Tak się rozjeżdża konkurencję. Po takiej zapowiedzi nowego serwisu Disney+ Netflix może się bać
Disney+, nowy serwis streamingowy, jeszcze nie wystartował, a już wiemy, że nie starczy nam (ani naszym dzieciom) życia, żeby obejrzeć wszystko, co trafi na platformę tworzoną przez giganta rozrywki. Tymczasem Amerykanie nie odkryli jeszcze wszystkich kart...
Oficjalna data startu nowego serwisu to 12 listopada – wtedy Disney+ będzie dostępny w USA (polska data startu nie została jeszcze ogłoszona). W serwisie Disneya znajdą się setki filmów i seriali, powstałych w ciągu ostatnich 90 lat istnienia firmy. Na razie ogłoszono, że katalog będzie liczyć 865 produkcji (ciągle dodawane są nowe pozycje). Ta liczba robi wrażenie na równi z formą jej ogłoszenia – Disney zaprezentował bowiem ponad trzygodzinny film będący zapowiedzią treści, które znajdziecie w serwisie. Tak jest – trzygodzinny zwiastun i niekończąca się wyliczanka najsłynniejszych filmów i bajek. Co to jest, jeśli nie nalot dywanowy?
Wojna na miliardy
Adresat tego komunikatu wydaje się łatwy do zidentyfikowania – to Netflix. Firma, która jeszcze kilka lat temu wiodła prym na rynku wideo na życzenie, ostatnio przeżywa problemy. Wydawanie miliardów dolarów na nowe filmy i seriale nie przyniosło spodziewanego efektu i nie przełożyło się na globalny prymat. W 2018 roku Netflix przeznaczył 12 miliardów dolarów na swoje produkcje. Eksperci szacują, że w tym roku ta kwota wzrośnie o 3 miliardy, by w 2020 sięgnąć 18 miliardów dolarów. To jednak może nie wystarczyć, by odstraszyć rywala. Z prostego powodu – Disney jest dużo potężniejszą i bogatszą firmą.
Netflix ma zresztą ogromne długi. Na koniec roku 2018 było to ponad 10 miliardów dolarów. To kolosalne zobowiązania, a nie zanosi się na to, żeby szefowie Netflixa mieli wyhamować inwestycje. Zwłaszcza teraz, gdy firma stoi w obliczu wyzwania rzuconego przez Disneya. Na horyzoncie widać też kolejnego rywala – firma Warner zapowiedziała stworzenie serwisu HBO Max, co może oznaczać wycofanie wielu tytułów z oferty Netflixa i przeniesienie ich do serwisu Warnera.
Wszystko jest, a nic nie ma
Dodajmy do tego udane europejskie produkcje, takie jak "Dom z papieru" czy "Dark" i nowe filmy, choćby "Irlandczyk" Martina Scorsese z Robertem De Niro, Alem Pacino i Joe Pescim, który po pokazach za oceanem i w Europie zbiera świetne recenzje.
Coraz częściej zdarza mi się słyszeć od znajomych, że w Netflixie nie umieją znaleźć nic dla siebie. W moim przypadku bezowocne poszukiwanie czegoś ciekawego do obejrzenia czasem kończą się tym, że zmieniam Netfliksa na HBO Go, YouTube'a lub – w skrajnych przypadkach – telewizję.
Tymczasem ze zwiastuna Disneya można się dowiedzieć, że na nowej platformie nie zabraknie klasycznych filmów i animacji, od "Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków" przez „Toy story” po "Piratów z Karaibów" czy "Dumbo". Trafią tam również superbohaterskie filmy Marvela i wszystko, co związane jest z tematyką "Gwiezdnych Wojen", w tym wyczekiwany serial "The Mandalorian" oraz nowy serial o Obi-Wanie Kenobim. Wygląda na to, że Disney+ ma być ofertą dla całej rodziny.