Kiedyś śmialiśmy się z Azjatów w maseczkach. Teraz wiemy, że to oni mieli rację. Maski ratują życie

Kacper Peresada
Od kilku tygodni, wielu “specjalistów” cytowanych przez media powtarzało jak mantrę: maseczki nic nie dają. Wygląda na to, że maseczkowi "eksperci” nie mieli racji.
fot. Ani Kolleshi / Unsplash
“Maseczki nic nie dają” - to zdanie często przewijało się w dyskusjach na temat tego, jak możemy sobie radzić z obecną pandemią.

Wielu polityków prosiło ludzi, aby przestali kupować maski, wyjaśniając, że nie mają one żadnego wpływu na rozprzestrzenianie się choroby.

Od lat patrzyliśmy z politowaniem albo z podejrzliwością na Azjatów na lotniskach czy w sklepach, bo mieli na twarzach maseczki.

Braliśmy to za objaw paranoi, przewrażliwienia mieszkańców Azji. Czasem traktowaliśmy ich z podejrzliwościa, zastanawiając się: jaką chorobę przed nami ukrywają?


Wychodzi jednak na to, że właśnie azjatyckie podejście do tematu zarażeń jest najbardziej właściwe

Kolejne kraje zalecają swoim mieszkańcom noszenie maseczek, rekomenduje je również Światowa Organizacja Zdrowia.

Czytaj też: Ten filmik powinien obejrzeć każdy, żeby zrozumieć, dlaczego wszyscy powinniśmy nosić maseczki

Adrien Burch, mikrobiolog z Uniwersytetu Berkeley, napisał w ubiegłym miesiącu: “słyszycie ciągle, że maski nic nie dają, ale zapewne nie widzieliście badań, które potwierdzałyby tę tezę. A to dlatego, że takie badania nie istnieją.”

Maseczki ratują życie

Według naukowców istnieją dowody potwierdzające, że maski pomagają zapobiegać infekcjom wirusowym, takim jak obecna pandemia.

Burch powołuje się na badanie dostępne w "Cochrane Library", przedstawiono w nim mocne tezy na rzecz noszenia maseczek. W czasie epidemii wirusa SARS w 2003 roku okazało się na przykład, że „regularne noszenie maski w miejscach publicznych wiązało się z 70% zmniejszeniem ryzyka złapania SARS”.

Epidemia wirusa SARS była bardzo dotkliwa dla mieszkańców Azji. Nauczeni tamtym doświadczeniem mieszkańcy Chin, Hongkongu, Tajwanu czy Korei, już na początku pandemii koronawirusa masowo zaczęli nosić maseczki.

W tym samym czasie europejskie i amerykańskie media oraz rządy starały się przekonywać ludzi, że maseczki to azjatycki wymysł, przejaw tamtejszej obsesji. Dzisiaj możemy stwierdzić, że to my byliśmy w błędzie, a nie Azjaci.

W rozmowie z CNN Ivan Hung, specjalista chorób zakaźnych z Hongkong University School of Medicine, powiedział: „jeśli spojrzeć na dane w Hongkongu, noszenie maski jest prawdopodobnie najważniejszą kwestią w zakresie kontroli infekcji”.

WHO: za, a nawet przeciw

W wytycznych WHO dotyczących zwlaczania pandemii możemy przeczytać, że koronawirus przenosi się „drogą kropelkową, gdy zakażona osoba kaszle lub kicha. Krople śliny mogą wylądować w jamie ustnej lub nosie osób znajdujących się w pobliżu, a potem przedostać się do płuc”.

W związku z tym WHO zaleca korzystanie z maseczek przez osoby chore i ich opiekunów.Ale nie koniec na tym. W tym samym dokumencie WHO stwierdza się, że osoby bez objawów nie muszą nosić maseczek, bo są trudno dostępne.

Krótko mówiąc, WHO jednocześnie przekonuje nas do noszenia maseczek i sugeruje, że powinniśmy z nich zrezygnować.

To, że choroba jest roznoszona przez osoby które nie mają objawów, wiemy od wielu tygodni. Dlaczego więc politycy próbują wmawiać ludziom, że maseczki nie pomagają w ograniczeniu rozprzestrzeniania się choroby?

Mała dostępność masek to nie wina ludzi, którzy starają się zadbać o swoje bezpieczeństwo. To następstwo systemowych błędów popełnianych przez rządy całkowicie nieprzygotowane do sytuacji, w której się znaleźliśmy.

Ilu zakażeń i ilu zgonów udałoby się uniknąć, gdyby politycy czy "eksperci" nie wyśmiewali przez wiele tygodni noszenia maseczek? Zamiast wyjaśniać w mediach, że maski nic nie dają, politycy powinni byli już w styczniu walczyć o zwiększenie ich produkcji.

A tak… jesteśmy w d… omach, bo jest kwarantanna.