Będę grał w grę. W tym nietypowym muzeum w Warszawie możesz katować stare konsole i komputery

Michał Jośko
Aleja Niepodległości w Warszawie. Pasaż handlowy w przejściu podziemnym. To właśnie tutaj, w sąsiedztwie sklepów z elektroniką, działa od niedawna miejsce, które jest mekką dla maniaków klasycznych gier wideo. Biorę głęboki wdech i otwieram drzwi, za którymi kryje się magiczna kraina – wkraczam do Warszawskiego Muzeum Komputerów i Gier.
Mikołaj Bożyk w swoim środowisku naturalnym, czyli Warszawskim Muzeum Komputerów i Gier Fot. Maciej Stanik/ naTemat
– Boże, miałem to w dzieciństwie – z wypiekami na twarzy i krzykiem na ustach biegnę w stronę komputera Atari 65 XE z roku 1985. Taką samą maszynę dostałem na pierwszą komunię! To właśnie od niej zaczęła się moja miłość do gier wideo (przetrwała do dziś) i do programowania (zapał przeszedł po paru miesiącach nauki języka Basic)!
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
– No właśnie: "miałem to w dzieciństwie". To słowa, które najczęściej wykrzykują podekscytowane osoby wchodzące do naszego muzeum. Potrafię wyczytać je z ruchu ust przechodniów, zaglądających do nas przez witrynę – śmieje się Mikołaj Bożyk, tutejszy "kustosz", który oprowadza mnie po tej krainie radości w stylu retro.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
Aby uspokoić emocje, zasiadam przed "moim" Atari, podpiętym do wysłużonego telewizora kineskopowego i zaczynam szarpać leciwy dżojstik.


Na początek zostaję asem przestworzy (Mikołaj odpala grę "River Raid" z roku 1982), później przenoszę się na arktyczną wyspę, gdzie walczę na śmierć i życie z podstępnym szpiegiem (o dwa lata młodsza gra akcji "Spy vs. Spy").

Mógłbym tak godzinami! Przeniosłem się w czasie i znów jestem chłopcem z podstawówki, który może zanurzyć się w magicznym świecie ośmiobitowej rozrywki!
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
Stop – niestety, po chwili przypominam sobie, że przecież jestem dorosłym facetem, który ma obowiązki zawodowe. Przyszedłem tutaj służbowo i nie mogę spędzić całego dnia przy komputerach i konsolach. Chrzanić taką dorosłość…
Fot. Maciej Stanik/ naTemat

Skarby, mnóstwo skarbów
– W telegraficznym skrócie: wszystko zaczęło się w roku 2010, gdy powstała Fundacja Dawne Komputery i Gry, organizująca objazdowe wystawy sprzętu elektronicznego, wyprodukowanego przed kilkunastu i kilkudziesięciu laty. W tym roku – nareszcie – udało się znaleźć stałą siedzibę: właściciel Warszawskiej Giełdy Elektronicznej udostępnił nam lokal, w którym niedawno stworzyliśmy muzeum z prawdziwego zdarzenia – tłumaczy Mikołaj.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
W tym miejscu konieczne jest doprecyzowanie: czytelniku, nie daj się zwieść słowu "muzeum", sugerującemu podziwianie eksponatów ukrytych w szklanych gablotach, chroniących je przed zwiedzającymi. Tutaj zabytkowy sprzęt działa i ma – zgodnie ze swym pierwotnym przeznaczeniem – służyć zabawie.

W lokalu o powierzchni około stu metrów kwadratowych ulokowano 22 stanowiska, przy których można zaszaleć przy oldskulowych konsolach (są tutaj m. in. różne odmiany Sega Mega Drive i Nintendo – NES, Snes, 64 oraz Gamecube).
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
Do tego komputery: zarówno wspominane Atari 65 XE, jak i jego największy konkurent: Commodore 64. Do tego dochodzą Amigi oraz pecety z Windowsem XP, umożliwiające zorganizowanie LAN party w stylu początków naszego tysiąclecia.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
To nie wszystko – w tym miejscu można zobaczyć sprzęty znacznie starsze i o niebo bardziej egzotyczne. Oto konsola Vectrex z roku 1982, czyli rewolucyjny sprzęt, który wyprzedzał swoją epokę: wyposażono go w dziewięciocalowy ekran, wyświetlający grafikę wektorową (jak mówi Mikołaj: ówczesny odpowiednik standardu 4K) oraz dodatki tak futurystyczne, jak 3D Imager, czyli praprzodek gogli 3D.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
A może coś polskiego? Proszę bardzo – po raz pierwszy mogę dotknąć konsoli Ameprod TVG-10, którą pod koniec lat 70. ubiegłego wieku zaczęły produkować dolnośląskie zakłady Elwro.

To cudo z "dekady gierkowskiej" pozwalało nie tylko pograć w hokeja, tenisa, squasha i pelotę – po podłączeniu pistoletu świetlnego można w naprawdę odjazdowym stylu potrenować strzelectwo. Ależ to musiał być szok dla osób żyjących w szarym PRL-u! Magazyn muzeum kryje wiele podobnych skarbów – w sumie kolekcja to sto kilkadziesiąt maszyn, które tylko czekają na dzień, w którym zostaną podpięte do prądu i zaczną dostarczać rozrywki miłośnikom retrogamingu.

Kto wie, być może kiedyś uda się zwiększyć metraż instytucji? Wówczas zwiedzający dostaliby do dyspozycji również większe maszyny, czyli automaty arkadowe.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
Gamer niejedno ma imię
Czas na chwilę relaksu w kąciku czytelniczym, na półkach zalega mnóstwo fachowych periodyków sprzed lat. Wertuję wydane w latach 80. i 90. numery magazynów "Bajtek", "Komputer", "Enter" i "Amiga", jednocześnie podpytując Mikołaja o ludzi tworzących fundację.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
– To osoby z naprawdę różnych światów; jakieś pół setki zajawkowiczów z całej Polski, których łączy miłość do retrogamingu. Najstarsi są w okolicach pięćdziesiątki, najmłodsi mają po 15 lat – opowiada człowiek, który działa w tej fundacji od roku 2014.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
Nie mogę powstrzymać się przed zadaniem mu pewnego (stereotypowego, przyznaję) pytania: Mikołaj, czy z wykształcenia nie jesteś, dziwnym zbiegiem okoliczności, informatykiem?

Strzeliłem kulą w płot: mój rozmówca jest absolwentem liceum ogólnokształcącego (profil humanistyczny), który obecnie uczy się aktorstwa i pracuje w łódzkim Teatrze Małym.

– Cóż, za duże ego i za słaba głowa do matematyki, żebym mógł myśleć o karierze w branży IT. Nie jestem stereotypowym geekiem-informatykiem, podobnie zresztą, jak większość członków naszej fundacji – śmieje się Mikołaj Bożyk, przy okazji burząc kolejny mit dotyczący świata pasjonatów gamingu: okazuje się, że aż 40 procent osób zaangażowanych w działalność fundacji, to płeć piękna.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
– Wbrew powszechnemu przekonaniu w naszym środowisku nie brak dziewczyn. Jakieś różnice pomiędzy płciami? Panie zazwyczaj szerokim łukiem omijają tytuły takie, jak piłkarska "FIFA", niezbyt często odpalają też bijatyki w stylu "Tekkena" czy "Street Fightera". Ale, uwierz – kobiet naprawdę zajaranych komputerami czy konsolami nie brakuje – słyszę od pracownika muzeum.

Dobre dobrego początki

W tym miejscu proszę Mikołaja o pomoc w rozgryzieniu kolejnej nurtującej mnie kwestii: skąd wzięło się zamiłowanie do gier, z których część jest przecież starsza nawet od jego rodziców?

Dlaczego, w przeciwieństwie do większości rówieśników, nie woli podpinać się do szerokopasmowego internetu, żeby "poszarpać" w jakieś gorące nowości w stylu "Call of Duty: Modern Warfare" albo "Fortnite"?

Jak wspomina, wszystko zaczęło się zupełnie przypadkowo, w trzeciej klasie podstawówki, na zimowisku. Pewnego dnia góral – właściciel ośrodka wypoczynkowego – postanowił udostępnić dzieciakom zakurzony automat, stojący w zamkniętym do tej pory pokoju.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
– Pamiętam jak dziś: był to "Metal Slug". Z jednej strony byłem w szoku, jak mocno może wciągać dwuwymiarowa strzelanka z lat 90., z drugiej – zaczarowała mnie pixel artowa grafika. Choć powstała dawno temu, prezentowała się pięknie! Wtedy wsiąkłem w takie klimaty. Swoją drogą: sporo oldskulowych gier zestarzało się naprawdę ładnie – mówi Mikołaj, przechodząc do kolejnych etapów swej pasji.

Po powrocie z zimowiska pożyczył od kolegi starą konsolę – klona popularnego w latach 90. Pegasusa (który, dodajmy, był klonem innego urządzenia, o nazwie Famicon).
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
Zabawa okazała się tak dobra, że po jakimś czasie nie tylko odkupił ten sprzęt od znajomego, ale też wyprosił u rodziców kolejną perełkę: Gameboya Advance SP, z którego bardzo chętnie korzysta do dziś.

– Pewnego dnia roztrzaskałem kontroler "Pegasusa" o podłogę, bo – wyobraź sobie tę wściekłość – zarwałem całą noc przy "Super Mario Bros", dotarłem do ostatniego zamku, miałem uratować księżniczkę, tymczasem pojawił się komunikat "game over". Okazało się, że stare gry zapewniają emocje nieporównywalne z niczym, co znałem do tej pory – śmieje się mój 21-letni rozmówca.

Jak dodaje, w jego przypadku istotne były również kwestie ekonomiczne. Nie było go stać na zakup wypasionego komputera i najnowszych gier, a używane kartridże ze świetnymi tytułami sprzed lat można było kupić nawet za 10 zł. – To był ostatni dzwonek, niedługo później przez świat przetoczyła się wielka fala retronostalgii, która sprawiła, że ceny konsol i gier zaczęły lecieć w górę. Jednak nie ma co dramatyzować, ta pasja wciąż nie należy do szczególnie drogich – uspokaja Mikołaj.

Jak dodaje: zwłaszcza wtedy, gdy człowiek osiągnie biegłość w pozyskiwaniu kolejnych elementów do kolekcji. Takie polowanie może być źródłem dodatkowej radości – choć większość dawnych konsol, komputerów i gier zakończyła żywot na wysypiskach, wciąż trafiają się fajne okazje.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
Zdobycie kolejnej perełki z lamusa daje frajdę znacznie większą, niż zakupnowości rynkowej, gdzie wystarczy pójść do sklepu lub ściągnąć grę z sieci. Retrogamer musi się naprawdę postarać.

Jak się to robi?

Strategia pierwsza: pchle targi, giełdy, komisy, lombardy i serwisy aukcyjne. Mikołaj sugeruje – w miarę naszych możliwości – szukać nie tylko w naszym kraju, lecz i za granicą.

Mówimy o rynkach znacznie większych od polskiego; dekady temu dysproporcje pomiędzy zarobkami statystycznego Polaka a pensją Niemca, Brytyjczyka czy Holendra, były o niebo większe, niż dziś.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
Strategia druga: poczta pantoflowa, rozpuszczenie wśród rodziny i znajomych informacji o tym, że poszukujemy takiej właśnie elektroniki, która dziś nierzadko zalega na strychach. W takich sytuacjach wymarzone cudo dostaniemy za symboliczną kwotę albo symboliczne "dziękuję".
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
Jak dodaje mój rozmówca, dochodzi tutaj jeszcze element działalności wręcz misyjnej: przecież w ten sposób ratujemy urządzenia, które mnóstwo osób traktuje jak elektrośmieci. Pamiętajmy: nawet niekompletne i uszkodzone sprzęty mogą posłużyć jako "dawcy narządów", dzięki czemu…

– … stare gry otrzymują nowe życie, zaczynają dawać szczęście kolejnym pokoleniom. Swoją drogą jednym z naszych głównych celów jest pokazywanie młodym ludziom, jak wielką radochę sprawiają rzeczy, które stworzono dawno temu. Wbrew pozorom, nasz statystyczny gość wcale nie jest panem w średnim wieku, który przyszedł, kierując się sentymentem – podkreśla "kustosz". Jak można scharakteryzować osobę, która najczęściej przekracza próg muzeum, płacąc za tę przyjemność 30 zł (dorośli) lub połowę tej sumy (dzieci do lat piętnastu; dzieci do lat sześciu wchodzą za darmo)?
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
Sojusz na linii dzieci-rodzice
– Zdecydowanie największą grupą wśród zwiedzających są rodzice z dziećmi. Zazwyczaj mamy do czynienia z podekscytowanym ojcem, który wykrzykuje wspominane wcześniej "miałem to w dzieciństwie" oraz jego synem albo córką. Po chwili wszyscy bawią się świetnie, a pamiętajmy, że od dzieci i młodzieży stare gry nie dostają taryfy ulgowej, wynikającej z nostalgii. Jak więc rozkochują w sobie paro- i nastolatków? Po prostu są świetne – zapewnia Bożyk. Czy nie uważa, że mamy do czynienia z analogiami do świata muzyki? Wielu młodych ludzi zasłuchuje się w piosenkach sprzed dekad, choć przecież te, pod względem aranżacji, często brzmią archaicznie.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
– Tak, to podobny mechanizm. Żyjemy w czasach, w których niektóre gry mają budżety większe niż filmy z Hollywood. Na rynku rządzą ultrarealistyczna grafika i rzeczywistość wirtualna. Tymczasem mnóstwo starych produkcji broni się wręcz doskonale, bo to po prostu genialne "kompozycje", zapewniające fenomenalną grywalność. Dodatkowo dają coś jeszcze: prosta i słaba (wedle współczesnych standardów) grafika motywuje wyobraźnię do intensywnej pracy – zauważa Mikołaj, a ja, smutny, zawieszam się na ostatnim ze słów, jakie wypowiedział.
Fot. Maciej Stanik/ naTemat
No właśnie: praca. Znowu uświadamiam sobie, że przecież jestem tutaj zawodowo i za chwilę będę musiał wracać do redakcji, żeby napisać ten materiał. Lecz gdy go skończę, to... może urwę się na wagary? Wiem już nawet, w jakim miejscu je spędzę!