To była randka, jakiej dawno nie mieliśmy. Podwójna, bo lubimy wychodzić ze znajomymi, restauracyjna, bo lubimy też dobrze zjeść. Nie wychodziliśmy od dłuższego czasu, tym samym przerywając naszą trwającą od narodzin pierwszego dziecka tradycję regularnych wyjść i było nam z tym bardzo źle. To, że warto czasem - o ile macie takie możliwości - wychodzić zostawiając krzykaczy w domu, to zupełnie inny temat, na który kiedyś napiszę. W każdym razie dzieci do babci, a my na miasto. Dobre jedzenie, dobre wino, cicha muzyka i śmiech. Wyszło. No prawie.
To był wieczór, okolica godziny 20. Restauracja w centrum Warszawy, dość elegancka. Zamówiliśmy jedzenie i napoje, kelner nalał wino, zaczęły się rozmowy, ale mnie coś nie dawało spokoju. Z początku chyba wypierałem, że to w ogóle możliwe i byłem pewien, że mi się przesłyszało, aż w końcu odwróciłem głowę. Przy stoliku obok siedziało małżeństwo z może półtorarocznym dzieckiem. Dziecko siedziało przy stole w krzesełku dla dzieci i... oglądało bajki na tablecie. Oczywiście z włączonym dźwiękiem.
A mnie otworzył się w kieszeni nóż. I to z kilku powodów.
Pierwszy jest taki, że choć sam nie byłem w tym zakresie święty, to obecnie wiem dobrze, że puszczanie bajek dzieciom w tym wieku jest czymś, czego nie powinno się robić. Gdy nasz syn się urodził – a było to 10 lat temu – nie mówiło się o tym głośno. Ba, istniały nawet specjalne zestawy dla dzieci w stylu "Baby Einstein", które miały spowodować, że mózg naszego dziecka, po kilkugodzinnym oglądaniu ich, rozwinie się jak szalony. Dziś natomiast wiemy, że roczne czy dwuletnie dziecko powinno zajmować się poznawaniem świata rzeczywistego, a nie być wystawianym na elektroniczne bodźcie (których i tak za chwilę będzie miało nadmiar).
Drugi jest taki, że oglądanie przy posiłkach jest w ogóle czymś złym. Organizm dziecka oglądającego przy jedzeniu zupełnie wariuje, bodźce smakowe są zastępowane przez emocje związane z oglądanymi bajkami, co powoduje zaburzenia łaknienia i inne problemy. Dodatkowo dziecko uczy się, że należy mu się coś za sam fakt, że będzie jadło posiłek.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że niektórzy rodzice nie mają już siły i czasem używają bajek jako uspokajacza. Tak, sam czasami tak robię. Ale "czasami" jest tu słowem kluczem. Może więc spotkana rodzina rzeczywiście pierwszy raz posunęła się do czegoś takiego? Może. Ale tu tak naprawdę chodziło o co innego.
Kilka dni wcześniej w sieci rozgorzała dyskusja na temat restauracji z zakazem wstępu dla dzieci. I ja zawsze byłem temu przeciwny. Dlaczego? Dlatego, że nie chcę wykluczać całych grup wiekowych czy społecznych, chcę wykluczać jedynie ze względu na zachowanie. Grzeczne dziecko? Nie ma problemu. Bekający i przeklinający głośno dorosły? Do widzenia.
My od dziecka zabieramy nasze dzieciaki do restauracji, by przyzwyczaić ich do wyjść między ludzi i jedzenia różnych potraw. Ale doskonale zdajemy sobie sprawę, że to MY jesteśmy za nie wtedy odpowiedzialni, a inni ludzie nie przyszli po to, by słuchać ich wrzasków. Ani bajek, które oglądają.
Serio, elegancka restauracja o godzinie 20 to nie jest miejsce na słuchanie bajek dla dzieci. O ile w ogóle restauracja jest takim miejscem. Ok, rozumiem sobotni poranek i miejsce z salą zabaw dla dzieci. Pewnie jest tak głośno, choć nawet wtedy pilnuję, żeby dzieciaki zachowywały się tak, aby nie przeszkadzać innym gościom. Owszem, dzieciństwo może być głośne i szalone, ale wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego człowieka. I tak, dotyczy to także dzieciaków. I my, rodzice, naprawdę nie mamy tutaj żadnej taryfy ulgowej.
Tak więc jedna prośba. Jeśli wychodzisz z dzieciakami – ogarniaj je. To twój obowiązek. Nie będzie wtedy potrzeby tworzenia restauracji bez dzieci. A rodzice z maluchami, którzy z różnych powodów nie mogą ich nikomu zostawić, będą mogli wyjść na miasto. Co czasem jest dla zdrowia psychicznego bardzo ważne :)
Chcesz więcej Michała? Jego bloga znajdziesz tutaj oraz tutaj