"W barze nie ma pracy zdalnej". Tak wygląda #homeoffice2020, gdy nie pracujesz przy komputerze

Aneta Zabłocka
Fajnie jest pracować z domu, gdy jesteś dziennikarzem, programistą albo prowadzisz swój sklep internetowy. Nie idziesz do biura, bo nie musisz. Możesz pracować z każdego miejsca. A kiedy jesteś barmanem, barberem albo organizatorem koncertów? Wtedy, mówiąc wprost, homeoffice jest do d...
Fot. Paweł Rodaszyński
W ubiegły piątek rząd ogłosił restrykcje dla branży gastronomicznej związane z wprowadzeniem stanu zagrożenia epidemicznego.

Dotyczą ona głównie lokali serwujących jedzenie, ale pod przepis podciągnięto również bary. Z dnia na dzień masa osób została bez pracy. Oni też wylądowali na przymusowym #homeoffice2020, w ich przypadku oznacza to, że zostali bez jakiegokowiek zajęcia.

"W barze nie ma pracy zdalnej"


Do 14 marca El Koktel tętnił życiem. To jeden ze znanych barów w Warszawie. – Zamknęliśmy równo o północy w sobotę. Cały czas staraliśmy się utrzymać maksymalną higienę, ale zdaję sobie sprawę, że w skupiskach ludzi nie jest to możliwe na sto procent – mówi Paweł Rodaszyński, właściciel El Koktel.


– Zatrudniam 5 osób. Stresuję się tym, co z nimi będzie. Każda z tych osób jest w pełni zaangażowana w życie naszego lokalu. Włożyłem dużo pracy w ich przeszkolenie i wiedzę. Na barze nie czegoś takiego jak praca zdalna. W tej branży podstawą jest kontakt z człowiekiem – tłumaczy Paweł.

W tym tygodniu jego ekipa ma wolne. Mają tylko "leżeć i pachnieć". – To ciężki czas dla wszystkich. Niech spędzą czas z osobami, które są dla nich ważne. Alkohol w barze się nie zepsuje – mówi.

– Prowadzenie firmy w Polsce to nie jest łatwa sprawa. Rząd ze swoim śmiesznym pakietem 'osłonowym' na pewno w tym nie pomaga. Całkowicie biorę na klatę decyzję o zamknięciu, bo jak podkreślam, była jedyną słuszną. To jednak szalenie duży problem co dalej? Mam zobowiązania wobec najemcy, leasingów, urzędu. Męczy mnie czekanie w blokach startowych – mówi.
Paweł Rodaszyński jest finalistą wielu prestiżowych konkursów barmańskich. Jego lokal otrzymal nagrodę Bar Roku 2015.Fot. El Koktel
– Oficjalnie zakaz ma zostać zniesiony pod koniec marca. Wszyscy jednak przewidują, że potrwa co najmniej do połowy kwietnia i to wydaje się być bardzo realny scenariusz – tłumaczy.

Paweł mówi, że ma w sobie coś z pracoholika. – Staram się trzymać reżim każdego dnia. Oczywiście odrobina odpoczynku nikomu nie zaszkodziła, ale wiem, że to czas w którym o rozleniwienie jest szalenie łatwo.

– Na nogach zazwyczaj staram się być koło 8 rano, i do południa mam czas na pracę. Zajmuję się sprawami, na które nie było czasu, porządki w dokumentach, planowanie działań.

– To też czas na poszukiwanie nowych pomysłów. Czasem myślę jaką drogę biznesową wybrać, kiedy epidemia już się skończy – mówi.

Na inne rozrywki sobie raczej nie pozwala. – Nie mam ani konsoli, ani Netflixa, bo pochłaniają zbyt dużo czasu – śmieje się.

"Jestem w plecy 30 tysięcy"

O tym, że branża koncertowa dostała z powodu koronawirusa mocno po tyłku nie trzeba nikomu przypominać.

Wszystkie koncerty zostały odwołane, muzycy narzekają, że przestali zarabiać, a kluby i agencje eventowe proszą, by fani nie ubiegali się o zwrot pieniędzy za bilety na odwołane wydarzenia, bo to je wykończy finansowo.

Najwięcej na odwołaniu koncertów cierpią pracownicy techniczni, którzy pracują przy realizacji widowisk. Nagle zostali bez pracy, zamówienia i projekty skończyły się w jednej chwili. Nie wiadomo, kiedy znów zaczną zarabiać.

Marcin zajmuje się realizacją dźwięku podczas koncertów. Tylko na marzec i kwiecień miał zaplanowane 14 wydarzeń. Wszystko odwołane. – Jestem w plecy już około 30 tysięcy złotych – mówi. Z dnia na dzień kwota rośnie, bo normalnie każdego dnia pojawiałyby się nowe zlecenia, a teraz cisza.

Oprócz koncertów Marcin pracuje przy adaptacji akustycznej pomieszczeń i projektuje systemy nagłośnieniowe obiektów. – Myślałem, że mam jakieś zabezpieczenie w związku z innymi zamówieniami, ale nagle wszystko się zatrzymało.

Teraz siedzi w domu i stara się pracować, tak jakby wszystkie projekty miały zostać sfinalizowane. – Wyczyściłem graty, konsolety, mikrofony i inne rzeczy których używam.

– Wgrałem najnowszy soft do urządzeń, robię porządki na dyskach z nagraniami – wylicza. – Przygotowuję samplery, których używam podczas koncertów, wprowadzam zmiany. Robię to, co musiałbym zrobić przed wyjazdem, którego na razie nie będzie – mówi.

– Koledzy z branży mówią, że ten zastój może potrwać do lipca. Wątpię, żeby odwołane imprezy odbyły się w innych terminach. Organizatorzy mają często zaplanowany z góry rok koncertowy i jeśli sytuacja wróci do normy, będą raczej realizować bieżący plan – tłumaczy.

Ludzie i tak teraz nie przyjdą

O nich się nie mówi, ale barberzy, fryzjerzy i branża beauty to kolejni dotkliwie poszkodowani przez wybuch pandemii. Nie musieli zawieszać działalności, ale wszyscy zdecydowali o zamknięciu salonów. Ludzie i tak nie przyjdą. W przypadku takiego zawodu jak barber po prostu nie sposób zachować odległość półtora metra od klienta, zalecany przez władze jako bezpieczny.

– W tej branży bardzo dba się o higienę i dezynfekcję narzędzi. Mam preparaty antywirusowe, antygrzybiczne i do dezynfekcji sprzętu – wylicza Michał Gonczarski, menadżer Ferajny, zakładu fryzjerskiego dla mężczyzn.

Jeszcze przed podjęciem decyzji o zawieszeniu działalności, w jego salonie zaczęto stosować dodatkowe środki higieny. – Wszyscy pracowaliśmy w rękawiczkach niezależnie od zabiegu.

– Gdy pojawiły się informacje, o tym że powinniśmy zamknąć się w domach, postanowiliśmy zamknąć zakład na czas nieokreślony – mówi. – Nikt oficjalnie nie stwiedził, że salony barberskie nie mogą dalej działać, ale zamknęliśmy zakład w trosce o bezpieczeństwo naszych rodzin i klientów, a także po to, aby zatrzymać rozprzestrzenianie się koronawirusa – tłumaczy.

Teraz, tak jak wszyscy jego pracownicy, Michał siedzi w domu. Prowadzi także sklep internetowy z kosmetykami do pielęgnacji zarostu, więc na nim się skupia. – Jeżdżę regularnie do barbershopu, żeby posprzątać czy zrobić inwentaryzację. Poza tym jestem tatą, więc trzeba się zająć synem.

– Zaczęły spływać zadania od nauczycieli. Mam wrażenie, że teraz wszyscy rodzice pracują na dwa etaty. Mają home office i muszą być nauczycielami.

Michał nie ma wątpliwości, że jego branżę czeka wielki kryzys, jeśli kwarantanna się przedłuży. – Czeka nas fala bankructw. Mało kto ma lokal od miasta, płacimy stawki rynkowe za wynajem – przyznaje.

Przewiduje, że lokale zaczną wkrótce się otwierać. – W innym wypadku właściciele salonów mają do wyboru tylko bankructwo. Wszyscy są poirytowani. Jesteśmy branżą, która w której kwestie higieny traktuje się bardzo poważnie.

– Zamknęliśmy salon w geście solidarności ze społeczeństwem, a widzę ludzi w parkach, imprezujących na świeżym powietrzu. Nawet seniorzy, którzy są w grupie największego ryzyka, stoją w kolejkach na poczcie – denerwuje się.