Kolejny popis głupoty w Tatrach. Kobieta zjechała z Kasprowego tak, że skończyła w szpitalu
Zjazd z Kasprowego Wierchu to niesamowite przeżycie. Wie o tym każdy narciarz, który choć raz tam szusował. Ale każdy narciarz wie również, że jest to stok wymagający sporych umiejętności. Łatwo tam się rozpędzić, więc trzeba naprawdę dobrze panować nad nartami, żeby nie zrobić sobie krzywdy.
Ze szczytu na tyłku
Tej wiedzy zabrakło pewnej 20-latce, która w czwartek 20 lutego postanowiła ze szczytu Kasprowego zjechać nie na nartach, ale na pupie. Na pewno zabrakło jej też wyobraźni i rozsądku, bo jak się stoi na tej górze i spojrzy w dół, to dość łatwo można dojść do wniosku, że zjazd po stromym, a do tego oblodzonym stoku to spore ryzyko. Zwłaszcza gdy się nie ma możliwości hamowania. A pupą hamować trudno.
Góry rzadko wybaczają błędy, a głupoty nie wybaczają nigdy. Zjazd, który miał być przygodą i frajdą, skończył się tragicznie. Dwudziestolatka była tak rozpędzona, że przecięła wypłaszczenie na Suchej Przełęczy i zatrzymała się dopiero na zboczu Kotła Gąsienicowego. By ją uratować, toprowcy musieli wezwać śmigłowiec, by jak najszybciej przetransportować ją do szpitala w Zakopanem. Tam przeszła operację, bo – jak się okazało – miała kilka złamanych żeber i poważne obrażenia narządów wewnętrznych. A i tak może mówić o szczęśliwym zakończeniu, bo finał mógł być o wiele gorszy.
Plaga głupoty
Dwudziestolatce wypada życzyć szybkiego powrotu do zdrowia, a na przyszłość więcej rozsądku. Niestety, nie tylko jej. Równie "pomysłowych" turystów jest bowiem w Tatrach mnóstwo. Zjazdy ze szczytu Kasprowego – na tyłku, na jabłuszkach – to zimą stały widok. I stała przyczyna wypadków. W tym roku były tam już dwa poważne zdarzenia. Na początku stycznia pijany mężczyzna zjeżdżający z kopuły Kasprowego wpadł w turystkę i połamał jej rękę. Parę dni później podobny manewr wykonała inna kobieta. Też skończyło się obrażeniami.
Po tych wypadkach Tomasz Zając, przewodnik z Tatrzańskiego Parku Narodowego, ostrzegał, że takie zjazdy w końcu doprowadzą do tragedii. – Takie sytuacja nie powinny mieć miejsca. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że może to być niebezpieczne. Zjeżdżają w terenie wysokogórskim. Nabierają rozpędu i niewiele trzeba, by zjechali do Kotła Gąsienicowego, a tam konsekwencje mogą być poważne – mówił w rozmowie z "Gazetą Krakowską". Wypadek 20-latki potwierdził, że przewodnik miał rację.
Choć apele o rozsądne zachowanie w górach, zabieranie odpowiedniej odzieży i sprzętu przed wyjściem na szlak niewiele dają, po czwartkowym incydencie ratownicy TOPR i pracownicy TPN znów poprosili turystów o to, by zadbali o własne bezpieczeństwo. Zwłaszcza do tych, którzy na Kasprowy Wierch wjeżdżają kolejką w sportowych butach, bez raków czy odpowiednio ciepłego ubrania. I zamiast wracać bezpieczną drogą, zaczynają szukać przygód. "Swoją aktywność powinni ograniczyć do tarasu widokowego i obiektu górnej stacji kolejki, bo nawet wyjście na sam szczyt lub poruszanie się trawersem może być niebezpieczne" – radzi Tomasz Zając.
Źródło: PAP, "Gazeta Krakowska", Facebook.com/TatraLife