Pamiętacie scenę z filmu „Poszukiwany, poszukiwana” Stanisława Barei w której dyrektor „od spraw niezałatwionych” robi poprawki urbanistyczne na makiecie osiedla, przestawiając budynek? - „Panie dyrektorze! Tu jest jezioro! A to nie, nie… A nie, dobrze! To jezioro damy tutaj… a ten niech sobie stoi w zieleni” I co? Da się? W życiu nie jest niestety tak łatwo.
Rodzina patchworkowa przypomina zestaw puzzli, które czasem wyglądają jakby do siebie nie pasowały. Mówiąc obrazowo chwilami człowiek zastanawia się, co kawałki układanki o królewnie Śnieżce robią w pudełku z puzzlami o Pięknej i Bestii. Być może będą do siebie pasować, ale to wymaga pracy i wysiłku.
Trzeba pamiętać, że te klocki pierwotnie były w innych zestawach i tam się musiały pasować, więc mają trochę inne kształty. W nowym zestawieniu nie pasują idealnie. Widać luzy, coś wystaje poza obrys.
Bo może rodzina, każda, nie tylko patchworkowa, to jednak nie kompletny zestaw do złożenia? Może takich gotowych zestawów po prostu nie ma? Może nasze rodzinne „zestawy” składają się z kawałków, które nie pasują do siebie idealnie więc trzeba dopasowywać je wiele razy, by w końcu kanty się wygładziły?
Ludzie się ze sobą wiążą, to zawsze jest złożony proces, bo tak na serio, czy dwoje ludzi może od początku pasować do siebie jak ulał, we wszystkim się zgadzać, mieć zawsze ten sam pogląd na każdą sprawę? Czy to możliwe? Czy to się zdarzyło w jakimkolwiek związku? Śmiem twierdzić, że wątpię.
Dwoje ludzi, przyjmijmy, że zasadniczo dorosłych i przyjmijmy, że najczęściej ukształtowanych, wychodzi ze swoich domów z określonym zestawem wartości, zachowań, nawyków a nawet słownictwa.
Umówmy się – to jest dwoje kompletnie różnych osób, których COŚ połączyło. Wcześniej żyli osobno, czy to możliwe, że identycznie? Nie. Na 100 procent w ich życiu wiele rzeczy, być może wszystkie, wyglądało inaczej.
Jak będzie im wychodzić dogadywanie się, gdy będą razem? Różnie. Jeśli w sprawach najważniejszych, dotyczących tego, co można nazwać „kręgosłupem” wspólnego życia okażą się ze sobą zgodni, jest całkiem spora szansa, że im się powiedzie.
Wartości, styl życia, pryncypia - tu nie ma miejsca na kompromis. Bo jeśli coś jest dla mnie ważne, stanowi o mnie, to ustępując na tym polu, zabijam związek. Nie siebie, związek. Dlaczego?
Nawet jeśli będę uważał, że odpuszczenie w jakiejś sprawie jest okej (przecież nic nie szkodzi, nie ma sprawy, spoko, przecież kocham) to wcześniej czy później problem wróci – jako frustracja czy poczucie krzywdy. Będzie gnić. Jak wyjdzie na wierzch, nie będzie czego zbierać. Dziura sama się nie załata.
I żeby było jasne nie mówię o „pierdołach”, takich jak to, dokąd pojechać na wakacje albo na co pójść do kina - to wszystko jest plastyczne i nie decyduje o poczuciu szczęścia w bliskim związku.
Mówię o takich fundamentalnych sprawach jak to, czy chce się mieć dzieci, jak chce się je wychowywać, o religii, jeśli to ludzi dotyczy, choć jeśli nie dotyczy to też. Tu nie ma miejsca na kompromis, nawet mądry.
Zapewne są ludzie, którzy powiedzą że nie mam racji, bo im się udaje, i mimo rozbieżności w tych kwestiach, ich związek kwitnie… Gratuluję. I absolutnie nie wierzę.
No dobra. Wyobraźmy sobie, że dwoje dorosłych ludzi chce być razem i że zgadzają się co do pryncypiów. Mimo to i tak jest cholernie trudno. Wielu ludziom to się udaje, trzeba TYLKO pamiętać, że nic nie jest dane na zawsze, że się naturalnie zmieniamy, że trzeba być stale otwartym na drugą osobę, nie tracić z nią kontaktu.
Trzeba być blisko, ignorować duperele albo szybko je wybaczać, a także pamiętać, że człowiek jest najważniejszy, nawet jeśli jedno z was ma akurat chandrę, a drugie - ciężki dzień.
Tylko tyle. Brzmi łatwo? Może tak, ale dla mnie proste nie jest. A przecież tak w skrócie wyglada to, jak ludzie młodzi zaczynają poważne wspólne życie.
Teraz rozważmy trochę trudniejszy scenariusz. Przyjmijmy, że dwoje ludzi to niezapisana karta - mają własne doświadczenia i związki, z których wynieśli różne demony. Zdecydowanie wiedzą, czego nie chcą – zwykle tego, co ich niszczyło do tej pory. Zdecydowanie więcej wiedzą też na temat tego, czego chcą. Ba, nie tylko wiedzą ale są przekonani, że tylko to albo nic.
Elastyczność, łatwo osiągalna i w miarę oczywista jeśli ma się 25 lat i żadnych koszmarnych błędów za sobą, teraz jest więcej niż umiarkowana.
Są trzy powody: po pierwsze, po drugie i po trzecie – strach. Boimy się, co oznacza, że jesteśmy ostrożni i podejrzliwi. W różnych sytuacjach dostrzegamy cienie demonów przeszłości. Do aktualnych zachowań, jeśli choć trochę przypominają to, co znamy z przeszłości, dodajemy niewłaściwe intencje. Przypisujemy je ludziom z którymi jesteśmy, wbrew faktom, w poprzek rzeczywistych intencji. I reagujemy! Z całą mocą, natychmiast, bez uprzedzenia. Zazwyczaj irracjonalnie.
To całkiem uzasadnione, bo ten mechanizm decyduje o naszym przeżyciu. Przecież musimy wyciągać wnioski z doświadczeń. Nie można wszak postępować 67 raz tak jak poprzednie 66 razy i oczekiwać innego efektu.
Ale jesteśmy mądrzejsi. Jesteśmy też bardziej świadomi tego, że wszystko można spieprzyć, więc wchodzimy w nową relację świadomi konsekwencji. Paradoksalnie w związku, w którym obie strony zaczynają „życie po życiu” jest prościej, bo łatwiej się zrozumieć, i trudniej, bo nakładają się na siebie wspólne traumy.
Idźmy dalej. Wchodzimy na poziom zaawansowany, oczywisty i wysoce prawdopodobny skoro mówimy o ludziach po przejściach. Wyobraźmy sobie dwójkę dorosłych ludzi, którzy mają dzieci. One również mają swoje charaktery, przyzwyczajenia czy nawyki. Były dotąd kształtowane, mają określone relacje z rodzicami, dziadkami i z resztą rodziny. Ich świat się koszmarnie komplikuje, wszystko wydaje się nowe, a świat staje się całkiem nieznany.
Teraz wszystko zostało zmiecione, zniszczone. Tego co było już nie ma. Są stałe punkty, ale mało namacalne, nieoczywiste. Potrzeba czasu by się przekonać, że one są prawdziwe, na przykład to, że choć rodzic odszedł, kocha swoje dzieci ponad wszystko i to nie od dzieci odszedł.
Porządek życia został wywrócony do góry nogami, nie ma wspólnego mieszkania, ktoś się wyprowadził, do tego dochodzą dziesiątki innych mniej lub bardziej prozaicznych spraw.
Twoje dzieci poznają twoją nową partnerkę. Poznają dziecko/dzieci tej partnerki. Mają wspólnie stworzyć jakieś nowe stado. Muszą sobie radzić z tym, że kochają oboje rodziców, ale często także ich nowych partnerów.
Bywają wykorzystywane instrumentalnie, bo rodzic który został porzucony usiłuje się odegrać. Bo zawsze ktoś zostaje porzucony, (nie należy tego mylić z winą), ktoś powiedział „dość”, a ta druga musiała się z tym pogodzić. Sytuacja w której, jak w reklamie, dorośli z uśmiechem mówią sobie do widzenia a potem wspólnie i zgodnie dbają o dobro dzieci po prostu się nie zdarza. W każdym razie nie od razu. Może po latach do tego dojrzeją? A może nigdy?
Wszyscy (duzi i mali) muszą jeszcze poznać nowe zasady współżycia, wpasować się w nie, zbudować nowe relacje, odnaleźć się w nich, znaleźć swoją przestrzeń.
To jest niezwykle uproszczona rzeczywistość takiej rodziny jak nasza. Każdy daje z siebie wszystko adekwatnie do tego, kim jest i daje jeszcze więcej. Każdy chce. I każdemu z nas czasem coś nie wychodzi. (ja mam tak często).
Bez względu na to, czy to pierwszy poważny związek, czy kolejny, po złych doświadczeniach, czy też kolejny, do tego z dziećmi – nigdy nie jest łatwo. Poważny związek to zawsze wyzwanie. Coś może wybuchnąć i wcześniej czy poźniej wybuchnie.
Jeśli chce się być z drugą osobą, jeśli świadomie weszło się w mniej lub bardziej skomplikowaną relację, jeśli zna się siebie i swoje ograniczenia i gra się fair to jest szansa na to, żeby wszystko się poukładało.
I, choć patchwork wciąż wpada na rafy i ciągle coś trzeba naprawiać, warto pamiętać, że z każdym dniem puzzle coraz bardziej będą do siebie pasowały tworząc nową opowieść o życiu.
Piotr Skrzypczak, autor tekstu, prowadzi fanpage o nazwie Patchworkowo. Znajdziesz go tutaj