"Pierwszy trening z córkami był tragiczny..." Hubert Migaczew, trener boksu, o sporcie i rodzinie

Piotr Jaszczuk
Zabiera córki na treningi bokserskie, ale nie zgadza się na to, by robiły karierę w tym sporcie, bo nie umie przewidzieć, jakby się zachował widząc lecące na nie ciosy. Kiedyś trenował kadrę narodową, dzisiaj uczy boksu dzieci, także te z trudnych rodzin. Sam zaczął trenować, bo trener przekupił go trampkami. Teraz przekazuje dzieciom to, czego sam nauczył się na ringu.
Hubert Migaczew – pracę z kadrą narodową bokserów zamienił na treningi z dziećmi Fot: My Photo Paweł Grabowski - Sporty walki
Masz dwie córki, obie trenują boks. Jak często słyszysz pytanie: Hubert, zgłupiałeś do reszty?

Ten sport w naszej rodzinie pojawił się naturalnie. Od wielu lat zajmuję się boksem. Żona pracuje teraz razem ze mną, a córki mają tak ułożony plan dnia, że po szkole przyjeżdżają do mojego klubu i są tam z nami do wieczora. Odrabiają lekcje, mają korepetycje, bawią się, a także trenują. Klub stał się ich drugim domem. Jeżdżą też ze mną na obozy czy na gale bokserskie i w tym środowisku czują się ryba w wodzie.

No ale dziewczynki i okładanie się po twarzach?


10 lat temu byłem przeciwnikiem obecności kobiet w boksie. Teraz widzę, że społeczeństwo nam się pozmieniało, zdarza się, że na treningach mam więcej kobiet niż mężczyzn. Zacząłem inaczej patrzeć na boks.

Amatorskie trenowanie boksu jest okej, ale nie chciałbym, żeby moje córki robiły karierę w tym sporcie. Młodsza ma duży talent, ale nie jestem zwolennikiem tego, żeby kiedykolwiek wyszła na ring w zawodowej walce.

Ma talent. Co będzie, jeśli uzna, że jednak chce?

Szczęśliwych, spełnionych i zamożnych bokserów jest na świecie bardzo niewielu. To może jeden procent wszystkich zawodników. Reszta wiedzie trudne życie, dorabia, pracuje dorywczo, a oprócz tego ciężko trenuje. Wolałbym tego oszczędzić moim córkom.

Inną sprawą jest to, że bardzo je kocham i nie wiem jak bym się zachował widząc, że ktoś okłada je pięściami. Być może dla mnie byłoby to bardziej bolesne niż dla nich.
Wspólna pasja, z tym nie ma co walczyćFot. Archiwum prywatne
Pamiętasz dzień, kiedy przyszła do ciebie starsza córka i powiedziała, że chce boksować?

Obie przyszły, bo wszystko robią razem. Pamiętam ten nasz pierwszy trening. Był po prostu tragiczny. One nic nie umiały, bo jak w sumie miały umieć, a ja się strasznie się irytowałem. W końcu nie wytrzymałem i powiedziałem, że wyślę je do innego trenera. Na szczęście to się zmieniło, trenujemy wspólnie i jest fajnie.

Skąd w ogóle u ciebie ten boks?

To krótka historia. Rodziców nie było stać na to, by opłacać mi zajęcia karate, a boks na warszawskiej Gwardii był za darmo i tam trafiłem, razem z połową mojej klasy z podstawówki. Gdy zaczynaliśmy, było nas kilkunastu. Z czasem zostałem tylko ja. Od mojego pierwszego trenera dostałem trampki i tym mnie kupił (śmiech). W ten sposób, trochę przez przypadek, odkryłem swoją pasję.

Czego nauczył cię ten sport?

Wytrwałości – i tego, by się nie poddawać. Te dwie cechy pomagają mi iść przez życie. Wiem że, jeśli nie udało mi się za pierwszym razem czegoś osiągnąć, powinienem spróbować jeszcze raz. Czasem pojawia się załamanie, ale trzeba się otrząsnąć i iść do przodu.

Tego samego uczę dzieci, które do mnie przychodzą. Boks jest płaszczyzną za pomocą której przekazuje im wartości przydatne w życiu. Niektórzy myślą, że ten sport to bijatyka, tymczasem on przede wszystkim kształtuje charakter.

Prowadziłeś darmowe treningi dla "trudnej młodzieży". Dalej to robisz?

Cały czas zdarza się, że rodzice przyprowadzają do nas dzieci, z którymi sobie nie radzą. Bywają nadpobudliwe albo po prostu nie słuchają rodziców. Zjawia się rodzic i prosi: niech pan go ostro potraktuje.

Jak reagujesz na takie prośby?

Jako trener jestem bardzo surowy i tak prowadzę treningi. Nie akceptuję przekraczania ustalonych granic. Jeśli zdarza się jakikolwiek wybryk, wymierzam karę w postaci reprymendy albo karnych "pompek". To się podoba i rodzicom, i dzieciom.

Na początku oczywiście jest zgrzyt. No bo jak to – trener na mnie krzyczy? Z czasem nawet te najbardziej oporne dzieci zaczynają rozumieć, że kary mają cel. Dociera do nich, że jeśli przestrzegają zasad, treningi są naprawdę fajne.

Tym dzieciom w domu często nikt nie narzuca żadnych reguł. Życie nauczyło mnie, że jeśli dziecko jest niegrzeczne, to jest to najczęściej wina rodziców. Najpierw trzeba rodzica postawić do pionu, a dopiero potem brać dzieciaka na warsztat. Nie ma innej drogi.

Skąd w ogóle pomysł, żeby zostać trenerem boksu?

To przyszło naturalnie. Od małego kochałem sport, a do tego lubiłem się bić. Jako zawodnik zainwestowałem w boks dużo czasu i pracy. Szkoda mi było to wszystko stracić. Zacząłem więc uczyć się fachu trenerskiego, zdobywać kolejne stopnie – i się udało.

Zostałem trenerem Kadry Narodowej, wyszedłem z grupy w Lidze Światowej. Sukcesów sportowych było dużo, może nawet za dużo. Woda sodowa uderzyła do głowy, ale to też czegoś mnie nauczyło jako człowieka. To była potrzebna lekcja.

Teraz odciąłem się całkowicie od boksu zawodowego, zajmuję się wyłącznie trenowaniem amatorów. Prowadzę zajęcia od rana do nocy, pierwszy trening zaczynam o 7 rano, a o 22 mam ostatni, z krótką przerwą w ciągu dnia.

Od którego roku życia dziecko może zacząć trenować boks?

Wpuszczam na salę dzieci od 8. roku życia. Dzieci w tym wieku są w stanie się skupić na 10-15 minut, dlatego staram się żeby treningi miały formę zajęć sportowych. Ważne, żeby non stop była praca i ruch.

Najtrudniejsze zajęcia są właśnie z dziećmi. Zawodowcy to jest nic w porównaniu do tego, ile kosztują mnie treningi z dzieciakami. One potrafią wyciągnąć z człowieka całą energię. Po każdych zajęciach jestem tak zmęczony, że muszę chwilę odpocząć, wypić kawę i dopiero wtedy mogę zaczynać następny trening.

Sport walki nie rozbudza w dzieciach agresji?

Wręcz przeciwnie. U tych, które trenują, poziom agresji spada, bo rozładowują ją w trakcie zajęć. Dzieci mają ogromne rezerwy energii, a w domu często nie mają możliwości, żeby się wyszaleć. Na treningu mogą szaleć ile wlezie.
Czasami przeciwnik przerasta cię o głowę. Bywa – że o kilka głów. Hubert Migaczew na treningu z koszykarzem Cezarym TrybańskimFot. Archiwum prywatne

Kilkanaście lat temu mieliśmy świetnych bokserów, Dariusza Michalczewskiego czy Andrzeja Gołotę. Kiedy boks był bardziej popularny - wtedy czy teraz?

Teraz. Czy to ma jakiś związek z sukcesami Polaków? Chyba nie. Sukcesów w boksie jest coraz mniej, a chętnych do treningu – coraz więcej. To bierze się również z faktu, że mamy coraz bardziej dojrzałe społeczeństwo. Ludzie szukają nowych dróg realizacji, a w boksie znajdują dla siebie wiele fajnych rzeczy.

Jakich?

Na przykład błyskawiczne podejmowanie decyzji. W czasie sparingu musisz decydować w ułamku sekundy. Jeśli się nie zasłonisz, możesz zostać znokautowany. Kolejna sprawa to odwaga. Musisz stanąć na ringu i spojrzeć przeciwnikowi w oczy, a potem narzucić mu swoją wolę na ringu. Tego nie da ci siłownia, tam walczysz ze sobą i z ciężarem. To jest inny rodzaj wysiłku.

Boks kształtuje charakter, daje ci pewność siebie. Widzę to po osobach, które przychodzą na treningi. Na początku są niepewni, po kilku zajęciach zmieniają się nie do poznania. To bardzo fajne.