Ten serial sprawił, że w Polsce wróciło piractwo. Firma Disney nie radzi sobie z problemem
"The Mandalorian" Disneya to obecnie najsłodszy cukierek w sklepie z serialowymi słodkościami. Problem w tym, że jak na razie zdecydowana większośc fanów "Gwiezdnych wojen" na całym świecie, w tym w Polsce, może jedynie zadowalać się zwiastunem. Jeśli jednak w Disneyu myślą, że wszyscy miłośnicy "Star Wars" będą cierpliwie czekali na premiery serialu w kolejnych krajach wiele miesięcy po emisji "Mandalorianina" w USA, są w błędzie. Wszystkie znaki w galaktyce mówią bowiem, że ten serial stanie najbardziej "piraconą" produkcją 2019 r przebijając nawet "Grę o tron".
Ciężko też czekać na polską premierę (która będzie miała miejsce prawdopodobnie wiosną 2020 roku), gdy dookoła wszyscy oglądają "Mandalorianina" i co chwilę sypią szczegółami kolejnych odcinków zdradzając przy okazji fabułę.
Fak, że serwis Disney+ dostępny jest jedynie na kilku rynkach, skłania fanów "Gwiezdnych wojen" do masowego przechodzenia na ciemną stronę mocy. Wydawało się, że piractwo umarło wraz z nadejściem ery dominacji dostępnych i względnie tanich serwisów streamingowych. Tymczasem w ostatnich tygodniach, po premierze "Mandalorianina" serwisy, na których można znaleźć pirackie wersje filmów i seriali, przeżywają istne oblężenie.
Disney natomiast nie robi nic, co pozwoliłoby firmie zachować twarz i jednocześnie przerwać ten globalny piracki proceder.
Nie ma, że nie ma
Disney+ ma szansę stać się streamingowym hegemonem, co firma pokazała m.in. w trzygodzinnej prezentacji swoich wstępnych zasobów. Od premiery serwisu tylko w USA dostęp wykupiło 10 milionów osób. Zastanawiająca jest archaiczna strategia firmy, która na starcie odcięła od nowego serialu z uniwersum "Gwiezdnych wojen" zdecydowaną większość fanów "Star Wars" na świecie decydując o tym, kto będzie mógł obejrzeć najbardziej poszukiwany serial 2019 roku, a komu pozostanie wyczekiwanie.
Od czasów prohibicji w USA wiadomo przecież, że zakazany, niedostępny owoc, smakuje najlepiej. Tym owocem dla widzów stał się "Mandalorianin".
Oficjalne oświadczenia przedstawicieli Disneya o tym, że firma zamierza zwalczać piractwo i karać osoby, które nielegalnie ściągają kolejne odcinki "Mandalorianina", przestraszyć może chyba tylko kogoś, kto jest w internecie od wczoraj. To, co w teorii jest niedostępne, nie jest nieosiągalne. Zwłaszcza w sieci, o czym zdążył się przekonać inny gigant rynku wideo – HBO.
Nowa era piractwa
W przypadku "Mandalorianina" nie znamy jeszcze tak dokładnych liczb. Jak podaje jednak branżowy portal "Comparitech", zajmujący się streamingiem, w ciągu trzech godzin od premiery pierwszego odcinka, "Mandalorianin" był już gotowy do nielegalnego pobrania. Najwięcej wyszukiwań hasła "Mandalorian torrents" pochodziło z krajów w Europie – Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Polacy również plasują się w czołowej dziesiątce tej niechlubnej statystyki.
Pojawiło się też jeszcze inne zjawisko, dotąd nieznane - hackerzy wykradają dane logowania amerykańskich klientów serwisu, a następnie udostępniają je w sieci. Legalne dane dostępu do Disney+ to dzisiaj bardzo gorący towar.
W USA dostęp do serwisu kosztuje siedem dolarów miesięcznie. Hakerzy sprzedają w sieci wykradzione dane logowania za kilkanaście dolarów. W ciągu tygodnia od uruchomienia serwisu, naliczono już tysiące włamań na konta klientów Disney+. Firma na razie nie radzi sobie z tym zjawiskiem.
Najlepszym podsumowaniem tematu renesansu piractwa są słowa Simona Trudelle'a z agencji NAGRA, która zajmuje się zwalczaniem tego zjawiska. – Ludzie chcą dostępu do treści, a jeśli go nie mają, włączają smartfony i po prostu zaczynają go szukać. Trudno rywalizować z czymś, co jest dostępne za darmo.