"Cały semestr do wyrzucenia". Pierwszy dzień nauki zdalnej, zaczęło się od wielkiej awarii Librusa
Dzień inauguracji systemu edukacji zdalnej mamy za sobą. Co można powiedzieć po tym dniu? Że chyba rodzice w całej Polsce naleją sobie spory kieliszek wina. Pierwszy oficjalny dzień nauki zdalnej był ciężki, dla uczniów i dla rodziców.
W dodatku system Librus zaliczył dzisiaj sporą awarię w całej Polsce. Rodzice zostali z problemem pilnowania edukacji zdalnej.
Tego, że nie będzie łatwo, mogliśmy się domyślić, ale nikt się nie spodziewał, że pierwszego dnia nauki zdalnej wysiądą niemal wszystkie narzędzia, z których mieli korzystać uczniowie i nauczyciele. Librus, Uonet+ i Vulcan - trzy popularne platformy do komunikacji pomiędzy szkołą i rodzicami zaliczyły dzisiaj awarię.
Obciążenie sieci sprawiło, że programy przestały działać. Choć informatycy odpowiedzialni za Librusa zwiększyli przepustowość platformy już kilka tygodni temu, system nie udźwignął milionów wiadomości i plików rozesłanych do uczniów.
Początek nauki zdalnej wypadł więc kiepsko, ale wydaje się, że to najsłabsze ogniwo całego systemu. Rodzice i dzieci radzą sobie coraz lepiej, choć oczywiście dorośli od czasu do czasu mają ochotę rzucić laptopem o ścianę i wyjechać w Bieszczady. A nie, czekaj, kwarantanna...
Jestem zły na szkołę
– Jak zobaczyłem listę zadań w Librusie na ten tydzień, to odpadłem – mówi Piotr, ojciec trójki dzieci.– Każdy nauczyciel robi po swojemu. Lekcje nam się mieszają, jest mnóstwo zadań, a do tego prace plastyczne. Tak, jakby nauczyciele nie mogli się umówić z wychowawcą, że w poniedziałek polski, wtorek historia, środa matma i tak dalej. Ja bym tak zrobił – tłumaczy Piotr.
A jak planuje naukę córce? – Ma do przeczytania lekturę, więc mówię jej, że teraz czas na czytanie i daję jej na to godzinę – wyjaśnia Piotr.
– Potem drukuję maile od nauczycieli i pokazuję, które przedmioty dzisiaj będziemy omawiali. Moja córka ma to zrobić na podstawie podręczników. Sprawdzam wszystko dopiero po zakończeniu swojej pracy – opowiada.
Zobacz: "To nie nauka, to partyzantka". Witamy w świecie edukacji zdalnej w Polsce w czasach koronawirusa
– I wtedy właśnie trafia mnie szlag, bo okazuje się, że dziecko bez kontroli wszystko robi byle jak, więc muszę przechodzić przez cały materiał jeszcze raz – denerwuje się Piotr.
– Wiem, że mógłbym odpuścić, ale jestem tak zły na współczesną szkołę, że postanowiłem sam nauczyć córkę jak należy się prawidłowo uczyć – mówi Piotr.
Dzieci muszą zająć się sobą
Krzysztof ma dwie córki. Podszedł do tematu szkoły zdalnej zdroworozsądkowo.Tłumaczy mi, że on ma pracę tak jak na co dzień. Kiedy pracuje, jego dzieci muszą się zająć sobą. – Są podłączone do grup klasowych na Messengerze – wyjaśnia Krzysztof.
– Jeśli mają ochotę zrobić jakieś zadanie, siadają do stołu i to robią. Już w ubiegłym tygodniu widziałem, że łączą się na wideo z koleżankami i wspólnie omawiają zadania – mówi.
– W naszej szkole na razie nie zaplanowano żadnych zajęć online. Dostajemy tylko zadania od nauczycieli – tłumaczy Krzysztof i wyjaśnia, jak wygląda jego zaangażowanie w naukę zdalną.
– Siadam po pracy z córkami i pracujemy na podstawie podręczników. Tak, jakbyśmy odrabiali pracę domową – wyjaśnia.
– Dałem sobie spokój z filmikami i materiałami online. Nie dlatego, że mnie nie interesują, ale mamy jeden komputer w domu, muszę na nim pracować, nie mogę udostępnić go dzieciom. W szkole przecież też nie oglądały Youtube'a na lekcji – tłumaczy.
Wielu rodziców, z którymi rozmawiam, nie ma wątpliwości, że zagadnienia, które są przerabiane podczas edukacji zdalnej, trzeba będzie przerobić jeszcze raz, gdy wróci szkoła na normalnych zasadach.
– Cały ten semestr jest do wyrzucenia – mówi Adam, ojciec 10-latka. – Niezależnie od tego, ile zadań zrobię z dzieckiem, po powrocie do szkoły będą przerabiali to jeszcze raz.
– Nauczyciele z pewnością nie mają złudzeń, że dzieciaki w czasie nauki zdalnie nie przyswoją prawie żadnej wiedzy. Ja też w to nie wierzę – podkreśla Adam.