, który mnie kocha i uwielbia spędzać ze mną czas. I tyle, nie potrzebuję spędzać czasu z innymi dziećmi, wystarczy mi moja dwójka.
Rzadko się do mojej niechęci przyznaję. Zazwyczaj wspominam o tym w rozmowie z innymi rodzicami, ale oni szybko orientują się, że swoją niechęć kieruję w stronę ich dzieci, więc atmosfera robi się gęsta.
Jednak są takie momenty gdy ciężko mi się jest powstrzymać przed myślami w rodzaju: "nie znoszę tego małego gnojka”. Powody bywają różne.
Może jest niemiły dla moich synów na podwórku? Może jest przemądrzały i uważa, że to, co ma do powiedzenia jest interesujące tylko dlatego, że jego rodzice mają go małego geniusza? A może dlatego, że mówi niewyraźnie i nic nie rozumiem, ale muszę się uśmiechać i udawać, że wiem, o co mu chodzi?
Oczywiście nigdy nie okazuję dzieciom tej niechęci. Nie jestem potworem. Wręcz przeciwnie, ponieważ się powstrzymuję i staram się brać udział w życiu mojego dziecka, często zdarza się, że jego koledzy czy koleżanki traktują mnie jak kumpla. W ten sposób tworzy się zamknięty krąg napędzany moją niechęcią do dzieci i jednocześnie świadomością, że nie mogę im tego okazywać.
Wydaje mi się, że ta niechęć rodziców do obcych dzieci jest dla wielu osób tematem tabu. Tak samo, jak stwierdzenie, że czyjś noworodek jest brzydki. A przecież to całkowicie normalne.
Dlaczego miałbym nawiązywać relacje z kimś, kto nie ma ze mną nic wspólnego? Pomijając różnicę wieku, wątpię, abym z kilkulatkiem znalazł wspólne tematy do rozmowy, Dlatego pogodziłem się ze swoimi uczuciami i jestem dumny ze swojej (dobrze kamuflowanej) niechęci.